Odcinek 5, czyli znów przemycę nieco geologii
Mniej więcej godzinę później ryczące dzieciaki zasypiają, a my wraz z nimi.
Nie na długo jednak.
Tym razem Jagnę, a nie Rafa budzi dziadek kaszlący dobre pół godziny jak w ostatnim stadium gruźlicy.
Korzystając z okazji Jagna schodzi z namiotu i spotyka całkiem obudzonego Andrzeja

No nic, śpimy dalej.
A nad ranem...
- Przecież nic nie marudzę!
- Ale patrzysz z wyrzutem!
- Przecież ty i tak nic nie widzisz bez szkieł!
- Ale wiem, że patrzysz!
No cóż, Raf ma potrójny powód do marudzenia: pół nocy darły się dzieci, drugie pół kaszlał ich dziadek, a nad ranem ktoś odpalił generator
Dlaczego więc śpimy na kempingach zamiast w dziczy? Bo:
- dzicz jest najczęściej ogrodzona płotem i jest czyjąś farmą;
- po dziczy latają jakieś dziwne duże kotowate;
- fajnie jednak móc wziąć prysznic kiedy jest ponad 35 stopni
Pytamy właścicielki farmy, czy następny odcinek drogi też jest tak nierówny jak ten wczorajszy, dowiadujemy się, że drogi są naprawiane po opadach, a że dawno nie padało…
Wbrew ostrzeżeniom, druga część D831 jest dużo znośniejsza.
Mijamy wczorajszą wycieczkę motocyklistów, rozciągniętą chyba na kilkanaście km:
Koło południa dojeżdżamy do Sossusvlei, kolejnego “must see” w Namibii. To największe dostępne zbiorowisko wydm w tym kraju. I jednocześnie najwyższe.
Piasek w Sussusvlei ma ok. 5 mln lat, pierwotnie znajdował się na pustyni Kalahari, skąd przeniosła go rzeka Orange River. A z brzegów rzeki przywiał go już standardowo wiatr
Podobno wydmy trzeba koniecznie zobaczyć o wschodzie lub zachodzie słońca, ale to jest możliwe jedynie przy noclegu na tutejszym kempingu.
Nie chce nam się marnować pół dnia, więc trudno, zobaczymy je przy słońcu będącym w zenicie. No może jakieś 5 stopni niżej
Wydmy Sossusvlei to Park Narodowy Namib - Naukluft, płaci się za całodzienny wstęp.
Tuż za recepcją zaczyna się asfalt prowadzący do wydm. Śmiesznie - 60km asfaltu w środku pustyni
I nie wiedzieć czemu, dla motocykli zakaz:
Asfalt kończy się parkingiem oraz wielkim napisem, że dalej to już “4x4 only”.
No może i…
Zawsze można zostawić auto i skorzystać z płatnej podwózki.
Ogarnia nas lekkie zwątpienie (ale raczej w możliwości Hiluxa, który ledwo pod większe górki podjeżdża…).
Na szczęście na parkingu jest też traktor. Czyli - jakby co - ma nas kto wyciągnąć
Zapinamy po raz pierwszy i ostatni nasze 4x4, Raf za kierownicą wkręca Hiluxa na wysokie obroty - jedyne, przy których to auto jakoś jedzie i suniemy po piachu…
na szczęście nie cała droga jest kopnym piachem:
Lądujemy na parkingu zwanym Deadvlei i urządzamy małą sesję:
Niektórzy nie mieszczą się na masce:
Do samych wydm jeszcze kawałek na pieszo (wszędzie napisy: offroad verboten!)
Oczywiście, tradycyjnie, zawsze kiedy wybieramy się na spacer, słońce musi być najwyżej jak się tylko da

Cień jest “imponujących” rozmiarów:
To białe coś to glinka, po której idzie się znaczniej łatwiej, niż po piachu.
Piach po prostu parzy w stopy i bardzo żałuję, że mam sandały, do których piasek wchodzi bez problemu…
Andrzej pyta: to jak wysokie są te wydmy? Dam radę?
Jakieś 300 m
Usiłujemy go odwieść od pomysłu, ale się nie dało…
Ze szczytu Andrzej postanawia zejść w sposób szybki, czyli po prostu zbiec.
Niestety spadają mu przy tym klapki i obserwujemy z dołu, jak usiłuje jednocześnie zawisnąć w powietrzu, ubrać klapki i nie dotykać gorącego piasku…
Z dołu wygląda to zabawnie, ale wieczorem Andrzej pokazuje nam poparzenia na podeszwach swoich stóp…
Na koniec swojego spacerku wypił duszkiem całą butelkę wody
Ale jakoś to przeżył
Mniej lub bardziej poparzeni dochodzimy do wyschniętego jeziorka za wydmami, teraz to płaskie, białe coś, składające się z wyschniętej glinki:
Jeziorko ostatni raz napełniło się chyba w 1997, przez rzekę Tsauchab.
Później, kolejny raz parząc stopy, wracamy przez wydmy do Hiluxa.
Za kierownicą Andrzej, który po piachu w życiu nie jeździł, i prawie nas zakopał
Kolejny przystanek - najsłynniejsza wydma w Namibii,czyli Dune 45 (od 45. kilometra na drodze). Ta wydma jest dość rzadkiego rodzaju - to wydma gwiaździsta, przypominająca nieco stożek.
Tutaj następuje premiera naszych wyprawowych koszulek.
Rzeczywisty kolor piasku, to coś pośredniego między aparatem Jagny i Rafa
(Wydmy są zabarwione tlenkiem żelaza na czerwonawy kolor)
Chyba widać, kto jest górą
A tu widać, jak wydmy “poruszają” się w skutek przesypywana piasku z jednego stoku na drugi:
Ponieważ jesteśmy na środku pustyni Namib, postanawiamy nie marudzić i zjeść obiad tam gdzie się da, czyli w restauracji koło recepcji parku.
Szczególnie, że ostatni sklep spożywczy był w Lüderitz (czyli 500 km temu) , a następny powinien być w Walwis Bay (czyli za 300 km!)
Jak zwykle cała obsługa jest uśmiechnięta, wesoła i podśpiewująca pod nosem.
I oczywiście czarna
Chyba nigdzie nie spotkałam tak radosnych ludzi w pracy
I do tego zimny Windhoek Bier
Kilka kilometrów dalej znów czeka nas spacer, do kanionu Sesriem (“Ses riem” to w afrikaans “sześć lin” - tyle było potrzeba, aby wyciągnąć wiadro wody z dna kanionu):
W porze deszczowej płynie tędy rzeka Tsauchab. Patrząc na głębokość kanionu, bywa całkiem spora
Schodzimy wgłąb kanionu Sesriem:
Jagna geolog dostaje zawodowego oczopląsu:
Kanion został wyżłobiony przez ostatnich kilkaset tysięcy lat przez rzekę w bardzo ciekawych osadach naniesionych przez inną, wcześniejszą rzekę.
Rzeka niosła ze sobą (w zależności od ilości wody, czyli energii przepływu) piasek, żwir oraz kawałki skał.
Wszystko to pięknie się w czasie transportu obtoczyło, a na koniec scementowało węglanem wapnia.
Później cały teren wyniósł się ku górze, a kolejna rzeka zaczęła te osady rozcinać.
Starczy wykładu - po prostu było pięknie!
Andrzej zauważa, że w jego aparacie przestał działać zoom, pewnie po bliskim spotkaniu aparatu z wydmowym piaskiem. Stuka, puka, dmucha, wszystko na nic.
W końcu Jagna mówi: daj, podotykam, może coś pomoże.
Aparat cudownie ożywa, a Andrzej na to: “a nie podotykałabyś może moich stóp”?
Jesteśmy zapełnieni widokami na kilka dni, więc nie przeszkadza nam, że musimy jechać nudnym szutrem 300 km… Dookoła same płoty, farma za farmą… zastanawiamy się, jakich rozmiarów są te gospodarstwa, skoro bramy wjazdowe są średnio co 50 km…
Robi się ciemno i powoli myślimy, że będziemy musieli rozbić się pod płotem, ale widzimy reklamę logde i kempingu.
Skręcamy więc w bramę farmy. Kemping jest, ale drogowskaz pokazuje: “recepcja 6 km”. Ciekawe, czy gdybyśmy się rozbili, ktokolwiek z recepcji by to zauważył?
Lodge jak zwykle luksusowe (zresztą sama nazwa zobowiązuje: “Roctock Ritz Desert Lodge”)
Kemping jak zwykle pusty
No i najważniejsze! Są surykatki!!
Andrzej stwierdza: No, to możemy powoli wracać do domu
Kemping też piękny. Jesteśmy sami, drewno do napalenia w namibijskim “bojlerze” przygotowane, łazienki jak zwykle wyłożone kamieniem i jak zwykle z widokiem na góry…
(a na łazienkowych drzwiach karteczka “proszę nie karmić szakali”)
A chwilę później taki widok:
a jeszcze później wykańczamy zapasy Windhoek Bier…
cdn