Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.01.2015, 00:00   #13
mikelos
 
mikelos's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 652
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 8 godz 41 min 54 s
Domyślnie

Dzień 5 - Dolina Vermosh + wypad do Czarnogóry wokół jeziora Plav

Wschód słońca, żółta kula szybko wznosi się nad linię gór. Landek odjechał, nie mamy skrawka cienia. Temperatura katapultuje nas z namiotu w ciągu paru chwil. Drzewka oliwne o średnicy wykałaczki ledwo utrzymują sznurek z naszym praniem - marne listki dają cień wielkości 5 groszówki. Śniadanie jemu chowając się w cieniu padżeraka, prawie włazimy pod niego z miskami - mój pies uznałby, że zszedłem na psy.

Na dziś mamy taki bystry pomysł, by zwiedzić najbardziej na północ wysuniętą dolinę Albanii - czyli Vermosh. Sprawnie pakujemy niezbędne graty - tym razem biorę na zapas sandały co by brodząc po wodzie nie kicać nerwowo. Lecimy asfaltem na północ w stronę przejścia Honi Hati i parę km przed nim odbijamy w prawo. Dno pierwszej doliny włożone eleganckim asfaltem, kostki jęczą a my dumamy, czy ponownie nie zdążyliśmy przed cywilizacją. W małych wioskach mijamy małe kościoły, wokół jakby nieco czyściej i europejsko - ki diabeł.







Śliczne agrafki, zaasfaltowane na amen, miejscami mijamy walce drogowe i ekipy drogowców. Przed nami oceany przyczepności - smutek offroadowców. Mijamy ekipę rowerzystów, mozolnie pną się do góry. Prawie czuję na plecach ich zazdrosne spojrzenia - wiem jak to jest, rower + upał + góry to także moje doświadczenia. Ekipa jest ewidentnie z jakiegoś cywilizowanego kraju - rowery, sprzęt, ubrania - zresztą w Albanii mało kto jeździ na rowerze.




Jedyna nadzieja, że brak dużych funduszy rozciągnie cywilizowanie na kilka lat i szutru starczy jeszcze na następne kilka wyjazdów. Po paru km asfalt znika, przedzieramy się przez różne etapy robót drogowych. Trzeba uważać na tyralierę drutów zbrojeniowych, dziur, studzienek i betonowych konstrukcji - tam nikt nie stawia znaków - przetrwają tylko najbardziej spostrzegawczy






Docieramy do małej wioski. Tutaj szutry rządzą nadal na całego, świnie biegają środkiem drogi, starcy siedzą w cieniu. Zatrzymujemy się na chwilę by nabrać wody, ktoś woła "Dokąd jedziecie". Pierwsza myśl - cholera, mam udar słoneczny. Wołanie powtarza się. Rozglądam się nerwowo niczym Pinokio w składzie drewna - facet w sukience macha do mnie - zakonnik tutaj ?



Jednak to nie udar słoneczny tylko żywy facet - uff. Siadamy do stołu w malutkiej knajpce, reszta gości to także ekipa z Polski - jechali autem nonstop kilkadziesiąt godzin i właśnie odżywają po jeździe. Wcinamy zimnego pysznego arbuza, przy okazji zakonnik opowiada o historii regionu. Jeśli dobrze zrozumiałem, to katolicy stanowią ok 5% populacji Albanii, ale jedynie w północnej części kraju. Przeżyli chowając się w głębokich dolinach i górach w czasach gdy imperium osmańskie nawracało resztę na islam. Trochę podpytujemy o relacje i obyczaje, strzelamy symboliczną fote i w drogę.



Syn gospodarza knajpki łypie na nasze moto, więc robimy mu sesję zdjęciową, zyska 5 pkt do lansu na fejsuniu.




Dolina zwęża się, trochę meandruje, powoli znika roślinność i pojawia się coraz więcej luźnego skalnego rumoszu na drodze. Po wczorajszej zaprawie idzie nam sprawnie, choć czuję że +5 cm prześwitu w DR bardzo by się przydało. Różnica między rajem a rozpaczą wynosi dokładnie 100 kg - tyle dzieli moją kochaną Afrykę od DR. To co na jednym moto jest walką o przetrwanie, na drugim staje się zabawą.







Miejscami jedziemy po półkach wydłubanych w skale. Lubię nawisy skalne na widokówkach - gdy są nad moim łbem czuję się jak mrówka w kamieniołomie w czasie trzęsienia ziemi. Na jednym z zakrętów znajdujemy źródło wody - a to że przy nagrobku/kapliczce - no cóż, widać taki mają zwyczaj.









Przed granicą z Czarnogórą pojawia się ponownie zieleń, miejscami wystają łby bunkrów. Trzeba się spieszyć, w miejscach turystycznych już je usunęli, stąd też znikną.







Tuż przy granicy z Czarnogórą pojawia się znowu asfalt, do Gusinje zostało parę km. Strażnicy powolutku przepisują dane z paszportów do papierowych kajetów - tutaj XIX w styka się z XXI. Niby komputery stoją, ale raczej łapią kurz.




Lecimy asfaltami do jeziora Plav, prawie nie ma ruchu. Domy nieco bogatsze niż w Albanii, ale bez rewelacji. Samo jezioro okazuje się mało atrakcyjne, trochę szuwarów, nic nadzwyczajnego. Powoli przejeżdżamy przez miasteczko Plav, trochę turystycznych knajp, zabytków raczej brak. Chwilę negocjujemy ze swoimi brzuchami - "obiad teraz czy za godzinkę ?". Wszyscy w czworo - my i nasze brzuchy świetnie wiedzą, że oszukujemy - kity, "za godzinkę" to można wciskać żonie 5 lat po ślubie albo brzydkiej kochance.

Staramy się nawigować w stronę wschodnią, tak by dojechać najbliżej jak się da trójstyku trzech państwa: Albanii, Czarnogóry i Kosowa. Wąskim asfaltem, jedziemy dnem doliny obok potoku, najpierw o nazwie Komaracko, potem Temjacka by ostatecznie podążać wzdłuż strumyka o swojsko brzmiącej nazwie Babinopolskja - czyżby "Baba z Polski" ?



Ostatnie kilometry to asfalt z epoki Ming a raczej jego wspomnienie, kamienie, potoczki robimy w bród - mostki są z czasów Piasta Kołodzieja - eksponaty muzealne. Z każdym metrem pniemy się w górę. Nawigacja kłamie jak jak z nut mówiąc, że jesteśmy już w Kosowie.



W rzeczywistości do trójstyku granic zostało ok 2 km ale dalej już trzeba kluczyć ścieżkami. Nie mamy ochoty na zabawę w ciuciubabkę z pogranicznikami - odpuszczamy. Wokół pasterskie chaty, dzieciaki grają w piłkę. Magiczne miejsce. Cisza, spokój - zero cywilizacji. No, może poza drobnym faktem, na polance stoi stary passat, za plecami stary golf - najlepsze offrodówki świata.












Zawracamy, tą samą trasą wracamy do Plav. Głodni stajemy w pierwszej z brzegu knajpce. Nie pamiętam co jemy: było ciepłe i było tego dużo. Nasze obrażone żołądki, niczym wredne żony, dręczą nas pijacką czkawką. Szanse na poderwanie dziewczyn ze stolika obok osiągają absolutne minimum - prędzej trafi nas meteoryt. Zwijamy manele, ostatni rzut oka na jezioro Plav i gnamy na granicę.







Granicę robimy w 5 minut - jesteśmy sami, strażnicy Ci samii - pełen luz. Gdybyśmy wieźli w plecakach po paczce amfy to właśnie świeży transport trafiłby do dyskotek nad Adriatykiem. Robienie tej samej trasy ma jedną zaletę - przed południem mamy oświetlone jedne panoramki, po południu drugie - piknie.



Sprawnie mijamy najgorszy odcinek drogi, na jego początku spotykamy ekipę rowerzystów - a jakże - z Polski. Ba, są nawet z Gdańska i mają flagę miasta. Strzelam pamiątkową fotę Gdańskiej reprezentacji. Chwilę gadamy, przesympatyczna para. Cała ekipa rowerowa jest mocno zmęczona, do celu zostało im jeszcze kilka km. Bagaże które wiozą busem utknęły na jednym z zakrętów poniżej - strome podjazdy dla starego VW T4 z przyczepą to za dużo.



Staramy się zdążyć przed zmrokiem, ostatnie kilkadziesiąt km to wyścig z czasem - kto dopadnie pierwszy do campingu - my czy nocka? Są dwie sytuacje których unikam w życiu: jazdy po ciemku i wkurzania żony - obie miewają śmiertelne konsekwencje. Jesteśmy już nieźle sterani, cały dzień w kurzu, sporo na stojaka, wytrzęsieni jak po tańcach na wiejskim weselu.






Przed zmrokiem dopadamy asfaltu, widok zachodzącego słońca na jeziorem Shkoderskim - nagroda dla naszych oczu. Zwalniamy, wiemy że na luzaka dojedziemy przed zmrokiem. Delektujemy się swobodnym zjazdem agrafkami w dół, znad pól dociera do nas zapach łąki i ziół, który w ciągu dnia jest stłumiony żarem lejącym się z nieba.



Na campingu wraz ze zmierzchem zaczyna się życie. Pojawią się nowi goście, ludziska siedzą przy autach i gadają, dzieciaki biegają, pryszczate nastolatki krążą jak ćmy wokół darmowego WiFi z komórami w łapach. Upał za dnia chowa wszystkich w cieniu. Są i nasi znajomi w padżerakach, ratują nas zimnym piwem zanim zrobimy prysznic. Wieczorem idziemy do knajpy na kolację - jesteśmy tak wytrzęsieni, że widelec sam wybija mi rytm na talerzu. To był wspaniały dzień...

cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles

Ostatnio edytowane przez mikelos : 06.04.2015 o 13:57
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem