Wątek: ProjectPamir
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03.03.2015, 00:50   #45
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie

O wyprawie na wschód marzyłem od wielu lat. Fascynowały mnie te odległe strony, inne od cywilizacji zachodu będącej bardziej konsumpcyjną. Ciągle jednak odkładałem wyjazd na "€žkiedyś"€, między innymi z braku czasu, ponieważ podróż w tamte strony zajmuje co najmniej kilka tygodni. Owszem można polecieć samolotem, a wcześniej odpłatnie przewieść motocykl, ale my chcieliśmy to zrobić o własnych siłach, "€žna własnych kołach"€, zapracować na przyjemności czekające w Azji Centralnej.

W lipcu 2013 roku na spotkaniu "Rogacz"€ w Beskidzie Małym zorganizowanym przez członków Transalp Club Polska poznałem Jokera i Piranię oraz spotkałem Herniego, którego znałem z podobnych, jednodniowych lub parudniowych wyjazdów motocyklowych. Zobaczyłem na motocyklu Herniego naklejkę "€žProject Pamir 2014", dowiedziałem się, że planują wspólnie wyjazd do Azji Środkowej, dokładniej w góry Pamir. Po głowie przemknęła mi myśl, że chciałbym również pojechać z nimi w tamte strony, ale wtedy nadal wydawało mi się to odległe i "jeszcze nie teraz"€.

Kilka miesięcy później, jesienią, na podobnym spotkaniu w Beskidzie Niskim siedząc przy ognisku spytałem Herniego czy mógłbym się przyłączyć do ich wyprawy. Usłyszałem odpowiedz, że jak najbardziej, tym bardziej, że Pirania się wycofał i zostało ich dwóch. Choć była to dość luźna rozmowa, to trzy dni później Herni zadzwonił z pytaniem "€žI jak? Jedziesz?"€.

Zdecydowaliśmy, że wyrobienie wiz do Rosji Uzbekistanu i Tadżykistanu zlecimy firmie tym się zajmującej, tym bardziej, że najbliższa ambasada tego ostatniego znajduje się w Berlinie, a koszt pojedynczej wizy nie był większy niż osobisty, kilkukrotny dojazd do nich. Jedynie do ambasady Kazachstanu musieliśmy się wybrać osobiście, bo takie mieli przepisy. Jednocześnie ze staraniem się o wizy szukaliśmy sponsorów, dzięki którym moglibyśmy zmniejszyć koszty wyjazdu. Nie było łatwo czy też my nie staraliśmy się odpowiednio. Jokerowi udało się dogadać z firmą Modeka, od której dostaliśmy kurtki, rękawice i buty, a mi z firmą Brubeck, od której dostaliśmy odzież termoaktywną. Z pomocą zaprzyjaźnionych serwisów Motologic z Tarnowa i Tyka z Niska przygotowaliśmy nasze motocykle.

Na dwa dni przed startem Jokerowi zepsuł się motocykl. Na naprawę było już za późno, a odkładać wyjazdu nie mogliśmy, bo nasze wizy miały daty końca swojej ważności, a nasz plan był mocno napięty. Następnego dnia, na dzień przed wyjazdem, nasz wspólny kolega z Krakowa –Puszek, zaoferował pożyczenie swojego motocykla Jokerowi.

13 czerwca Joker dojechał z Wrocławia do Krakowa samochodem, tam spotkał się z Puszkiem i zajął się papierami potwierdzającymi użyczenie motocykla u tłumacza przysięgłego i notariusza. Późnym popołudniem przyjechał do mnie, do Tarnowa i razem udaliśmy się po Herniego do Stalowej Woli, a z nim pod granicę z Ukrainą do Dorohuska, gdzie ugościł nas kolega Majo. Obudziłem się wcześnie, zaraz po czwartej, za oknem było już jasno. Hałasowałem, żeby obudzić jeszcze śpiących kolegów i jak najszybciej wystartować. Byłem jednak mało przekonujący lub po prostu oni nie otrzymali jeszcze tej dawki adrenaliny.



Wcześniej z dróg ukraińskich znałem jedynie te w Karpatach i często mówiłem, że jeśli ktoś narzeka na stan polskich dróg niech wybierze się na Ukrainę. Jednak droga M07 prowadząca od przejścia granicznego w Dorohusku przez Kijów i dalej na wschód w kierunku granicy z Rosją, to bardzo dobrej jakości asfalt, szerokie pobocza, czasem jest dwujezdniowa.

Szybko połykaliśmy kilometry, jedynym miastem na trasie był Kijów, tam przy jednym ze skrzyżowań przegapiliśmy drogowskaz, zapytaliśmy więc taksówkarza o drogę. Kierowca taksówki zamiast udzielić nam odpowiedzi, wsiadł do samochodu i przeprowadził nas przez część aglomeracji. Resztę przejechaliśmy lawirując pomiędzy samochodami zakorkowanego Kijowa. Przez konflikt w południowowschodniej Ukrainie zmodyfikowaliśmy wcześniej zaplanowaną trasę i zamiast jechać przez Donieck od Kijowa pojechaliśmy na północny wschód.

Na nocleg zatrzymaliśmy się nad rzeką Sejm, gdzie nieubłaganie rypały komary, a żaby dawały koncert do późnej nocy. Przed świtem zaczął podać deszcz, w którym później składaliśmy namioty i pakowaliśmy się na motocykle.



Do granicy z Rosją mieliśmy niecałe 100 km. W drodze Herniemu wypadła butelka z wodą, zawróciłem aby ją podnieść, a potem goniąc kolegów przejechałem zbyt szybko obok posterunku milicji drogowej GAI i zostałem zatrzymany. Próbowałem sam, a potem z pomocą kolegów wyłgać się z mandatu, pomogło dopiero, kiedy tłumaczyliśmy, że nie jesteśmy €žniemieckimi€ turystami i śpimy w namiotach, a Joker, aby uwiarygodnić to co mówimy pokazał zdjęcia z miejsca noclegu. Zjeżdżając z głównej drogi na P65 dojechaliśmy do przejścia granicznego z którego droga prowadzi prosto na Kursk. Ukraińscy pogranicznicy chcieli od nas wysępić pieniądze, mówiąc żeby dać im na kawę. Ponoć jest to normalne na tej granicy.

Deszcz jeśli nas opuszczał to tylko na chwilę, przed Kurskiem padał tak gęsty, że nie nadążał spływać po szybach kasków.



Zjechaliśmy z trasy pod wiatę przystanku autobusowego, aby przeczekać ten intensywny opad. Po chwili zatrzymał się młody chłopak jadący z dziewczyną w samochodzie, zaproponował nam, że możemy jechać z nim do klubu Mustangi Kursk, którego jest członkiem. W drodze pomyślałem, że będzie to dobre miejsce na wysuszenie się, może kilka piw z rosyjskimi motocyklistami i nocleg. Na miejscu okazało się, że klub organizuje zlot, a taka impreza nie skończyłaby się wcześniej niż o świcie, a wtedy musielibyśmy zostać na kolejny dzień nim bylibyśmy wstanie wsiąść na motocykle. Wypiliśmy herbatę, podziękowaliśmy za ugoszczenie i pojechaliśmy na południe w poszukiwania słońca.



Na większości stacji benzynowych w Rosji i innych republikach poradzieckich, za paliwo płaci się z góry i rzadko pomaga tłumaczenie, że chce się zatankować €ždo pełna€. Na jednej z takiej stacji obsługa przeszła samą siebie, kiedy część paliwa, za które zapłaciłem nie zmieściła się do zbiornika, pracownik stacji przyniósł metalowe dwudziestolitrowe wiadro. Wybuchnęliśmy śmiechem, a potem krzyknąłem co miałbym zrobić z tym wiadrem. Wróciłem się do okienka kasowego i dostałem resztę za niewykorzystaną benzynę.

Tego wieczora, ani tej nocy nie rozbijaliśmy mokrych namiotów, uznaliśmy, że lepiej będzie jechać przez całą noc.





Rano zatrzymaliśmy się na krótki sen i wysuszenie w słońcu namiotów oraz ubrań.



Krajobraz zmieniał się w stepowy, zrobiło się sucho i ciepło. Po drodze jak oazy mijaliśmy przy trasie parkingi, a przy nich stragany i bary. Przy jednym z nich zauważyłem rzekę, uznałem, że to dobre miejsce, aby się odświeżyć i wyprać nasze zminimalizowane w ilościach ciuchy, tym bardziej, że podejrzewałem, że takich miejsc przez najbliższe dnie nie będzie wiele. Zjechaliśmy nad brzeg, gdzie spotkaliśmy grupę Rosjan spływających od kilku dni kajakami. Zaprosili nas na zupę przy stole z odwróconego do góry dnem kajaku. Rozmawialiśmy o ich podróży i naszej, która dopiero się rozpoczynała.





Na nocleg zatrzymaliśmy się wśród drzew małego zagajnika nad Wołgą. Cieszyliśmy się, że rano w spokoju wypijemy kawę w cieniu i spakujemy się bez pośpiechu. Rozpaliliśmy ognisko, rozmawialiśmy o przejechanej trasie i o tym co jeszcze przed nami, między czasie po rzecze przepływały statki, jeden z nich miał cztery piętra nad pokładem i dobiegała z niego muzyka.



