Mamy takie miejsce odbioru paczek… kiedy jest się niegrzecznym lub przyjedzie się jako siódma osoba w okolice Canary Wharf baza potrafi Cię wysłać kawałeczek dalej, z E14 na E16. Pod DHL. Początkowo nie skojarzyłam, co to jest diejczel. Aaa… po prostu dehael. No to rozuuuumiem

Standby… No to jedziem.
O, jest. Rzeczywiście, czerwono-żółty DHL. I nawet kawałek trawnika tam mają! No to myk. Siedzę sobie, wyjęłam nawet notatnik i wczorajszą obiadokolację – może pouczę się trochę tutejszego języka? Dobrze, że dysponują przestrzenią trawnikową, jakieś 10x2m zieloności. Do przeżycia. Zatapiam się w „nauce”, ale kątem oka śledzę pana ochroniarza. Zachowuje się jakoś nieswojo. Spogląda na mnie, nerwowo to kieruje się ku mnie, to zawraca… „Spoko” myślę sobie. „Jak będzie coś chciał, to podejdzie”. Niesamowite, jak potrafię się zdystansować do sytuacji w kraju, gdzie wielu słów nie rozumiem. W Polsce pewnie zestresowałabym się i układała scenariusze: jak podejdzie i powie to, to co ja mu odpowiem? A jak wyrazi się wulgarnie? To co? A jak sympatycznie? Ojejejejej. Tam? Tam mi to wisiało. Jedyny problem, jaki mogłam sobie wymyślić w takiej sytuacji to: „No dobra. Podejdzie i coś powie. Ciekawe, czy go zrozumiem?”

Koniec problemu. Resztę będę starała się ogarniać na bieżąco
No i zawołał przez radio jakąś panią i porozmawiali chwilkę rzucając ukradkowe spojrzenia w moją relaksacyjną stronę. I w końcu Pan podjął męską decyzję i podszedł do mnie. Łaskawie oderwałam się od studiów i całą sobą skupiłam się na treści wypowiadanych przez Pana słów. Na pewno poprosiłam o powtórzenie monologu i wytłumaczyłam się, że słabo znam angielski. Z paru słów, które do mnie dotarły i dały się zdemaskować i przetłumaczyć na „nasz” wywnioskowałam, że nie dobrze jest wylegiwać się i wyłysiać trawkę dehaelowców, a baza kurierów jest za rogiem. OK, sorry, nie wiedziałam. Uśmiech i pełne zrozumienie. Z obu stron. Ulga i radość na twarzy Pana Pilnującego. Zbiórka lektury i pojemnika z jedzonkiem, odparkowanie i dalsze poszukiwania, co tam za rogiem się pojawi… A tam?
Tam… banda Brazylijczyków

Na skuterach głównie. I miejsce czekania: beton, zero trawki, przynajmniej trawy

DHL użycza czasem starych kartonów, więc chłopaki siedzą na tekturze i gadaaaają. Ale jak oni gadają!!! Głośno, dynamicznie, gestykulują, przekrzykują się i zerkają na dziewczyny w koło, czy patrzą…

Jeden „przystojniejszy” od drugiego. Tylko ten wzrost… Taki południowoamerykański.

Ubaw po pachy. Jakoś nie mam wielkiej chęci się z nimi integrować. Zasiadam na moturze w wypróbowanej, w miarę wygodnej pozycji. Motorek na bocznej stopce. Ja zadkiem blisko baku, nogi na lewej manecie, albo bliżej środka kiery, żeby było wygodnie. Oparta o box. Da się przeżyć. Jeśli słońce stawało się zbyt upierdliwe [nie lubię się opalać], wtedy ukrywałam się w cieniu motocykla. Mniej wygodnie, ale co ze sobą zrobić?
Codzienne pozycje relaksacyjne:
19082013653.JPG
WP_20131003_015.jpg
No i nieodzowna herbatka z różowego kubka... zielona dla kontrastu.
WP_20131010_002.jpg
Było tylko dwóch gości, tych z rodu bardziej dociekliwych, żeby nie napisać upierdliwych, którzy starali się ze mną „zaprzyjaźnić”. Obaj upatrzyli sobie jako punkt wspólnych zainteresowań „Mag”, czyli moją Madzię.
Jeden miał żonę Polkę. Kiedy pasuję z powodu gorąca i rozsiadam się „pod” potocyklem, podchodzi z kartonem i każe mi usiąść na nim. Pyta, czy nie chce mi się pić, bo w środku [tam, gdzie odbiera się paczki] jest dystrybutor z wodą, kawa i herbata. A może chcę banana? Bo ma w nadmiarze – i obdarowuje mnie krótkimi, egzotycznymi banankami. Na drugi dzień mój kufer napełniony jest słodkim, gęstym zapachem… a niektóre koperty z lekka się brudzą na wspaniały, brązowy kolor z dodatkiem bananowej faktury.
Gość wita mnie nie do końca brzmiącym po polsku „Dzień dobryyy!!!”, czasem też „Dziękujaaa!!!”, a jego rozpromieniony wyraz twarzy trudno jest zbagatelizować. Uśmiecham się więc i odpowiadam już poprawnie, po polsku. W końcu mogę z nim chwilę spróbować porozmawiać. Y… ale nie pamiętam, o czym z nim mówiłam. Prawdopodobnie bardzo uważnie słuchałam i rewelacyjnie przytakiwałam z nienagannym uśmiechem…
Drugim koleżką jest przyjaciel dobrego kumpla Magdy. Opowiada, że Magda jest świetną kurierką i ich wspólny znajomy też, i że założy najlepszą firmę kurierską w Londynie i zatrudni ich oboje i roztacza wspaniałą wizję i raduje się od ucha do ucha… I gromadzi w międzyczasie paczuszki na swoim motocyklu [jest wyjątkiem i ma fazera zamiast skuterka]. Wspomina też, że kiedyś pracował w „skurwiel systems” i było do dupy, że to najgorsza firma kurierska i bla bla bla…
Obaj panowie próbowali wspaniałomyślnie ratować moje „radio” – krótkofalówkę. Z marnym skutkiem oczywiście

Moje zabiegi na sprzęcie były dużo bardziej skuteczne i logiczne, ale cóż… czasem trzeba schować pewność swego do kieszeni i dać się „wykazać” innym, no… tego. Facetom. Przynajmniej zyskiwałam chwilkę, kiedy nie ględzili, tylko udawali mądrych.
W każdym razie. Paczki stamtąd były atrakcyjne. Pod względem odległości. Prawie zawsze wykraczały poza Londyn. Za to płacone za nie było mniej. Jakiś układ między C/S a DHL. A czekanie, aż trafi się jakaś… w nieskończoność czasem. Oto przykład totalnych nudów. Ukrywanie się przed upałem w niedozwolonym do parkowania miejscu. Słońce było nieubłagane: nadchodziło i zmniejszało przestrzeń życiodajnego cienia. Dookoła wszędzie śmieci. Południowoamerykańcy mają daleeeeko do Niemców i poza rozmowami nic się nie liczy. Więc papierki, serwetki dołączone do kartonów pizzy, kubki jednorazowe i inne niepotrzebne przedmioty walają się dookoła i zawiewane przez wiatr gromadzą w niektórych miejscach.
DSC09281.jpg
DSC09285.jpg
DSC09286.jpg
Dorwawszy wolny karton [skojarzenia z bezdomnością? Nie do końca niesłuszne…] usiłuję w ostatkach cienia skupić się na lekturze, ale przez radio cały czas nadaje Bill. Jest „busy” dzień, nadaje jak katarynka, ale jakoś nie wywołuje 5-1-7. A moje ucho ciągle wyczulone… Co jakiś czas dzwonię z telefonu do biura i się przypominam.
- Hi, Bill, czekam tu od dwóch [czterech…] godzin, nie masz dla mnie niczego? – nadzieja w głosie, uśmiech między wierszami.
- Hi, Karolajna! Niestety na razie nic, ale bądź cierpliwa, na pewno Ci coś znajdziemy, to jest dobre miejsce, dostaniesz stamtąd świetną pracę, dużo zarobisz.
Jakoś wkurwia mnie taka argumentacja. Zamiast się podbudowywać, że kuszą mnie kasą: irytują takimi tanimi gadkami. To kolejny powód, dla którego nie nadawałam się do tej pracy. Po prostu ichniejsze motywanty zupełnie do mnie nie trafiały, wręcz przeciwnie.
Kiedyś dzwoni do mnie Polak z biura. W sobotę. Mam wolne.
- Dzień dobry pani Karolino

Może masz ochotę popracować jutro? - pyta z nadzieją w głosie, odczuwam też lekką desperację.
- Cześć Grzesiek, nie chcę jutro pracować, ale dzięki za propozycję.
- A może jednak? Dlaczego nie chcesz? – on już czuje, że ja nie chcę się ugiąć, dlatego dodaje szybko – Jeśli weźmiesz jutro ten standby, w poniedziałek damy Ci kurs do X, to jest tyle i tyle mil, zarobisz niezłą sumkę, to będzie tyle i tyle funtów. – wyczuwam z jego intonacji, że jest pewny wygranej.
- Wiesz, nieee… - zaskakuję go. – Mam inne plany na niedzielę, poza tym chcę mieć dzień wolny i odpocząć. – wykorzystuję chwilkę ciszy wypełnionej lekkim szokiem w słuchawce i decyduję się [póki mam okazję pogadać po polsku i się „wykazać” yntelygencjom] przeciągnąć rozmowę – Ale wiesz co? Chętnie wezmę ten kurs w poniedziałek

Ciche napięcie narasta z drugiej strony łącza…
- Yyy, ale ta poniedziałkowa praca to taka nagroda za ten niedzielny standby. Nie mogę Ci jej dać, jeśli nie będziesz jutro pracować. – Powaga nie wygasa, wciąż na tym samym poziomie. Ale zaczerwienie na twarzy Grega na pewno się uwydatniło w tej chwili.
- Trudno, jakoś sobie poradzę. Miłej niedzieli, Grzesiek. Do pojutrza! – żegnam się uchachana i jakoś nienormalnie jak na te warunki szczęśliwa. Chyba jednak jestem trochę unikatowa

Jak na londyńskie standardy.
kszyyykszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 kszyykszyyyy
kszyyykszy 5-1-7 where are you, 5-1-7? kszyykszyyy
kszykszy I'm E16 kszykszyyy
kszyyy Mamy dla Ciebie paczkę. Odbierz z Diejczela i dostarcz ASAP... kszyyykszyyy