Środa 486 km
Śmiało mogę wstawić tutaj tytuł ARMAGEDON
Jeszcze dnia poprzedniego dostaliśmy informacje o pogarszających sie i tak już złych warunkach pogodowych, z zaleceniem nie ruszania tyłka z miejsca.
Prom na nas czekać nie będzie wiec ... dzida .
Z 486 km może 10 może 20 było bez porywistego wiatru wciskajacego deszcz w mankiety , kołnierz i pod kask. Cała reszta to jazda bokiem i walka o utrzymanie sie na swoim pasie ruchu a czasami i drodze.
To był jedyny dzień na Islandi gdzie ciężar Afryki ... można by uznać za zaletę . Ciężki motor jest jakby bardziej odporny na boczne podmuchy wiatru.
O podziwianiu widoków nie było mowy ale była pauza na fotki przy ujściu lodowca do oceanu i krotka przerwa na talerz gorącej zupy w jakiejś wiosce... polecam regionalna zupę z baranka.
Do portu Seydisfiordur dotarliśmy szczęśliwie późnym popołudniem a na polu namiotowym poznaliśmy sympatycznego Bartka .
Bartek ujezdzal samotnie swoją DR-ke a właściwie to , co po niej zostało po jego autorskich przeróbkach

Szuwar zaś , który taskał z Londonu wędkę wkoncu miał okazje jej uzyc i nie zawiódł. Wyciągnąl trzy ryby, a ja w tym samym czasie już smacznie spałem

Jutro prom !!