Tak właśnie było...
Ów dzień zaczął się ładnie, choć cokolwiek lekko mgliście, ale słońce z czasem przebiło mleczną woalkę mgły i radośnie zaczęło wygrzewać nasze schodzone już i - poza Cleo - niemłode już kości...
Było nietrudniej niż zwykle, co nie znaczy że łatwo. Za to obłędnie pięknie:
A na przełęczy to już całkiem piknie było:
Po krótkim odpoczynku w Fushe Lure - jak już było pisane atakujem jeziorka, niestety zaczyna padać, co:
a) psuje widoki
b) wzmiankowanego ataku nie ułatwia ; )
Jako, że leje już całkiem konkretnie i nie zanosi się na to, że przestanie, wracamy na dół i po opisanych już perturbacyjach logujemy się w "gesthausie". Ma być to nasza pierwsza noc pod dachem od początku wyjazdu. Chcemy się wyspać w cieple i - przede wszystkim - wysuszyć rzeczy.
Chata ma kształt litery L - śpimy w krótkim boku, a w długim właściciel rozpala tzw. kozę coby rzeczy podeschły...
I właściwie już mamy iść spać, kiedy gaśnie światło. W sumie jak w górach w Albanii o 22.30 gaśnie światło, to znak, że trzeba iść spać, a nie robić doktorat czemu zgasło...

Więc poszliśmy jednak robić ten doktorat.
Bezpieczniki całe, ale takie jakby światło ze strychu przebija. Podniesienie klapy na strych gwałtownie i brutalnie zmienia nastrój przedsennej sielanki. Palimy się....palimy się? KUTWA PALIMY SIĘ!!!!!!!!!! Ogień jest nad nami, jest na strychu całej chaty. 3-2-1 akcja!
Paulina zostaje wypchnięta na zewnątrz z zakazem wstępu, ma łapać to, co my przez drzwi wywalimy (okna są zakratowane). Faceci (Enduro Faceci znaczy się) usiłują ratować rzeczy. Z sypialni idzie łatwiej bo bliżej. Z pomieszczenia z piecykiem jest gorzej, bo i dym i ogień i strach, że to się zaraz zawali. I faktycznie zawaliło się, jakie 2 minuty po ostatnim wejściu. Rzeczy wywalamy jak leci na kupę, w dym, deszcz, ciemność i zbierający się tłum.
Decyzja jest jedna - spadamy stąd. Natychmiast. Nie zostaniemy tu ani sekundy dłużej, dla własnego bezpieczeństwa. W końcu jesteśmy tu Obcy, a wszystko złe co jest
zawsze winą Obcych, nie wiemy co było by za godzinę, dwie, rano...
Zaczynam odbierać złe nastroje lokalsów.
Odjeżdżamy w noc, góry i deszcz, byle dalej.
Poranek.....
cedeen.