Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.08.2014, 23:52   #86
zaczekaj
Asia
 
zaczekaj's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Złotoryja/ Wrocław
Posty: 2,287
Motocykl: XL750, CRF300RALLY
Galeria: Zdjęcia
zaczekaj jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 3 tygodni 6 dni 17 godz 27 min 24 s
Domyślnie

Rano zbudził nas dźwięk dzwoneczków.
A potem masa owieczek wbiła na nasza polankę. I dużo psów.






Rozmawialiśmy z pasterzami. Okazało się, że ta villa za nami należała do
Nicolae Ceaușescu, rumuńskiego dyktatora. Stąd też te klepki Czałczescu.
(Norbi wziął na pamiątkę jedna klepkę z podłogi).
A ja myślę, że pozazdrościł mi nogi od krzesła, którą zdarza mi się wozić tak na wszelki wypadek, coby pod wahacz podłożyć przy robieniu kapcia.
Próbowaliśmy jeszcze dowiedzieć się od pasterzy dlaczego psy pasterskie biegają z uwiązanymi do szyi kawałkami drewna.
Może ktoś z Was może mi, i innym uczestnikom wycieczki wytłumaczyć?





Polanka zaczęła pustoszeć. Został tylko jeden wygłodniały pies.
Spakowani postanowiliśmy zostawić po sobie ślad-jak to Polacy mają w zwyczaju.




Ruszamy. Zbliżamy się już ku końcowi eskapady. Niebawem zaczniemy kierować się w stronę Polszy, do domów.
Ale jeszcze góry, góreczki, szuterki, jeszcze napawamy się widokiem. Chwytamy to wszystko na zaś. Chowamy po kieszeniach, by starczyło na dłużej. Kodujemy w pamięci. Zapisujemy we wspomnieniach. Chcemy by trwało...











Docieramy na jakiś szczyt(jaki?co to?)
Wybaczcie, że nie podaję konkretnych nazw. Nie jestem ignorantką, aczkolwiek pamięć ma zawodna była, zwłaszcza, że nie zapisywałam sobie, ba, mapy nawet nie miałam.
Chwila przerwy na kolejne zastrzyk widoczków.









Kierujemy się do Toplity. Tam pewnie wkroczymy w cywilizację i coś zjemy.
Zjazd z góry jest trwa dość długo.






Zdjęcie z postoju ukazujące mrówki niosące zdobycz


W każdym razie dojechaliśmy do Toplity. Zjedliśmy obiad. A potem chyba szukaliśmy jakiegoś campingu. I jechaliśmy do niego długo i długo. Zdjęć nie ma, bo było nudno. Chociaż nie. U mnie coś się zaczęło dziać.
Mój xtek zachowywał się jakby chciał zgubić przód.
Serio.
Myślałam, że stracę kierownicę jak ją tylko puszczę. Więc nie puszczałam.
Trzymałam mocno.
Każda dziura, każda nierówność dawała się bardzo odczuć. Telepotało mną co najmniej jak busem pasażerskim Mercedesem Sprinterem relacji Złotoryja-Legnica...
Po kilkudziesięciu kilometrach takiej walki miałam dość.
W sumie to nawet asfalt mi się zamarzył.
Na szczęście zbliżaliśmy się do campingów, a tam chłopaki mieli mi zajrzeć w łożysko czy cóś.

Wbijamy na pole namiotowe. Idziemy do kobity cenę uzgodnić.
A ta że 7 ojro. A potem 10 lei. Albo jednak 7 ojro. Za wszystko.
A potem, że nie. 10 lei za namiot. 10 za ludzia. 10 za motór.
Głupiejemy. Nie możemy się z kobitą dogadać. Ona sama nie wie jak nas policzyć. Spadamy więc z tamtąd, i jedziemy do Mongolii.
Tak.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.


W Mongolii bardzo szybko sie dogadujemy co do ceny, jest elegancko i zostajemy na noc.

Przemyślenia
Przemyślenia są takie, że chyba już jestem wykończona nieco.
Jeszcze mi to łożysko spsuło się.
Chciałoby się już wrócić do domu ale jednocześnie zostać tu.
Z tymi widokami. Z tymi ludźmi. Z powietrzem. Z szutrami. Z owcami. Z psami pasterskimi i z pasterzami też.

zaczekaj jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem