Odcinek 12, czyli wszystkie przygody kiedyś mają swój koniec
Poranne śniadanie dobitnie świadczy o końcówce wyjazdu. Ostatnia torebka herbaty, końcówka masła, itp, itd…
Na pocieszenie tuż przed odjazdem przez kemping przebiega stado guźców.Możemy w końcu porządnie się im przyjrzeć
Jesteśmy już całkiem blisko Windhoek, więc zupełnie nam się nie śpieszy.
Z naszych planów została już tylko ostatnia rzecz: tropy dinozaurów.
Fajna rzecz, ale na totalnym odludziu. W sumie - to nawet lepiej, mamy w końcu cały dzień na szwędanie się.
Zbaczamy więc kolejny raz na drogi kategorii D. Są w nieco gorszym stanie, ponieważ właśnie zaczęła się pora deszczowa, a to dość konkretnie wpływa na stan dróg
Przejeżdżamy przez park Okonjima, gdzie podobno żyją stada słoni.
Ale niestety, kolejny raz, słonie nie bardzo mają ochotę się nam pokazać.
Na pocieszenie widzimy ślady słoni oraz kupy słoni…
Po kilku godzinach dojeżdżamy do znaku “Dinosaur footprints” i zjeżdżamy na prywatną farmę.
Właściciel, nieco zdziwiony naszym przyjazdem, robi nam króciutki wykład, zaleca wizytę w Muzeum Geologicznym w Windhoek i kasuje za wstęp.
Do tropów trzeba się przespacerować koło 1 km by na piaskowcowym płaskowyżu zobaczyć to:
Według paleontologów są to ślady Ceratosaura o wielkości ok. 3 m.
Jakieś 180 mln lat temu jakiś osobnik przespacerował się po mokrym piasku, a następnie jego ślady zostały zasypane drobniejszym materiałem i z całością piasku zamieniły się przez kolejne miliony lat w piaskowiec.
A tu dokładniej:
Ślad Ceratosaura jest po lewej
Wracając do Hiluxa, Jagna znajduje na ziemi dwa długie na 30 cm kolce jeżozwierza i jednym uszczęśliwia Andrzeja. Podobno idealnie nadają się na spławiki
Postanawiamy przenocować w okolicy miasta Okahandia i ostatni dzień pozwiedzać stolicę.
Tuż przed miastem łapie nas pierwszy w Namibii deszcz - przedtem widzieliśmy tylko jego ślady.
To się nazywa mieć szczęście - pora deszczowa zaczyna się dokładnie z naszym odjazdem
Leje niesamowicie, więc postanawiamy na tę ostatnią noc wynająć domek, bo jakoś nie mieliśmy okazji sprawdzić szczelności naszych namiotów, a poza tym musimy się jakoś spakować.
Domek okazuje się niewiele droższy od kempingu, więc nie ma nad czym się zastanawiać.
Recepcjonistka zabija nas pytaniem: “a czy państwo jesteście małżeństwem? bo jeśli nie, to nasze prawo zabrania spania w jednym pokoju.”
I w ten sposób kolejny raz zostałam czyjąś żoną

(pierwszy raz był w Albanii, gdzie zostałam żoną Bliźniaka

)
dobrze, że nie wymagają okazania aktu ślubu
Jesteśmy blisko miasta, łapiemy w końcu radio (wszystkie nasze CD znamy już na pamięć

).
Po wysłuchaniu pewnej reklamy społecznej w Hiluxie zapada cisza na dłużej.
Brzmiała ona mniej więcej tak, jak u nas reklamy kleju do protez:
“Mam na imię Josef i mam 50 lat. Od lat choruję, ale moja córka powiedziała mi ostatnio o leku xxx i poszedłem do lekarza, który mi go przepisał. Lek xxx przedłuża życie i jest bezpłatny. Pamiętaj - możesz przedłużyć swoje życie i dłużej cieszyć się swoimi bliskimi. Z HIV da się żyć!”
Dla nas to jakaś abstrakcja - tu codzienność. Prawie 20% Namibijczyków jest nosicielami HIV…
Wieczór spędzamy przy pakowaniu oraz komarach. Pierwszych w Namibii! Przynajmniej raz przydał się superśrodek na komary zakupiony za ciężkie pieniądze
Następny dzień to już tylko dojazd asfaltem do wypożyczalni w Windhoek.
Robimy przegląd Hiluxa, zdzieramy naklejki:
Do zmycia resztek kleju bardzo przydaje się jagnięcy zmywacz do paznokci
Mamy pewne obawy co do kaucji za Hiluxa. Tuż nad progami, które (idiotycznie zupełnie) nie są niczym zabezpieczone, jest chyba milion śladów po uderzeniu żwiru, do gołej blachy.
Ale jak mieliśmy temu zapobiec

Przecież w tym kraju są prawie wyłącznie drogi szutrowe i żwir skacze aż miło.
I jakim cudem auto o przebiegu 100 000 nie miało takich śladów dotychczas?
Czyżby po każdym wypożyczeniu brali spray z białą farbą i malowali
Jeszcze przed oddaniem auta zajeżdżamy pod Ministerstwo Górnictwa, gdzie mieści się Namibijski Instytut Geologiczny z piękną kolekcją minerałów, skamieniałości i meteorytów. Wstęp bezpłatny. Instytut wygląda tak, że nasz polski może schować się ze wstydu
Panie w wypożyczalni oglądają Hiluxa ze wszystkich stron ale nic nie mówią. Czyli chyba teoria o farbie w spayu jest prawdziwa
Zostawiamy bagaże i idziemy w miasto.
Windhoek jest duże, czyste i wcale nie afrykańskie:
Najważniejszy zabytek: protestancki kościółek:
Nie wiadomo dlaczego część ulic to Street, a część Strasse
Czas wracać do wypożyczalni, odwożą nas na lotnisko, samolot startuje punktualnie, punktualnie również ląduje we Frankfurcie (w końcu piloci niemieccy

).
Chłopaki po dwóch tygodniach jazdy lewostronnej jakoś nie bardzo chcą zasiąść za kierownicą, więc Jagna siada za sterami. I po 600 km jesteśmy w domu.
Nikt nie zachorował na malarię.
Nikt nie dostał rozwolnienia.
Nie złapaliśmy żadnej gumy.
Ani razu się nie zgubiliśmy.
Mimo usilnych starań nikt się z nikim nie pokłócił.
Czyli: było nudno i nic się nie działo
Dziękujemy za uwagę!
Jagna, Raf & Andrzej