Ruszam więc zostawiając za sobą cudowne widoki:
Przede mną tylko długa prosta, w dodatku asfaltowa:
Kilkadziesiąt minut potem wpadam na stację benzynową.
Wszyscy stoją, motocykle całe.
Oszukali mnie! Oddycham z ulgą.
Mijam pierwsza grupę, podjeżdżam do drugiej i gadamy sobie jak gdyby nigdy nic. Marek pokazuje mi urwany podnóżek ale co to za problem! Jeśli nie dziś, to jutro coś na pewno zaradzimy!
Wszyscy zatankowani, ja paliwa mam jeszcze dużo, odpuszczam więc.
Czas ruszać!
Podchodzę więc do drugiej grupki a tam trwają intensywne rozmowy. Okazuje się, że nie jest wcale tak dobrze jak myślałem. Darek znudzony jazdą asfaltem, stracił koncentrację pod dystrybutorem i poleciał na bok wraz z motocyklem. Zwykła parkingówka niby - niestety upadł na bark. Ruszać ręką daje radę - więc nie może być tak źle. Faszeruje się więc chłopina przeciwbólowym środkiem i ruszamy szukać pierwszego lepszego noclegu.
Ten pierwszy okazuje się dla nas za drogi. Daro zaciska zęby i postanawiamy ruszyć dalej.
Zatrzymujemy się pod jakimś barem by coś przekąsić - jednak w menu jest tylko herbata

Dwójka z nas wyrywa więc do przodu w poszukiwaniu restauracji a reszta odciąża bagaże z zapasów.
Owej dwójce udaje się osiągnąć zaplanowany na dziś cel. My marudzimy przeokrótnie

Trasę z Agadiru do Tiznit pokonujemy w ciemnościach, ja bez gogli, bowiem na słoneczne Maroko nie zabrałem białej szyby... Mądre!

80km przed celem (Sidi Ifni) poddajemy się w najlepsze. W centrum Tiznit znajdujemy jakiś hotel i za nieco poniżej 100Dh ( hotel + stróż do motocykli) możemy się zameldować w całkiem przytulnych pokojach. Ja dostaję dwójkę tylko dla siebie. I wszystko było by ok gdyby nie ta łazienka...
Wieczorem zakupy w pobliskim "supermarche" po czym część ekipy ląduje w łóżkach, a reszta rusza w miasto w poszukiwaniu przygód i dobrego jadła.
Usypiamy koło północy.
Tego dnia nawinęliśmy około 420km.
cd. już się pisze!