Deszczowa noc przyniosła parny i duszny poranek. Do pobliskiego Kratowa zaprowadziły nas wyasfaltowane wiejskie dróżki,
które jednak pokryte były taką warstwą błota i guana, że .... szkoda gadać. O Kratowie czytaliśmy wcześniej, że wulkany,
że wieże, że arcyciekawe, a tu jak na złość żadnego wulkanu nikt nam nie jest w stanie wskazać.
- ....
- Kiedyś były, potem wygasły...
- Kiedy?
- Jakieś 500 lat temu...
- A słynne wieże?
- O, tu widać jedną... Turcy zbudowali... kiedyś...
- Kiedy?
- ....
Taaaak... No i okazało się, że Kratowo nie zachwyca, chociaż tłumaczyli nam, ze zachwyca, bo to wielka atrakcja jest...
Atmosfera niedzielnego przedpołudnia w Macedonii osiąga już chyba wszelkie możliwe ekstrema powolności i nudy, śmiało
może iść w zawody z mistrzami Europy w tym fachu - Grekami. Zarządzamy ewakuację - zakupy, 58-a tego dnia odpowiedź
na pytanie ,,where are you from'' i wspinamy się kamienistymi ścieżkami w stronę ,,wulkanów''.
Jednak po wulkanach pozostała już tylko gleba aluwialna, czyli spłukane do poziomu warstwy gliny, iłów, mułów i czego tam jeszcze.
Jeździ się po tym fatalnie, zwłaszcza po deszczu, zwłaszcza dużym motkiem, zwłaszcza na szosowych oponach, zwłaszcza z bagażem.
Po kilkunastu kilometrach przedzierania się przez to błotko i po niezliczonej ilości gleb byliśmy kompletnie wyczerpani i jeszcze bardziej
kompletnie ubłoceni. Znów trzeba było odkręcać przednie błotniki...
Drugi raz w życiu zdarzyło mi się całować asfalt... (na szczęście nie ma tego na zdjęciach). Przejeżdżamy kilkanaście kilometrów,
a znaleziony na stacji benzynowej szlauch z wodą jest dla nas wybawieniem

Po lekkim tuningu kranu, strumień
wody zaczyna wydobywać spod warstwy g.... z powrotem nasze motorcykle.
,,Olewam! Lubię tę robotę...''