Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.04.2014, 02:05   #223
wilczyca
 
wilczyca's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
wilczyca jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
Domyślnie

Wracam do domu po wyżymającym z sił dniu. Wracam rozbawiona do łez. Ciekną po policzkach, obraz mi się rozmazuje, ale spokojna głowa, znam tę drogę na pamięć, podobnie jak mój motur, więc nic nie szkodzi. Mam niezły ubaw, jestem aktualnie szczęśliwa do pełna. Ciało co jakiś czas wpada w śmiechowy rezonans i nie chce się uspokoić. Spod kasku dobywa się śmiech – taki mój – dziki i głośny, niespodziewany i mało kontrolowany. Z nutką mokrości od tych wylazłych łez i zmęczenia… bo ileż można się śmiać?
Taaak, bardzo lubię się śmiać. Mój organizm chyba też podłapał tę pasję i nie daje mi wytchnienia, kiedy tylko mózg da impuls do ubawu. A kiedy jestem zmęczona, albo jest już po zmierzchu – tym bardziej podatnam na wesołość. Co więcej? Często udawało mi się wyrwać z takiego ucieszenia: zajmowałam się sprawami drogowymi, skomplikowaną logistyką międzysamochodową… by po chwili przypomnieć sobie zabawną sytuację i od nowa tarzać się w duszy ze śmiechu. Eh… Lubię to.

Jakie emocje musiałam wzbudzać w pieszych londyńskich, kiedy przepuszczając ich na przejściu dla pieszych wybuchałam niepohamowanym śmiechem? Mam nadzieję, że tylko pozytywne A zdarzało mi się z racji i częstego wykończenia i nagminnych powrotów po ciemku do domu…

Co mnie tak rozbawiało?
Drobne sytuacje…

Ludzie… Kiedyś na przykład wracałam skądś naprawdę późną porą, pewnie był to piątek, bo ludzi w centrum multum… Lezą, lezą… grupami, stadami. Jeden wchodzi na jezdnię, cała banda za nim. Nie widzą, że mają czerwone światło, ktoś ruszył, znaczy można iść – i cała chmara pcha się bezmyślnie pod koła. Jak z automatu: co drugi pieszy zatopiony jest w ekranie swojego przenośnego świata przemierzając chodniki, ulice, skrzyżowania: są w innym świecie, proszą się o kłopoty… Słuchawki w uszach, oczy w monitorach, nogi… no właśnie? W jaki sposób te biedne nogi noszą swoje odlotowe korpusiki? Skąd wiedzą dokąd iść? Jak pokonywać przeszkody? Hm… To jest pytanie trudne. Może jednak działają na zasadzie swojej własnej intuicji? No bo jak inaczej, skoro wszystkie zmysły zaangażowane są w multimedialny świat?

Wracając do mojej zabawności – wyrwanie takowego jegomościa z zatopienia w innym świecie budziło moje najowocniejsze pokłady radości. Wracam w piątek wieczór do domu przez zatłoczone – głównie masą ludzką – ulice Londynu. Muszę skręcić w prawo, w mniejszą uliczkę. Widzę kolumnę odlecianych na różne sposoby ludzi przemierzających ją w poprzek, więc powolutku toczę się i szukam luki wśród tłumu, żeby „bezdotykowo” przemknąć się przez niego. O… jeszcze tylko tych dwóch przejdzie i zmieszczę się za nimi w luce. Zwalniam do nieprzyzwoitej prędkości balansując, żeby tylko nie podeprzeć się nóżką, bo po co… Jeszcze chwilka… I właśnie wtedy jeden z nich, ten rozmawiający w najlepsze przez komórkę, zauważa mnie i wręcz czuję, jak wyrywa się z potężnymi korzeniami ze świata po drugiej stronie słuchawki. Nie zauważył, że się powolutku czaję, aby go ominąć, widzi tylko – wydarty z rozmowy – że motocykl zbliża się do niego i oślepia światłem! Kurczy się więc przyjmując embrionalną pozycję i robi przerażoną minę prawie zwalając mnie z kół. Jest przekonany, że za sekundę go rozjadę. Komórka niebezpiecznie luzuje się w uścisku dłoni i prawie ląduje na asfalcie. Ale cóż to w porównaniu z rozklekotanym z przerażenia sercem gościa? A moim rozklekotanym z rozbawienia ciałem? Hm?

No i co ja mogę w takich momentach? No co? Przecież nikt jeszcze nie umarł z powodu pęknięcia ze śmiechu. Pozostawało mi utrzymanie pionu i włączenie wycieraczek w oczach…

Takie rozmiękczające mnie sytuacje zdarzały się co jakiś czas. Najbardziej bawili mnie piesi przechodzący przez przejścia. Zasady „przejściowe” były dosyć specyficzne. Często przechodnie nie mieli „pełnej” świetlnej oferty – owszem, zapalało się dla nich czerwone światło. Prosty, czytelny komunikat: nie idź. Ale później… nie zmieniało się na zielone, a jedynie gasło. I co? I to był komunikat: „A teraz… róbta co chceta, tylko na własną odpowiedzialność” Tak więc nie mając konkretnej wskazówki pieszy kombinował. Oczywiście bardzo mu się spieszyło, więc chciał jak najszybciej przebyć odległość od krawężnika do krawężnika. I co robił taki szaraczek? Robił się nerwowy. Spoglądał to na ciemność świateł, to na karoserie czekające na swoje zielone przyzwolenie. W końcu patrzył w oczy kolejnym kierowcom z pierwszego rzędu… i znowu na światła… Iść? Czy nie iść? Oto jest pytanie. Idę… i ruszał – pierwszy krok niepewny, oczy bacznie skanują przestrzeń przy pasach, w razie ruchu pojazdów można się cofnąć i udać, że nic się nie stało. Jeśli jednak pojazdy nadal stoją, drugi krok przeradza się w pierwszego susa i ciało spina się do sprintu. Dopaść drugi krawężnik!!! Oj, jak cudownie było oglądać takie mini-spektakle. Ta czujność w oczach, pełne skupienie i w końcu zapał w biegu, ratowanie się przed ruszającymi pojazdami… Zupełnie jak zwierzaki, kiedy przypadkiem znajdą się na drodze i cudem unikają spotkania kół pędzących samochodów. Prawie widać, jak ludzie kładą uszy po sobie i podkulają ogony…

Okrutna rozrywka, zdaję sobie sprawę Ale czasem kusiło mnie, żeby takiego wypłosza podpędzić gazując nieco mimo czerwonego światła

Trochę równowagi kolorystycznej...

Nie odpisuj teraz na maila, patrz w prawo!

DSC00083.JPG

Tłumik w Chinatown.

DSC00084.JPG

Tłumik w Notting Hill.

DSC00219 (Medium).JPG
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie.
wilczyca jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem