Kiszyniów.
Malownicze miasto położone na wzgórzu z widokiem na za zakole rzeki tonącej w starych winnicach, przepiękna barokowa starówka, magiczny park fontann i platanowe aleje, tego wszystkiego w Kiszyniowie nie znajdziecie. Za to jest McDonalds! A więc jednak piękne miasto.
Generalnie nie jest źle ale szału nie ma. Dominuje postradziecka architektura i stare, często zaniedbane kamienice. Przez to wszystko od czasu do czasu przebija się nowe, modernistyczne budynki banków i zachodnich sieci, które nieśmiało próbują zaistnieć na tutejszym rynku.
W mieście gęsto od aut podobnie jak w Balti. Automapa miała tylko jeden hotel w jadłospisie - National, niedaleko "centrum". Trafiliśmy. Wielki, biały, nowoczesny, tuz przy ogromnym placu. Z daleka wyglądał jak opuszczony, nieczynny. Z bliska był nieczynny jeszcze bardziej. Pozbawiony większości drzwi i okien stał i emanował bielą.
Nawet nam przemknęło przez głowę, żeby się tam na noc zamontować. Wciągnąć motocykle na któreś tam piętro, porobić foty i zostać bohaterami roku na forum. Gardzimy jednak sławą i rozgłosem. Postanowiliśmy znaleźć coś z pachnącą pościelą, service roomem i basenem, aby nie uchodzić za survivalowch lanserów. To była niełatwa decyzja ale trudne decyzje, to nasza specjalność.
Po drugiej stronie placu kusił pięknie podświetlony, secesyjny, Hotel Kiszyniów.
Atakujemy. Ogromne drewniane drzwi wymagają trochę sił by je otworzyć, tzn. ze strony Azji, bo ja spoko. Potem trafiamy w labirynt wiatrołapu. Dla gości to niewygodne ale obsługa ma zimą cieplej, latem chłodniej. Stajemy w przepastnym holu. Styl hotelu nieco eklektyczny. Wystrój pamiętający czasy dawnej świetności, konserwowany dosyć budżetowo. W holu zero ruchu. Żadnych gości. Obsługa nieruchoma jak z gabinetu figur woskowych i nie chodzi tu o wyszukaną hotelarska klasę, tylko kompletny brak zainteresowania klientami.
Na dziewiątej, znudzona kobieta dojrzała kobieta, taka też trochę w eklektycznym stylu, strzeże barku (?), a w zasadzie dwóch półek ze słodkimi napojami. Na 12-tej, na wprost nas, nieobecny, krzepki pan w białej koszuli, ostrzyżony na jeża, o aparycji wojskowego, wpatrzony tempo w wielkie drzwi za naszymi plecami, jakbyśmy byli przezroczyści. Na trzeciej w recepcji, młoda, nawet atrakcyjna dziewczyna o smutnej twarzy, kompletuje zespół jak z castingu do Rodziny Adamsów.
Młodą od od gości oddziela szyba z wąską szczeliną u dołu, coś jak w kolejowej kasie. Za nią na ścianie wisi cennik, również bardzo atrakcyjny. To ogranicza do minimum kontakt z gośćmi. Wpycham przez szczelinę paszport dumnego Europejczyka. Zero reakcji. Nieobecne spojrzenie. Męczę się z tym wciągniętym brzuchem już kilka minut, a łatwe to nie jest. Na klacie ciągle zbroja, choć gorąco ale nie zdejmuje dla podkreślenia męstwa. Podnosi wzrok, mierzy spojrzeniem Azję, potem mnie, mnie trochę krócej, bo niższy jestem. Po czym, do przesady neutralna, pyta czy chcemy wspólne łóżko...