Lądujemy koło północy w Barcelonie, znieczulamy się dwoma przemyconymi kartonikami na wymarłym lotnisku, po czym znajdujemy sobie zaciszne miejsce za filarkiem, wyciągamy śpiworki i odlatujemy w noc.
Noc nie jest długa, bo gdzieś przed piątą budzi mnie dyskusja, jaką Krzychu ze swadą toczy z lotniskowym ochroniarzem.
Niestety ochroniarz kompletnie nie wykazuje empatii, po 5. leżeć "no permite" i koniec.
Zaspani ruszamy więc w stronę naszego stanowiska.
Krzychu ze zdumieniem odkrywa istnienie drugiego terminala w Barcelonie, oddalonego o ładnych kilka km. A tyle lat już tu lata!
Jeszcze tylko przelot do Madrytu, kolejna zmiana terminala i w końcu siedzimy w samolocie do Limy.
Opis 13 h na siedząco sobie daruję
Samolot po kresce przesuwał się baaaardzoooo wooooolnooo:
Scyzoryka na pokład nie wniesiesz, ale za chwilę damy ci inne narzędzie zbrodni:
W Limie wita nas pogodny wieczór oraz 28 stopni. To lubię !
Mamy zarezerwowany hostel, który jak zwykle wygląda zupełnie inaczej niż na fotografiach w internecie
To typowe zjawisko, obserwowane szeroko w wielu krajach
Zaczynam przypuszczać, że każdy hostel ma jedno propagandowe pomieszczenie, w którym robi się zdjęcia
W każdym razie nie jest źle, jest ciepła woda i łaj-faj

Wieczór spędzamy na patio hostelowym, zdziwieni mocno brakiem jakiejkolwiek imprezy.
Jak to? Średnia wieku 25+, ciepło, wakacje, podróże, a tu...
A tu każdy siedzi sam, ewentualnie w 2-3 osoby i każdy patrzy w swój własny ekranik...
Jeszcze tego nie wiemy, ale tak będzie wyglądał każdy wieczór spędzony w peruwiańskim hostelu...
Eh, świat się zmienia...