Brniemy więc dalej, i dalej. Raz odcinki są łatwe, nawet dla najbardziej szosowo zestrojonych motocykle w grupie, a raz naprawdę jest się przez co przebijać. Trudności różne, od kamieni, przez piasek, głębokie doły, nawet kawałek rzeczki nam się trafia!
I było to jedno wzniesie, które chyba wszyscy uczestnicy wyjazdu zapamiętają
Spędzamy tam chyba z godzinę w palącym słonku i pomagamy sobie nawzajem, oczywiście wcześniej sprawdziwszy czy za góra nie będzie kolejnej takiej przeszkody. Jesteśmy tak zaaferowani praca zespołowa, że nawet nikt nie myśli o zdjęciach. Na szczęście materiał filmowy jakiś powstał. Film pokażę pewnie wieczorem, najpóźniej jutro.
Ja zamiast kadrować wszystko okiem, jak to mam w zwyczaju, jechałem i marzyłem " jak fajnie byłoby tu rozbić sobie namiot". Tu albo na skraju urwiska, tuż nad oceanem

A teraz jazda (zdjęcia od Doroty i Michała - dzięki):
No i niestety nadchodzi ta chwila, gdy KTM oznajmia, że do suszy w zbiorniku pozostało niewiele. U mnie ruda też świeci się już od ładnych kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu kilometrów. Jedziemy więc obaj na przedzie, na maksa ekonomicznie. Już wiemy, że nasz cel jest nieosiągalny. Zmieniamy więc koordynaty w GPS - kierunek TAN TAN.
Jakąś godzinę później jedziemy już asfaltem.
Ustalamy, że do stacji benzynowej każdy jedzie swoją ekonomiczną prędkością. Moja to 75-80km/h, reszta ma chyba większą bo mi odjeżdża, zostaje ze mną tylko Dominik, który pilnuje bym w razie czego miał skąd pociągnąć benzynki. A jest z czego. Jego Tereska ma pokaźny zbiornik, niestety ma też problem z ustawieniami gaźnika bo spalanie jest co najmniej o 1,5L za duże.
20km mijamy całą ekipę, która została zatrzymana przez policję na check point-cie. W lusterku widzę, że Dominik tez się zatrzymał, z własnej woli, po chwili mnie jednak dochodzi - pogonili go policjanci
Szczęśliwie dojeżdżamy do stacji, tankujemy i rzucamy się jak sępy na zimna Colę. Paliwo jeszcze w marokańskiej cenie, liczyliśmy po cichu, że będzie już saharyjska
Mniej szczęścia miała reszta ekipy - w kacie niestety skończyło się paliwo. Chyba źle dobrali prędkość

W każdym razie jakieś 20-30minut później jesteśmy w komplecie i naradzamy się co robić dalej.
Decyzja: wjazd do miasta, zakupy i szukamy kempingu, mimo , że pora jeszcze wczesna ochoty na powrót nikt nie ma - gęste chmury spowiły całą północ ;(
Kemping znajdujemy jakieś 26km dalej, nad Atlantykiem, w miejscowości El Ouatia. Jesteśmy tam z Dominikiem jako pierwsi, negocjujemy cenę i czekając na resztę ekipy sprawdzamy warunki sanitarne. Na nieszczęście sprawdziłem tylko jeden kibel...
Wieczór spędzamy na konsumpcji tego i owego, ładujemy baterie, korzystamy z WiFi.
Pranie, sprzątanie, gotowanie, prace serwisowe - i tak jakoś zleciał nam ten dzień.
Chłopaki robią sobie jaja z EnJoya (foto o poranku)
Pewnie to za karę za niektóre OSy

Jedno jest pewne, następnego dnia mamy się podzielić bo po prostu szkoda pięknych maszyn ;(
Mimo wczesnego startu udaje nam się zrobić jedynie 260km.