Wschodzące nad murami słońce dodaje nam pozytywnej energii... Szybko się zbieramy i idziemy zjeść śniadanie, co łatwe nie jest ze względu na wczesną porę - wszystko pozamykane... W końcu znajdujemy jakąś otwarta knajpkę, która w pamięć nie zapada, choć pamiętam, że jedliśmy pyszne omlety z warzywami... Później szybko wracamy do hotelu, gdyż nie chcemy tracić dnia... Pakujemy się... Tu pierwszy dylemat - jak się ubrać? Wiem, że na pustyni będzie gorąco, jednak głos rozsądku podpowiada mi, że powinniśmy obrać długie spodnie, bluzy z długimi rękawami i pełne buty... To ze względów bezpieczeństwa jazdy... Ciuchów typowo motocyklowych nie mamy i musimy improwizować... Czuję się odpowiedzialny za siebie i Szynszylę... Jednak gdzieś tam kołacze się myśl, że miejscowi jeżdżą w klapkach i krótkich gaciach... Wizja upału zwycięża... łamiąc wszystkie swoje zasady bezpiecznego ubioru motocyklowego zakładam krótkie spodnie, koszulkę bez rękawów i sandały... Szynszyla podobnie...
Wychodzimy przed hotel... Chcemy zapłacić, ale nie ma komu... Obok pobliskiego sklepiku kręci się jakiś chłopaczek... Widząc naszą bezradność pyta o co chodzi... Mówimy, że szukamy właściciela hotelu, gdyż chcemy zapłacić... Chłopaczek wyciąga komórkę, gdzieś dzwoni i podaje mi aparat... Słyszę głos właściciela z charakterystycznym "Relax"... Każe zostawić zapłatę chłopaczkowi - odbierze sobie jakoś przy okazji... Znów tak niehindusko...
Bierzemy plecaki i idziemy do kramu Ala... Ten już czeka, a jakże, rozparty na swoim stołku... Widząc nas obładowanych plecakami od razu domyśla się o co chcemy go poprosić i proponuje, żebyśmy bagaże przechowali w kącie sklepu... Taki mieliśmy zamiar...
Motocykl stoi przygotowany... Al krząta się po sklepiku szukając czegoś... Po kilku minutach przynosi dwa zakurzone kaski... Z Szynszylą buchamy śmiechem... Kolejny raz łamię swoje zasady i mówię Alowi, że kasków nie potrzebujemy... Widać, że człowiek czuje ulgę, gdyż oferowane nam kaski, no cóż, chluby mu nie przynoszą stopniem swego zdezelowania...
Wskakujemy na maszynę... Al siada na skuter i mówi, że odprowadzi nas do stacji benzynowej... Ruszamy dziwną kawalkadą... Póki co w mieście ruch niewielki, skupiać na drodze się nie muszę wiec więc wyczuwam royala...
Na stacji pompiarz pyta ile zalać... Mówię, że do pełna i nagle życie w promieniu 100m zamiera... Teraz już wiem, że zachowałem się jak burżuj, gdyż bak zalany do pełna na hinduskie standardy kosztuje majątek... Pierwszy z odrętwienia wychodzi Al... Krzyczy, że żadne "do pełna", tylko 10l wystarczy... Mi tłumaczy, że 1l to 20km, a trasę rozrysował mi na 180km... Próbuję dyskutować, lecz to tak jakbym podjął próbę wytłumaczenia mu jak działa Wielki Przyśpieszacz Hadronów... Poddaję się... W zamian dostaję 10l benzyny (po 3,5PLN za litr) i święty spokój...
1.JPG
Al odprowadza nas skuterkiem do ostatniego skrzyżowania w mieście... Na poboczu życzy nam powodzenia i przypomina, że 1l to 20 przejechanych kilometrów... Tylko jak do cholery mamy tych kilometrów pilnować, skoro prędkościomierz i licznik przebiegu nie działają?
Ruszamy już samodzielnie... Krajobraz wokół nie tyle pustynny, co stepowy... Kierujemy się na pierwszy punkt na mapie Ala, Bara Bagh... To kompleks budowli, które w XVII wieku były ogrodami położonymi nad sztucznym jeziorem... Droga ma dobrą nawierzchnię, ruch znikomy... Na pierwszym skrzyżowaniu, zgodnie z mapą skręcam w prawo... Szynszyla z tyłu zaczyna krzyczeć "w lewo"... Już chciałem zawracać, gdy dotarło do mnie, że jadę przy prawej krawędzi drogi, a więc pod prąd... Cholera!!! Szybka, aczkolwiek nie nerwowa korekta i Szynszyla znów ma banana na twarzy...
Na drugim skrzyżowaniu z prawej nadjeżdżają dwie wojskowe ciężarówki z lawetami, a na nich czołgi... I to jakie!!! Amerykanie nie powstydziliby się tych futurystycznych kształtów (czołgi typu Ajrun?)... Czuć, że Indie to jednak potentat jeśli chodzi o nowe technologie... Czuć też, że granica z Pakistanem blisko...
Jedziemy dalej... Po chwili słychać hałas silników odrzutowych i grzmot przekraczanej bariery dźwięku... W ułamku sekundy przelatuje nad nami na minimalnej wysokości myśliwiec... Trójkąt płatowca zdradza, że to kolejna militarna nowinka techniczna - myśliwiec HAL Tejas... Po chwili z innego kierunku pojawia się drugi... Ich dźwięk będzie nam towarzyszył kolejnych kilka godzin... Oczywiście wiemy, że ta demonstracja siły nie jest dla nas, ale dla Pakistańczyków...
My sobie spokojnie suniemy pustą drogą do Bara Bagh... Esencja motocyklizmu - niewielka prędkość i wiatr we włosach...
Dojeżdżamy... Ruiny leżą na niewielkim pagórku... Niby bezludzie, a od razu zjawiają się lokalesi proponując usługi oprowadzania... Dziękujemy, najpierw grzecznie, lecz oni naciskają i nagabują... Robi się nerwowo, zaczyna być jak w całej reszcie Indii... Ignorujemy ich, zostawiamy motocykl i idziemy na wzgórze... A tu ruiny i żar lejący się z nieba, choć dopiero jest dziewiąta rano...
DSC_4179.JPG
DSC_4181.JPG
DSC_4182.JPG
DSC_4184.JPG
DSC_4186.jpg
DSC_4187.JPG
DSC_4188.jpg
DSC_4189.JPG
DSC_4192.JPG
DSC_4192_1.JPG
DSC_4192_2.JPG
DSC_4192_3.JPG
DSC_4192_5.JPG
Po obejrzeniu ruin wracamy... Jest dobre słońce więc robię sesję royalowi...
DSC_4192_6.JPG
DSC_4193.jpg
DSC_4194.JPG
DSC_4195.JPG
DSC_4196.JPG
DSC_4197.JPG
DSC_4198.JPG
DSC_4199.JPG
DSC_4200.JPG
W tym czasie lokalesi zainteresowali się Szynszylą, która dla miejscowych jest mega atrakcyjna poprzez swoją egzotykę: wysoka białaska o jasnych włosach (senne marzenie każdego Hindusa)...
Sesja zakończona, zrzucam royala ze stopki, kopię kopkę, silnik odpala... Sprzęgło, jedynka, dodaję gazu, wybuch w silniku i zalega cisza z narastającym dzwonieniem w uszach...
C.D.N.