Odcinek 1, czyli jak sójki za morze, ale w końcu wyruszyliśmy
Idea omańska pojawiła się koło października, do dziś nie wiadomo skąd i jak.
Ponieważ najtrudniej wycofać się z pomysłu, o którym wszyscy wiedzą, nie omieszkałam pochwalić się nim na zielonogórskim motocyklowym piwku.
I dzień później dzwoni do mnie kierowniczka BMW R1100GS, czyli Lilka.
-Słuchaj, wy tak serio z tym Omanem? A nie szukacie towarzystwa może?
No i teraz wycofać się jeszcze trudniej
Po chwilach zwątpienia (zamachy w Paryżu

) Jagna stwierdza w styczniu: o zamachach w Omanie nic mi nie wiadomo, polecimy liniami arabskimi, do swoich strzelać nie będą.
I kupiliśmy 4 bilety Berlin - Doha - Muscat na Quatar Airlines

Do tego szybka rezerwacja największego dostępnego 4x4, czyli Toyoty Land Cruiser, kupno przewodnika i mapy (ha, ha...) i mały research online.
Mały research wykazał po pierwsze, że do Omanu wszyscy jeżdżą z małymi dziećmi.
Hm. Tego załatwić się raczej już nie da. Trudno.
Pod drugie - noclegi są przeraźliwie drogie. Tu akurat łatwo zaradzić - bierzemy namiot.
Po trzecie - pełza i łazi tam sporo jadowitych zwierzątek.

No cóż, będziemy uważać. (ha, ha...)
Po czwarte - Omańczycy jeżdżą jak wariaci. No to pojedziemy w offa
Przed wyjazdem trzeba się nieco poznać, więc umawiamy się na przegląd swoich garaży.
Mamy więc 2 x BMW (Jagna i Lilka), AT (Raf) oraz KTM (Stachu). BMW jak zwykle górą
Wieczorny odlot z "zielonogórskiego" lotniska, czyli Tegel w Berlinie nie mógł odbyć się bez Fassiego. Butelka czerwonego wytrawnego poszła na raz
No cóż, czekało nas w końcu 10 dni całkowitej abstynencji...
Na pokładzie najlepsze "In-flight safety video" jakie widziałam:
Quatar Airlines dostarczyło nas bezproblemowo do Muskatu wczesnym lutowym rankiem.
Jedna pani w hidżabie wymieniła nam $$ na riale, druga sprzedała wizę, a trzecia wbiła pieczątkę.
Hm, może jednak nie będzie tak konserwatywnie-islamsko?
Znajdujemy swoją wypożyczalnię aut (zwykły, międzynarodowy Budget) , pokazujemy rezerwację i powoli przestawiamy się na arabski tryb działania.
Mija pół godziny.
-Możemy zobaczyć raz jeszcze Pani rezerwację?
Kolejne pół.
-Już chwileczkę, tylko najpierw znajdziemy samochód tamtego pana...
Stachu przysypia na siedząco, Lilka na stojąco, Jagna przy ladzie. Raf udaje, że nie śpi.
Uff, po dokładnie 2 godzinach dostajemy kluczyki. A dokładniej Jagna, bo rezerwacja poszła z jej karty.
Toyota jest wieeeelka. I o to nam chodziło
Co prawda specjalnie szukaliśmy takiej z manualem, a tu automat.
Ale na myśl o powrocie do okienka szybko stwierdzamy: niech będzie.
W tej samej chwili Raf uświadamia sobie brak jakichkolwiek dokumentów oprócz paszportu. Czyli prawa jazdy też.

Trudno.
Pierwszy przystanek: zakupy żywieniowe. Idziemy na łatwiznę i wklepujemy do GPSa zapytanie o centrum handlowe.
Najważniejszy zakup: kartusze do kuchenki. Niestety te, które były w bagażu Lilki zamieniły się w urzędowe pismo od niemieckiego Zollamtu
Pasujących kartuszy brak, nie zostaje nam nic innego, jak zainwestować 9 riali w nową kuchenkę.
Wybieramy znany
murmański model:
Do tego kawał blachy oraz węgiel drzewny na grilla (drewno to towar mocno deficytowy) i możemy jechać w dzicz
Na razie jednak musimy przedrzeć się przez cywilizację, czyli przemieścić 100 km autostradą.
Zasypiamy po pół godziny, łącznie z kierowcą. Zjeżdżamy na drogę alternatywną, wzdłuż morza. Od razu lepiej.
Zatoka Omańska jakaś zielonkawa:
Miejscowi też jacyś inni:
Kilka fajnych muszli przywiozłam
W końcu zjeżdżamy z autostrady, zaczyna się ściemniać (jest zima, więc około 19 już całkiem ciemno), czas poszukać ustronnego miejsca na nocleg.
Skręcamy w szuter główny, później szuter boczny, myk za górkę. O, tu może być:
i za moment ciemno
Premiera grilla, jagnięcina z kością w roli głównej:
a jutro zaczynamy prawdziwą jazdę, czyli góry i bardzo boczne drogi
cdn