Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02.06.2014, 20:42   #29
Evvil
 
Evvil's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 1,145
Motocykl: oby złodziej kulasy połamał
Przebieg: :(
Evvil jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 1 dzień 18 godz 11 min 26 s
Domyślnie

W kwestii zatem amora Mateusza. Wziął i się zepsuł. W sensie gwint oberwało. Kupa. W środku lasu.

Mateusz wziął się za rozbiórkę a my pospieszyli z pomocą. Rozłożyliśmy palniki, menażki, wyciągnęliśmy zupki, pojedliśmy i jaramy. Zwiedziliśmy rzeczkę i rozkminialiśmy który pierwszy dostanie sraczki od picia wody z rzeki.


Bo trzeba sobie pomagać, nie?

W końcu wpadliśmy na genialny pomysł. Chrzanić amor, zrobimy ci nowy. Na wahacz poszedł kawałek drewnianej kłody. Zmotany trytytkami, podwiązany sznurkiem. Trochę mało profesjonalnie to wyglądało ale stwierdziliśmy - chyba się doturlasz jakoś do Sapanty. Dopiero potem okazało się, że Rejli Zawias wytrzymał jeszcze baaaardzo dużo jazdy. Jak to bywa - prowizorki są najtrwalsze. Ze szkodą dla kierownika który chyba musiał narzekać trochę na twardość takiej sprężyny....

Pewnym problemem okazała się kwestia "przycięcia" konara na długości. Piłki nie mieliśmy, scyzorykiem to byśmy cięli to lata. Zatrzymała się grupa jakimiś ATV. No to my klasyk:

- Joł, macie może piłę?
- Mamy spalinową
- .....
- No to powodzenia.

Zdębieliśmy. Pojechali w pizdu.

Po chwili pojawiła się kolejna grupa ATV. Belgowie (emeryci!) pod wodzą Polaka. Tutaj problemu nie było. W minutę dostaliśmy piłkę przeprawówkę i amor został docięty na wymiar.

No to pajechali.

Zaczęło padać. I wtedy nasze nastroje podzieliły się. Doświadczeni mieli banana na gębie. Ja i co poniektórzy - walczyliśmy o życie. Koleiny głębokości tak z pół metra, kamienie o które wgniotłem piknie osłonę silnika. Błoto, woda, ślisko. Jakimś niewiarygodnym cudem nie trafiłem nawet paciaka, chociaż było blisko.

Tak tak, wiem, nie podpierać się nogami i spierdalać z motocykla. Prawda taka że niestety odruchy podpowiadały co innego i...... dałem radę. Jak leciało ratowałem się nogami i obeszło się bez najmniejszego siniaka. Przynajmniej przez jeszcze jeden kawałek .

Tymczasem w mojej afryce coś zaczęło konkretnie stukać w silniku. Taki odgłos panewek, porządne napierdzielanie. Zatrzymałem się, wrzuciłem luz. Było to po uderzeniu osłoną silnika o głaz. Krzysiek podjeżdża i nasłuchujemy. No panewki chyba.

Krzysiek to wogóle jest cudotwórca. Obchodzimy motocykl na około - napierdziela konkretnie. Im wyższe obroty tym wyższa częstotliwość. No co jest!.

Krzysiek dotknął ręką cylindra i..... przestało. Zapadła cisza a silnik pracował cichutko i miarowo. Do dziś nie wiem co to było i pewnie z racji zakończenia tej historii już się tego nie dowiem.

Anyway - lecieliśmy dalej, pogoda coraz gorsza. Mokrzy i przynajmniej ja, zmęczeni jak cholera. Zaczęły się ostre zjazdy. Pierwszy może nie był aż taki ciężki bo z lekką asekuracją chłopaków zjechałem. Na dole zjazdu (który trzeba było pokonać koleiną) było spore błotniste coś. No jakoś przeleciałem.

Najciekawiej to miał Sawy którego Afryka ważyła z pół tony. Śluza wsiadł na jego motocykl i.... no, powiedzmy że zjechał . Summa summarum byliśmy wszyscy na dole .

Kolejny też jakoś poszedł i mieliśmy nadzieję że to już ostatni.

"Lekki szuterek, lajtowo będzie" - każdy z nas już miał to wyryte na języku.

Wcześniej spotkana grupa Belgów powiedziała nam, że przed nami tylko jeden ostry zjazd pięciometrowy i potem już luz. Naliczyliśmy już ze 4 zjazdy po drodze, więc nie wyglądało to za ciekawie. Mieliśmy kierować się wzdłuż strumienia to się kierowaliśmy...

Jedziemy przez las. Chłopaki z przodu zatrzymali się i czekaja na nas.

- Włączcie lepiej kamerę i nagrajcie minę Sawego jak to zobaczy.

Podszedłem bliżej i załamałem się. To nie był zjazd. To był spadek. 5 metrów. Błoto. Nie było szans przejechać tego. W górę wracać też nie było sensu - piąć się pod górę z powrotem po 3 zjazdach i szukać innej drogi nie bardzo nam się usmiechało.

I wtedy wybawienie - Śluza zabrał pasy transportowe. 8 motocykli, jeden po drugim spuszczaliśmy z tego zasranego zbocza. Jeden trzymał linę zahaczoną o drzewo, 4 asekurowało motocykle ślizgając się po błocie.

Maramuresz pokazał nam kły.

Na szczęście potem czekał na nas już tylko.... wyjazd z lasu. Wyszło słońce, na horyzoncie pojawiły się dzwonnice kościoła w Sapancie.

(zdjecia zostaną doklejone)
__________________
------------------------------------------------------
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
------------------------------------------------------
Evvil jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem