Wjeżdzając do Almaty byłem nieco zaskoczony. Wiedziałem,że to duże miasto, ale oglądałem też wspaniałe widoczki na zdjęciach.
Jakoś nie współistniało to ze spotkaną żeczywistością. Moloch jakim jest to miasto położony jest w przepięknej dolinie. Z ulic często widać ośnieżone szczyty.
Na szerokich wielopasmowych i zakorkowanych ulicach dużo ludzi łapie stopa.
Lwią część stanowią 20-30 letnie Kazachszki ubrane naprawdę ładnie. Chwilę kręcimy się w poszukiwaniu apteki a następnie uwagę naszą przykuwa znalezienie pensjonatu.
Nie jest to trudne i niebawem negocjujemy cenę z dwoma młodymi dziewczynami, które obsługują jak się zdaje recepcję. Ustalamy ,że motocykle wstawimy na posesji z ogródkiem piwnym
za bar z grilem. Tymczasem walczymy o miejsce pod prysznicem. Niestety tylko desperacja pozwala nam tam wejść. Brudno i zagrzybiale. Zaciskamy jednak zęby.
Okazuje się że nasz pokój nie ma klucza. Idę do recepcji po niego. MIła pani informuje mnie jednak ,że wie o tym, ale klucza nie ma już dawno.
W tej sytuacji zaczynam kombinować,gdyż przypomniała mi się sytuacja sprzed lat w jednym z hoteli na Ukrainie, kiedy to był klucz a jednak do pokoju wparowało w nocy trzech gości
przy użyciu klucza uniwersalnego. Prawdopodobnie liczyli na okradzenie śpiących twardo po podruży ludzi. Nie spodziewali się jednak,że postwiłem oparte o drzwi balansujące na granicy
wywrócenia krzesło a za nim lekko z boku ciężką torbę. Pruba cichego wejścia skończyła się wtedy wielkim chałasem i podknięciem o torbę, gdzie facett mało się nie wyrżnął.
Tak zaskoczeni przeciwnicy woleli się wycofać. Obmyślam plan i po chwili na dwóch krzesłach rozpięte są sznurki do suszenia. Pranie było obowiązkowe i tak. Jedno z krzeseł
wiążemy do grzejnika, żeś drugie gumami do bagażu mocujemy do drzwi. Chłopaki decydują się na wypad do centrum, ale ja mam chwilę słabośći i postanawiam się przespać.
Rano wybucha awantura, gdyż cena w nocy podrożała dwukrotnie. Dłuższa pyskówka, straszenie policją i pani zrecepcji ze skwaszoną miną bieże wcześniej ustaloną kwotę.
Przed nami kolejna atrakcja Kazachstanu. Obliczamy,że zdążymy zwiedzić wielki(trzeci co do wielkości na świecie) kanion i dojechać do granicy z Kirgistanem.
Dojezdzamy do miejsca, gdzie szosa opada po jednym zboczu kanionu i za ok. 2km. wspina się na drugą stronę. Dnem płynie malownicza rzeka.
Miejsce nas nie satysfakcjonuje i postanawiamy znaleść inne, najlepiej te oglądane w domu na fotografiach.
Znajdujemy zjazd w szutrową drogę z tarką. Jest nawet oznaczona. Po ok 6km orientuję się że coś spada mi na przedramiona. Kurcze!!!!!
To pół mojej szyby!!! NIe wytrzymała wibracji i odpękła. Robimy postój. Zły proszę chłopaków aby pojechali sami a ja wrócę i skleję jakoś szybę. Poczekam na nich na skrzyżowaniu. Nie wiem
czy był to dobry pomysł, bo czekając na kolegów odczytałem z termometru +48st C. Juś jadąc w stronę granicy spotkaliśmy piękny parking nad samym urwiskiem tego kanionu
i tam mogliśmy dorobić jeszcze kilka zdjęć podziwiając widoki.
Teraz już podążaliśmy do przejścia granicznego, które znajdowało się u zbiegu granic: Chińskiej, Kirgijskiej oraz Kazachsiej.
Liczyliśmy na to, że czynne do 20stej przejście nie zostanie zamknięte przed naszym przyjazdem.
Zaopatrzeni w produkty żywnościowe zakupione w sklepie przed granicą podjechaliśmy do przejścia. Planowaliśmy odjechać kilkanaście kilometrów i poszukać miejsca do spania
Na granicy kilka samochodów, miła atmosfera. Zagaduje nas celnik. Miło nam się rozmawia nim kolejka się poruszy. Podchodzimy do okienek Straży Granicznej.
Okazuje się że mamy problem. Jechaliśmy przez Kazachstan 5,5 dnia a powyżej pięciu należy uzyskać pieczątkę na kwitku od policji migracjonnej. Prubujemy się targować ,
ale nic nie udaje się zdziałać. Miły Pan celnik, z którym rozmawialiśmy przed chwilą proponuje, abyśmy szybko jechali do pobliskiego miasteczka. Pieczątka to tylko formalność.
Ruszamy i jest to nasz najszybszy szutrowy odcinek na wyjeżdzie poruszamy się pomiędzy 60 a 90 km/h na bardzo złej dziurawo-piaszczysto- kamienistej drodze.
Odcinek ponad 30 km pokonujemy w pół godziny. Jest czas. mieścimy się w normie. Szybko znajdujemy właściwy budynek.
Bardzo miła pani policjantka mówi,że szef pojechał już do domu, ale ona po niego zadzwoni i za 10 min na pewno przyjedzie.
Potem nie było już tak fajnie. Usłuszeliśmy od komendanta o tym jak żle zrobiliśmy. Dowiedzieliśmy się o potrzebie jazdy blisko 300km w jedną stronę do Alma Ata,
bo tu nic nie da się zrobić. Wywód był długi i monotonny. Na koniec padła sugestia- dajcie po 100$ a ja sprubuje coś zrobić. Został wyśmiany w oczy.
100 za wszystkich, to ostatnie słowo. TERAZ ZOSTALIŚMY ZASKOCZENI!!!! 30 sekund i niemożliwa sprawa jest załatwiona .Mamy pieczątki i jedziemy z powrotem ku granicy.
Myślimy o tym czy zdążymy. Zajerzdzamy, Pusto, ale szlaban się podnosi. Nasz pan celnik mówi,że właśnie zamykają. Poszedł do straży granicznej i wyprosił doprawę dla nas.
Jest 8.15 podjerzdzamy pod bramę Kirgijską. Właśnie trwa grabienie pasa ziemi niczyjej na drodze. Nasz Pan celnik woła Kirgiza-szefa zmiany. Prosi go dość długo, zachwala jak to my motorami,
że zmęczeni, że ciężko.Słyszymy jednak,że komputery wyłączone i że dziś się nie da. W tej sytuacji Kazachowie cofają nas z przejścia. Nasz pan celnik mówi,
abyśmy rozłożyli namioty tuż za szlabanem. My jednak odjerzdzamy ok kilometra i rozkładamy się nad pobliską rzeczką.
Atmosferę radości psuje tylko drobny incydent. Sebastian pożycza ode mnie scyzoryk letermana. Coś poprawia przy afryce. Po jakimś czasie prosi o pożyczkę
tego sacyzoryka znowu. Ku swojemu zdziwieniu słyszy,że jeszcze go nie oddał(ach te zmęczenie) zaczyanją się poszukiwania, ale że nadchodzizmrok proponuję,że jutro na
pewno się znajdzie. przecież musi być w promieniu kilku metrów od namiotów, a po zatym to tylko przedmiot. Sebastian pozostaje pochmurny. Rano okazuje się,
że scyzoryk przypiął się do magnesu pod tankbagiem i leży i się z nas śmieje. Szybkie śniadanie i atakujemy granicę po raz trzeci. Tym razem idzie jak z płatka(co to znaczy mieć wprawę)
|