Po wczorajszym zmęczeniu dosyć długą jazdą dzisiaj nie ma już śladu . Nocka w luksusach na wygodnych łóżkach mocno regeneruje nasze siły . Po porannej toalecie każdy bierze swój " chiński kwit na paszę " i wychodzimy szukać stołówki . Stołówka jest kilkadziesiąt metrów od recepcji , po drugiej stronie małego placu na środku którego stoi fontanna . Po wejściu do pomieszczenia okazujemy talony i już możemy korzystać ze "szwedzkiego stołu". " Szwedzki stół " brzmi szumnie i kojarzy się ze sporym wyborem . Nic z tych rzeczy. Bynajmniej w naszym dzisiejszym przypadku . Trochę warzyw , lepioszka , jakaś zupa zniechęcająca zapachem do degustacji . Zapychamy żołądki tym co jest i idziemy na pobliski bazar .
Ów bazar to chyba taki lokalny "Jarmark Europa" . Jest sporych rozmiarów, a wybór towarów przyprawia o zawrót głowy

Mnie i Robertowi wpadają w oko tradycyjne kirgiskie czapki w których chodzą mężczyźni . Szybki wybór i po chwili możemy lansować się w filcowych nakryciach głowy na ulicach Osz . Pomimo wczesnej pory ruch jest duży . Wzdłuż chodnika jest sporo już otwartych straganów oraz lokalnych fast foodów. Miasto zaczyna tętnić życiem .
Po spakowaniu bagaży znosimy je do gabinetu dyrektora , gdzie bezpiecznie przenocowały nasze sprzęty . Tutaj wszystko montujemy na motocykle i idziemy pożegnać się z obsługą .
Pobyt w Osz , jak i w Kirgistanie to już prawie historia . Jedziemy do granicy z Tadżykistanem . Nie mogę się już doczekać , bo przyznam , że kraj ten ma być dla mnie nr 1 jeśli chodzi o atrakcyjność. 120 km. za Osz mam małą awarię . Na odcinku kilkunastu kilometrów po raz drugi pada mi bezpiecznik . Motor wydaje z siebie głuche buuu i zatrzymuję się na poboczu . Podczas gdy my majstrujemy poszukując przyczyny tego afrykańskiego pomoru , na chodniku zbiera się grupka dzieciaczków bacznie nas obserwując . Powód awarii odkrywa Robert . Pomimo , iż wcześniej zaglądałem do pompy paliwa , nie zauważyłem , że styki jedną stroną wysunęły się z mocowania i ustawione były lekko pod kątem . Po ponownym wsunięciu ich na właściwą pozycję wszystko działała jak w szwajcarskim zegarku .
Przy okazji postoju i naprawy pompy w AT wreszcie udaje się zdiagnozować "dzwoniący" problem w Adama BMW. Już od wjazdu do Kazachstanu coraz głośniej dzwoni coś z przodu motocykla . Kilka razy na postoju sprawdzamy elementy zawieszenia i klocki hamulcowe , jednak wydaje się , że wszystko jest w porządku. Praktycznie ,aż do chwili obecnej nie przychodzi nam do głowy by sprawdzić tarcze hamulcowe . W wyniku wibracji poluzowały się śruby mocujące tarczę . Nikt jednak nie zabrał troksów i trzeba improwizować . Sprawę skutecznie załatwiają ciasno zapięte trytytki .
Droga pnie się coraz wyżej . Serpentynami po zboczu wjeżdżamy na 3550 m n.p.m. Im bliżej Tadżykistanu , tym wyższe góry . Przed samym przejściem jedziemy drogą szutrową i podziwiamy drugi co do wysokości szczyt w Pamirze Pik Lenina ( 7134 m n.p.m. ) .
Odprawa po stronie Kirgistanu to jak małe piwo przed obiadem . Pogranicznik jest bardzo miły , a sama odprawa zajmuje niecałe kilkanaście minut . Wskakujemy na motocykle i szuterkiem wzdłuż rzeki jedziemy do przejścia w Tadżykistanie . Odcinek ten jest długi na ok 20 km.
Oczy cieszą wspaniałe widoki , a pierś wypełnia rześkie górskie powietrze . Owa sielanka trwa kilka kilometrów , dopóki nie dojeżdżamy do miejsca gdzie droga krzyżuje się z rzeką . Jeśli tu kiedyś stał most , lub choćby mały mostek , to teraz nie ma po nim ani śladu . Zsiadam z kanapy i idę obadać sytuację . Prąd w rzece jest szybki , a jej koryto wydaje się być wypełnione wodą w stanie mocno ponad przeciętnym . Kolor wody przypomina mleczną czekoladę . Gmeram czubkiem buta w tej breji i jakoś nie mam chęci podjąć próby dokładniejszego zbadania tematu , to znaczy przejścia na drugą stronę by sprawdzić jej głębokość. Przed nami nikogo nie ma, więc inni ludzie przekraczający granicę dali radę przejechać . I nam musi się udać ( szepczę do sobie pełen optymizmu ) . Odpalam afre i wjeżdżam do rzeki . Podpierając się nogami powoli jadę do przodu brodząc raz płycej , raz głębiej . Tylne koło buksuje co jakiś czas , by po chwili złapać przyczepność i wypchnąć motocykl do przodu . Do przejechania na drugi brzeg pozostały już tylko jakieś 4 metry , gdy kolejny raz wpadam w głębszą nieckę . Opona nie wyrabia , traci przyczepność i ślizga się na kamieniach . Dupa . Teraz stoję na dobre

Widząc z brzegu co się dzieje Adam z Robertem wchodzą do rzeki . Pomimo ich pomocy motocykl zakopuje się w dnie jeszcze głębiej . Po chwili silnik gaśnie , a rozrusznik nie chce kręcić . Robi się naprawdę nieciekawie

Silny prąd niesie pod wodą kamienie , które głucho walą w wahacz , obudowę silnika i felgi . Nie jestem w stanie wyprostować kierownicy , nie mówiac o jej maksymalnym skręceniu w lewo . Zapada decyzja by szybko rozpakować bagaże . Wody jest już po kanapę i mam wrażenie , że wciąż jej przybywa

Jeśli nie utrzymam motocykla to ewentualne podniesienie tego klocka z dna może graniczyć z cudem . Po przeniesieniu worków na brzeg Adam bierze pas transportowy i przywiązuje go do lagi. Z pomocą przychodzi jeden z pasażerów terenówki , która jakiś czas temu podjechała do rzeki . Pierwsze , drugie szarpnięcie i o dziwo dosyć łatwo motocykl wyjeżdża z dziury . Po chwili jestem na brzegu . Uffff . Było gorąco .
O przejeździe pozostałych motocykli nie ma mowy . Musimy czekać , aż poziom wody opadnie . Udaje się przenieść jeszcze trochę bagaży przez rzekę . Wody przybywa,a prąd jest już tak silny , że nie mogę ustać w jej nurcie . Adam rzuca mi pas i podciąga do brzegu . W taki oto sposób przyjdzie nam spędzić dzisiejszą noc pomiędzy granicami , rozdzieleni rzeką.
Po przebraniu się , jak i po tym gdy emocje już trochę opadły zabieram się za Afrykę . Wykładam bezpieczniki , by przesuszyć puszkę . Jest w niej sporo wody z osadem. Silnik i koła "ozdabia" trawa , którą niosła woda . Po kilkunastu minutach wciskam bezpieczniki na swoje miejsce i kręcę rozrusznikiem . Odpaliła !!! Tłumik przez chwilę pluje wodą , ale serducho Afryki nadal bije.
Po zachodzie słońca robi się chłodno . Siedzę na skarpie patrząc na rzekę i w pamięci odtwarzam dzisiejszą przeprawę . Kiwam z niedowierzaniem głową , uśmiecham się i półgłosem mówię sam do siebie "ku...a , a kaczka wody miała po pas "
Jutro trzeba przeprawić pozostały sprzęt . Ciepła zupka na kolację i nyny .
Filmik cały , bez krojenia .
CDN.....