Po dwóch godzinach snu i wysokoenergetycznym śniadaniu (zupka chińska + kawa) wyjeżdżamy z Bertoua i ruszamy na północ, w kierunku Meiganga. Po drodze uliczni sprzedawcy kuszą soczystymi owocami ale wizja przyjęcia ameby skutecznie nas zniechęca.
Trudno namówić nas również na mięsne przekąski z grilla, jakoś odchodzi nas ochota na degustację. Oczywiście nie kwestionujemy ich wartości smakowych i kalorycznych ale w podanym
menu nie dostrzegamy kaszanki i karkówki. Cóż, może innym razem...
Opuszczamy obszar gęsto porośnięty dżunglą. Teraz poruszanie się w otwartej przestrzeni jest bardziej męczące. Dodatkowo jazda bitą, pokrytą drobnym pyłem drogą, potęguje nasze zmęczenie. Liczne postoje w zacienionych miejscach, uzupełnianie płynów to jedyny sposób na szybką regenerację. To też doskonała okazja na nawiązanie kontaktów z okoliczną ludnością, możliwość obserwacji ich codziennego życia.
Zachwycamy się wszystkim: fascynuje nas kolor ziemi, roślinność, architektura, draperie, struktury, materiały, barwne stroje mieszkańców. Z tej krótkiej, kilkudniowej perspektywy daje się już zauważyć różnice architektoniczne. Wcześniej, na obszarze gęsto porośniętym lasem, dominuje architektura drewniana, na planie prostokąta, ściany i zadaszenie wykonane są z drewna teakowego. Tu, w strefie sawanny, dostępność tego materiału jest ograniczona, pojawia się więc wypalana na słońcu cegła. To stwarza nowe możliwości, coraz częściej stosuje się owal, domy buduje się na planie koła.




Po południu docieramy do Garoua-Boulai i kierujemy się w stronę przejścia granicznego między Kamerunem i Republiką Centralnej Afryki - kraju, w którym aktualnie panuje wojna domowa. Na granicy zatrzymują nas żołnierze armii kameruńskiej i unii afrykańskiej. Mimo zagrożenia panuje miła atmosfera, żartujemy, opowiadamy o naszym kraju, o celu naszej wizyty, o planach na najbliższe dni, fotografujemy, nagrywamy krótkie filmy. Wbrew niebezpiecznej sytuacji panującej po drugiej stronie, jest tu wyjątkowo spokojnie.






Jesteśmy świadkami zmiany warty, opuszczenia flagi, stoimy na baczność wraz z mundurowymi śpiewającymi hymn państwowy. Jesteśmy podekscytowani. Po chwili jednak pojawia się urzędnik wojskowy, któremu nie podoba się nasza obecność w tym miejscu. Nie pomagają nasze prośby, tłumaczenia, przeprosiny, momentami robi się wręcz niemiło. Pozbawieni paszportów i dowodów rejestracyjnych, praw jazdy... zostajemy zatrzymani. Na szczęście po dwóch godzinach odzyskujemy dokumenty i sprawnie, w pośpiechu opuszczamy granicę. Dwie godziny później, po zmierzchu zatrzymujemy się hotelu. To był kolejny dzień pełen wrażeń, przeżyć jakich tego dnia się nie spodziewaliśmy.