Rano po wyjściu z namiotów zaatakowały nas małe, kąsające muszki, komary przy nich to pestka, bo je słychać i czuć kiedy siadają. Przez nie nie było ani śniadania, ani zaplanowanej kawy w cieniu drzew. Muszki tak podkręciły tempo, że od wyjścia z namiotów do odpalenia zapakowanych motocykli minęło zaledwie kilka minut. Na kawę zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, a potem ruszyliśmy w stronę Astrachanu. Przy każdej okazji kontaktu z tubylcami Herni pytał o te upierdliwe owady, Jokerowi i mi wydawało się to w końcu irytujące, ale dzięki temu od jednego z napotkanych mężczyzn na stacji benzynowej dostał olejek goździkowy, który śmierdział, ale je odstraszał.

Joker jako jedyny nie miał dodatkowego kanistra na benzynę, więc kiedy w toalecie marketu w Astrachanie zobaczył pustą bańkę po środkach chemicznych, zabrał bańkę, a kiedy niósł ją przez pusty hol, zasłaniałem go od strony siedzącego na krześle ochroniarza.

Jadąc w stronę granicy z Kazachstanem dojechaliśmy do rzeki Buzan, a na niej odpłatnego pontonowego mostu. Spotkaliśmy tu polskiego motocyklistę -€“Marcina. Próbowaliśmy wytargować lepszą cenę, wiele nie zaoszczędziliśmy, bo zamiast zapłacić po 50 rubli, zapłaciliśmy za cztery motocykle 5 dolarów.



Po przekroczeniu granicy jakość drogi bardzo się pogorszyła, mieliśmy obawę, że znacznie spadnie nam tempo względem planowanego.
Na pierwszej stacji benzynowej w Kazachstanie, u kierowcy cysterny chłopaki wymienili dolary na rodzimą walutę, dla mnie już nie wystarczyło i dlatego Joker kredytował moje tankowanie.

Tam na kazaskich stepach przestrzeń zmienia swoje znaczenie.



Po przejechaniu około 250 km od granicy droga się poprawiła, po zmroku dojechaliśmy do Atyrau. Na nocleg zatrzymaliśmy się w motelu, za który zapłaciliśmy 7000 tenge tj około 115 zł za cztery osoby. Tu wszędzie można i trzeba się targować.
Motel, a zwłaszcza prysznic był nam potrzebny. Oprócz nas było tam między innymi trzech Niemców na dużych GS€™ach, jeden z nich miał skrzywiony stabilizator wahacza na skutek, jak twierdził, przejazdu przez dziurę w drodze. Joker chciał pomóc i spróbować wyprostować stalowym prętem, jednak niemieccy motocykliści nie chcieli nawet próbować i w planie mieli powrót do Rosji na najbliższego serwisu BMW.



Droga przez step bywa nużąca. Wielkie, płaskie przestrzenie, z rzadka małe wioski. Jechałem za Jokerem, zobaczyłem idącego w stronę drogi dromadera, miałem uruchomić kamerę, którą miałem na kasku, jednak po krótkim przemyśleniu uznałem, że już mam sporo podobnych ujęć. Widziałem jak zwierze zbliżało się do drogi, a Joker nie reagował w żaden sposób. Wiedząc że kolizja jest już nieunikniona, złapałem się ręką za kask. Przez głowę przebiegły szybko myśli jakie będą skutki wypadku. Opona zblokowanego na moment tylnego koło zapiszczała, spłoszyło to wielbłąda, ten jednak zamiast się wycofać przyśpieszył biegnąc niezgrabnie do przecięcia z torem jazdy motocykla. Joker zawadził o podgardle zwierzęcia, kierownicą, ułamał lusterko i skrzywił handbar€™a. Ślady otarcia pozostały też na ramieniu i centralnym kufrze. Na szczęście kolizja zmieniła jedynie tor jazdy motocykla i Joker dość bezpiecznie zjechał na pobocze. Strach zamienił się w śmiech kiedy widzieliśmy z Hernim stojąc na poboczu wystraszoną twarz kolegi.





Ostatnie kazaskie miasto przed granicą z Uzbekistanem to Bejneu, tam też nocowaliśmy w motelu, było zbyt gorąco by wyspać się w namiocie. Było to też ostatnie miejsce, gdzie mogliśmy kupić benzynę, przed kilkuset kilometrowym odcinkiem do najbliższej stacji w Uzbekistanie o której wiedzieliśmy.



Wielu mieszkańców Kazachstanu kiedy słyszeli, że jechaliśmy przez Ukrainę byli zdziwieni i pytali nas czy tam strzelają.

18 czerwca, szósty dzień naszej podróży.
Droga do granicy z Uzbekistanem, to szeroki, osiemdziesięciu kilometrowy odcinek pylistych szutrów.



Na granicy chodziliśmy od okienka do okienka, celnicy dziwili się naszym, małym kamerą lub po prostu chcieli być pewni, że są wyłączone, bo między innymi wyciągali karty pamięci.

Zaraz za przejściem granicznym wymieniliśmy u €žkoników€ po sto dolarów, dostaliśmy po 250 000 som, wydawała nam się to dobrym kursem, bo był zbliżony do bankowego, który sprawdzałem przed wyjazdem. Później w miasteczkach za jednego dolara dostawaliśmy po około 2900 som.

Najwyższym nominałem w Uzbekistanie jest 1000 som, dlatego każdy z nas miał kieszenie wypchane plikiem banknotów.



Jadąc do granicy przez step, przez kilkaset kilometrów nie było ani odrobiny cienia. Kiedy w jednym z motocykli skończyło się paliwo o zatrzymaliśmy się przymusowo na tankowanie z kanistrów, a przy okazji posiłek, który spożywaliśmy próbując schować się w cień motocykli.




Dojechaliśmy do pierwszej wioski, a przed nią milicyjnej rogatki, gdzie mundurowy sprawdził nam paszporty. Kiedy zapytaliśmy go o stację benzynową odpowiedział, że jest, więc zadowoleni wjechaliśmy między zabudowania. Owszem była tam stacja benzynowa, ale wygadała na nieczynną od kilku lat. Weszliśmy do baru, na którego półkach były napoje, konserwy, baterie, zabawki -"szwarc mydło i powidło". Kiedy spytaliśmy barmana o benzynę usłyszeliśmy, że ma w kanistrach i może nam sprzedać po 4000 som za litr. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w Uzbekistanie, a zwłaszcza w zachodnim jest problem z benzyną, dlatego uznaliśmy, że to zbyt drogo skoro paliwo miało tu kosztować około 2500 som.

Do miejscowości Nykus dojechaliśmy tuż przed zmrokiem, mieliśmy już niewiele benzyny, a po drodze jeśli spotykaliśmy stacje benzynowe, to były nieczynne. Zatrzymaliśmy się na parkingu, gdzie stały ciężarówki i ich kierowcy, kiedy pytaliśmy o benzynę usłyszeliśmy, że mają i chcą za nią po 5000 som za litr. Widząc sytuację zażartowałem "chodźcie podumamy"€ i siedliśmy na murku przy parkingu. Wtedy podszedł do nas mężczyzna i zapytał w czym problem, oczywiście wiedząc co potrzebujemy. Umówiliśmy się na 3300 som za litr, podjechaliśmy motocyklami pod ciężarówkę, tankowaliśmy już po zmroku oświetlając sobie czołówkami. Co tankowaliśmy, nie wiem, wyglądało i pachniało jak benzyna, a sprzedający kierowca, który był z Turkmenistanu mówił "€žcharaszo benzin"€ i tak trzeba było przyjąć. Dowiedzieliśmy się od niego, że paliwo w jego kraju kosztuje kilka centów, a gaz jest za darmo. Po zatankowaniu ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Parokrotnie zatrzymywali nas na rogatkach milicjanci, zwykle z ciekawości lub aby zapytać czy mamy polskie papierosy. Czytaliśmy, że z każdego noclegu w Uzbekistanie wymagane jest potwierdzenie, a bez niego można mieć problemy na granicy przy wyjeździe. Dlatego przy jednej z takich kontroli zapytaliśmy czy legalne jest nocowanie w namiotach, usłyszeliśmy że nie ma z tym problemu.

Jechaliśmy po zmroku przez parę godzin, nie znaleźliśmy godnego miejsca, które mogło nas ugościć. Zatrzymaliśmy się na chwilę na rozmowę, colę i wodę przy straganie w Chudżajli, a parę kilometrów za miastem na nocleg pod zadaszeniem przy budynku, który wyglądał na nieużywany. Chwilę po tym jak się obudziliśmy przyjechał właściciel posiadłości, okazało się że ma tam podziemny zbiornik z paliwem i pompą, kupiliśmy po 10 litrów i ruszyliśmy w stronę Chiwy.

Zaparkowaliśmy motocykle pod jedną z bram starego miasta i udaliśmy się zwiedzać.











Część atrakcji, wnętrz budowli była płatna, zamiast biletów był z nami "bezpośredni Herni", który czasem plótł bez składni, ale dzięki temu wszędzie wchodziliśmy jak sam mówił "za darmoszkę" lub dowiadywaliśmy się czegoś ciekawego o kulturze i zwyczajach mieszkańców.
W jednym ze zwiedzanych budynków spotkaliśmy trzy kobiety, które zajmowały się sprzedażą biletów. Na informacje, że jeśli chcemy zwiedzić, to musimy kupić bilety, Herni zapytał jedną z nich o wiek, wydawało mi się to krępujące pytanie, ale odpowiedziała bez zastanowienia, że ma czterdzieści lat. Kolejnymi pytaniami było ile jej mąż ma żon, wtedy usłyszeliśmy, że trzy, ale ona co powiedziała z dumą jest "€žpierwyja"€ i to z nią ma dwójkę dzieci, a najmłodsza żona ma dwadzieścia lat. Zapytaliśmy czy kocha męża, odpowiedziała twierdząca, a na pytanie czy mąż ją kocha, po krótkich zawahaniu powiedziała "€žJa kocham męża".€

Na jednym z dziedzińców na który weszliśmy siedziały kobiety, niebo było przysłonięte czymś wyglądającym jak słomiane maty, było przyjemnie chłodniej. Za pozwoleniem skorzystaliśmy ze studni, żeby się umyć. Jedna z kobiet wstała i pomagała polewając z czerpaka.



Zaglądnęliśmy do pomieszczeń przy dziedzińcu, w jednym z nich inne kobiety wytwarzały ręcznie dywan. Dowiedzieliśmy się od nich, że wykonanie takiego dywanu zajmuje nawet kilkanaście miesięcy.







Po zwiedzaniu, kiedy się zbieraliśmy się na parkingu do odjazdu, Herni rozmawiał z młodym chłopakiem na temat kupna kupna paliwa. W tym czasie podjechał do nas, na motorowerze mężczyzna, który też miał na sprzedaż benzynę, kiedy wytargowałem z nim niższą cenę, zawołałem Herniego stojącego po drugiej stronie drogi, że mamy lepszą ofertę. Kiedy pojechaliśmy z nim pod jego dom, aby zatankować, miał do nas pretensję, że na głos, w miejscu publicznym, dzieliłem się informacją o sprzedaży. Dziwne, że na stacjach benzynowych nie ma paliwa, ale każdy nim handluje.

Zdecydowaliśmy, że tego dnia jedziemy do następnego zabytkowego miasta, do Buchary, jednak przez intensywność naszej podróży i panujący upał, Herniego i Jokera ogarnęła senność, więc zatrzymaliśmy się na drzemkę. W tym upale, czasem lepiej odpocząć za dnia, a potem jechać po zmroku, kiedy jest chłodniej.

Przez pustynię Kyzył-Kum, jechaliśmy już po zmierzchu. Zatrzymaliśmy się w oazie, gdzie było kilka zabudowań i bar Zapytaliśmy o benzynę, jak zwykle targowaliśmy się o cenę robiąc groźne miny i udając, że wiemy jak rozpoznać dobrą.



Po zatankowaniu doszliśmy do wniosku, że jesteśmy zmęczeni, w związku z czym zrezygnowaliśmy z planów dojazdu do Buchary. Zapytaliśmy gospodarza o nocleg. Odpowiedział, że nie ma €žgastnicy€, ale możemy zostać na noc i przespać się jak wielu gości. Początkowo zaoferował nam popularne tam prostokątne podwyższenie (nie znam nazwy) na którym za dnia stoi mały stolik, na krótkich nogach i siedzi się dookoła niego €žpo turecku€. Potem jednak zmienił zdanie i oddał nam do dyspozycji pokój. Klimatyzacja, pracowała tak głośno, że ciężko było zasnąć, a ściany były pomalowane olejną farbą, ale mimo tego byliśmy mu bardzo wdzięczni, że z nieznanych nam powodów potraktował nas wyjątkowo.



Temperatura w dzień wynosiła ponad 40°C, a w nocy około 30 °C.

Rano wyjechaliśmy w stronę Buchary od której dzieliło nas około 180 kilometrów. Blisko centrum znaleźliśmy hotel, którego cenę tradycyjnie ustaliliśmy targowaniem na 40 dolarów za pokój dla nas trzech.









Do wieczora zwiedzaliśmy miasto, a kiedy chłopaki pojechali do hotelu taksówką ja zostałem jeszcze na piwie przy centralnym placu miasta i cieszyłem się nocnym poznawaniem miasta.





__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl

Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 17:56
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem