Z wiarą w dobrych ludzi ruszył dalej – na zamek. Pardąsik, najpierw na stację. Na stacji zalał robala, znaczy zbiornik. Gdy miał już ruszać, zobaczył Ją. Znaczy jeszcze nie od razu wiedział, że to ona. Podjechało coś. Zdjeło kask i za komurę oraz fajkę
- O rzesz ty. To ja w lesie siedział trzy godziny kombinując jak przeżyć i tracąc czas a ona przyjechała jakby nigdy nic, a w dodatku na gotowe. – Toż to normalnie nienormalne jest. Że tez ich nie ma kiedy potrzebne są. – przemknęło przez myśl. Ale fason trzeba trzymać. Luknął na blaty. NWE – Węgorzewo.
- Spok krajany. Będzie dobrze. – pomyślał zapiął jedyne. Podjechał, a ta normalnie przez komurę nawija. Trochę z Mygosią a trochę z Zygmuntem. Właściwie to nie wie czemu, ale wiedział ze z Mygosią. Jak skończyła to oznajmiła, że na obiad jedzie, bo się umówiła w Złotejryji. Spytała czy się przyłączy.
- W sumie nie głupi pomysł. Bo na co można liczyć na zamku. Browar i kiełbasa. Ale taki obiad ciepły i normalny przed imprą to w sumie niezły pomysł. Ot kobiece myślenie. Wchodzę w to. – pomyślał, choć nie często mu się to zdarza. No i ruszył choć wiedział, że Żłotoryja nie jest po drodze. Ale co tam, cicho być, obiad – normalny obiad … toż to jak mroczny przedmiot pożądania.
Ninęło chwil kilka i zajechali na Orlena w Złotejryjii. Obiad o zgrozo okazał się hot dogiem na Orlenie… O matko i córko. Widział takie coś kto. Toż to o pomstę do nieba woła. OBIAD. I to ponoć faceci są niepoukładani. Potem normalnie zakupy w biedronce i dzida. Ale zanim wyjechaliśmy z Orlena zrobiła się już niezła ekipa. I tak do podgrodzia dotarli.
|