Odcinek 6, czyli jedziemy 100 km, żeby zobaczyć pewną roślinkę ...
Wieczorem śmialiśmy się z karteczki "nie karmić szakali".
Tymczasem, jak tylko zrobiło się całkiem ciemno, zaczęły na nas patrzeć pary czerwonych oczek
A zasypiając, byłam pewna, na co Raf będzie marudził rano - na płaczące w nocy szakale
Rano Jagna chowa równouprawienie w kieszeń i robi chłopakom jajaecznicę na szynce:
Tuż koło kempingu latają sobie stada zebr (zeber?):
Wracamy na C14 i gdyby nie krzyk Jagny, znów byśmy przejechali:
Jesteśmy dokładnie na 23° 27Ⲡszerokości geograficznej południowej. (co prawda obecnie zwrotnik Koziorożca powędrował na 23° 26Ⲡ16âł , ale pewnie tabliczki nie przestawili )
I dalej C 14, zaczyna się robić kręto i górzyście:
Zatrzymujemy się na parkingu obok ciekawych skałek:
I Jagna stwierdza: a może w końcu ja bym trochę pojeździła?
No to proszę:
Poza miastem ruch lewostronny trudny nie jest
Tylko ciągle prawa ręka szuka biegów gdzieś w drzwiach
Jagna dowozi całość do Walvis Bay, z powrotem nad Atlantyk.
Offtopic: kto kojarzy stare szanty Porębskiego?:
"Ze Świnoujścia do Walvis Bay
Droga nie była krótka,
A po dwóch dobach albo mniej,
Już się skończyła wódka."
Walvis Bay to największy port Namibii. Z atrakcji turystycznych: flamingi.
Ogólnie: dość bogato i europejsko, czyli nudno. Chcielibyśmy jednak zatankować (pikuś) i zrobić zakupy (tylko gdzie

).
Mniej więcej za piątym przejechaniem wszystkich uliczek w centrum udaje nam się namierzyć sklep spożywczy - wyłącznie dzięki pani, która pcha przed sobą wózek z jedzeniem.
Zjeżdżamy w bok, żeby objechać 100 km pętelkę polecaną przez wszystkie przewodniki, tzw. Welwitschia Tour.
Andrzej od razu kracze: taaa, na zdjęciach to piękne, ale...
Najpierw droga wiedzie przez teren zwany "Moon Landscape" i rzeczywiście, widoki iście księżycowe:
A potem jedziemy do miejsca, gdzie występuje welwiczja - roślina endemit, która występuje wyłącznie w Namibii i jako jedna z nielicznych potrafi przetrwać te pustynne warunki.
Wygląda nieszczególnie:
Droga do welwiczji należała do tych wybitnie kurzących:
Niezbyt zachwyceni (Andrzej: "a nie mówiłem?") wracamy w stronę Walvis Bay i C34 jedziemy wzdłuż wybrzeża oceanu.
Ten kawałek wybrzeża atlantyckiego nosi nazwę "Wybrzeże Szkieletów". Nazwa odpowiednia...
Wybrzeże to charakteryzuje się bardzo silnym, zimnym prądem benguelskim i bardzo niesprzyjającymi warunkami na lądzie (pustynia).
Do dziś, na długości ok. 5000 km rozbiło się tam ponad 1000 statków!
W dodatku rozbitkowie nie mieli szans przeżycia na lądzie...
Jest wietrznie, zimno i wilgotno:
Niewiele wraków jest łatwo dostępnych, tu akurat taki całkiem współczesny, sprzed zaledwie kilku lat:
Przy tym wraku spotykamy ekipę z Hiluxem wypożyczonym w Bocian Safaris i są to Polacy.
Robią większą wycieczkę, na samą Namibię mają zaledwie kilka dni, więc nie zjeżdżają z głównych dróg...
Robi się ciemno, widoki żadne, czas szukać kempingu (wzdłuż całego wybrzeża napisy: offroad verboten! camping verboten!)
Znajdujemy kemping w najbliższym miasteczku i nie możemy się nadziwić, że jest pełny.
Okazuje się, że ten kawałek wybrzeża to mekka wędkarzy.
Namibijski sposób przewożenia wędek:
Ciekawe, co na to powiedziałyby unijne przepisy bhp
Kemping jest taki bardziej cywilizowany (zresztą dlatego niezbyt nam się podoba) i wyposażony w gniazdka elektryczne.
Niestety nie możemy z nich skorzystać, bo wtyczki namibijskie nie przypominają niczego normalnego:
Zagapiliśmy się w Windhoek, a na prowincji nie udało nam się kupić żadnego adaptera...
Raf ma problem, bo swój aparat może ładować tylko na 230 V
Jagna stwierdza: Niemcy mają na pewno wszystko, a nawet wszystko +1, czyli będą mieć adapter zapasowy.
Oczywiście mieli i nawet pożyczyli na całą noc. I pewnie sobie komentowali: no tak, Polacy, wybrali się w podróż, ale adapter już ich nie stać
cdn.