Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.07.2016, 19:32   #18
dżony
 
dżony's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 428
Motocykl: DR 650 SE
dżony jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 3 dni 11 godz 39 min 56 s
Domyślnie

Teren mimo deszczu okazał się w miarę stabilny więc wyjechaliśmy z nad rzeki bez problemów. Zastanowiły nas jednak pewne ślady niedaleko namiotów.

Pies czy niedźwiedź? Nie mam pojęcia ale co by to nie było to nie chciałbym się spotkać z czymś o tak wielkich łapach.



Pakujemy graty i jedziemy, dziś mamy do zrobienia koło 600km niestety asfaltem. Jest plan żeby dojechać gdzieś za Wołgograd.





Przejazd przez Woroneż znowu zajmuje nam kupę czasu, w końcu wjeżdżamy na jakąś autostradę. Bramki, trzeba coś zapłacić. Mimo wjazdu na 'autostradę' prędkość nie wzrasta wcale. Wszędzie okropny tłok, ciężarówki, mnóstwo samochodów. Przy drodze straszny bałagan, stragan na straganie, co chwile jakaś buda z żarciem, parking tir itp. Mocno męczy mnie ta droga, nie dosyć, że trzeba ciągle się przepychać to jeszcze cały ten zgiełk mocno psuje krajobraz. Praktycznie przy każdej federalce, którą jechaliśmy było to samo. Tak pewnie wygląda większość dróg w Rosji.

Jedziemy tak jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, staję w końcu na poboczu. Jest kryzys, nie mam ochoty jechać dalej. Na szczęście lekarstwo jest w zasięgu ręki... znów pierwsza w prawo i po 300 metrach jesteśmy w innym świecie.







Jedziemy na azymut, może uda nam się ściąć róg który musielibyśmy robić asfaltem. Niesamowite jak krajobraz może się zmienić w ciągu kilkuset metrów. Znowu te same wnioski, gdzie ludzie tam bałagan.

















Humory wracają nam szybko. Przestrzenie są tam ogromne, aż przytłaczające. Mimo, że to tylko pola, żadne piękne krajobrazy to ten dzień pamiętam jako jeden z lepszych. Może to przez ten kontrast do zatłoczonego poranka? Nie mam pojęcia ale odetchnęliśmy mocno. Kupa fajnego offroadu.





Mijamy kolejne wioski na tym końcu świata, wszędzie widać straszną biedę. Dookoła tylko rozpadające się chałupy.













Na końcu jednej z wiosek jednak wyłania się elegancki magazyn. Prawdziwy sklep wielobranżowy, od spożywczych rzeczy po chemię, gwoździe, metalowe wiadra, bawełniane gacie po krzesełko wędkarskie i ponton. Wchodzimy po wodę i jakieś lody. Babuszka pracująca w sklepie nie może uwierzyć w to kim jesteśmy i skąd się w ogóle tam wzięliśmy. Polacy na motocyklach jadą do Gruzji przez jej wioskę? Niemożliwe. Mimo to strasznie przyjemne są takie spotkania - dla nas bo przez chwile można było poczuć się kimś wyjątkowym a dla nich to pewnie była jedyna okazja spotkania takich ludzi i pewnie już im się to nigdy nie przydarzy.





Czas się zbierać, wyjeżdżamy z wioski. Na GPS widzę, że przed nami rzeka. Jedziemy wąską mocno błotnistą drogą, dookoła znaki informujące, że to tereny bagienne. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do wody.





Nie wygląda za ciekawie, woda ma może z pół metra głębokości ale jest strasznie miękko. Wskakuje w butach żeby pomacać grunt ale po dwóch krokach zasysają mnie jakieś ruchome piaski. Na obładowanych motocyklach nie ma co się tam pchać, trzeba zawracać. Ostatecznie wyszło tak, że musieliśmy wracać do asfaltu z którego zjechaliśmy rano. Na wschód przesunęliśmy się może z 70km, nie wiele ale to nie istotne. Kombinuję jeszcze jakby tu urozmaicić dzień, nie mam zamiaru jechać federalką. Musimy dziś dalej już jechać asfaltem ale wybieram drogi mało uczęszczane, przez miasteczka i wioski.

Pod wieczór na stacji benzynowej spotykamy kilkunastoosobową ekipę Czechów na nowych GSach - jadą do Kazachstanu. Każdy elegancki a my wpadamy między to towarzystwo ubłoceni na naszych motocyklach poskładanych na trytytki. Mimo to zazdroszczą nam i podziwiają, że grzejemy terenem. Morale rosną nam mocno, jest szacunek. Okazuje się, że jechali tą samą drogą co my, przez to samo ruskie przejście. Nam zeszło tam koło 40 minut a ich trzepali prawie 5 godzin. Jak usłyszeli, że nie zapłaciliśmy nic jakoś temat się ucina. Domyślać się tyko można, że oni płacili, pewnie nie mało. Jednak warto mieć brzydki motocykl



Robimy zakupy i jedziemy rozbić się nad rzekę, o tam będziemy spali - na górce.





Komary tną niesamowicie, w całej Rosji było ich już dużo ale dziś jest kumulacja. Nie dosyć, że całą noc coś brzęczy nad uchem to śpimy w okolicy jakiejś dużej magistrali kolejowej więc całą noc słychać jeszcze tu-dut tu-dut tu-dut... na szczęście dziewczyny z etykiety wina pomagają twardo usnąć.



Rano wpadamy na autostradę i już niestety nie ma czasu na terenowe zabawy. Ciśniemy na Wołgograd !





Wszechobecne remonty urozmaicają nam asfaltową nudę





Przy jednym z takich DPSów widzę przede mną ciężarówkę i kilka samochodów. Droga wyznaczona jest przez ciąg betonowych zapór więc na pewno będzie się trzeba zatrzymać. Dojeżdżając wrzucam luz i kulam się powoli. Nagle zza samochodów wyskakuje milicjant i pałką energicznie macha, żeby się nie zatrzymywać tylko jechać dalej. Zastanawiałem się o co mu chodzi dopóki nie spojrzałem w prawo. Ogromny wilczur biegł prosto na mnie. Odruch bezwarunkowy zadziałał, gaz odkręciłem do końca - i co z tego jak motocykl był na luzie. Te pół sekundy straty zadecydowały o tym, że capnął mnie w nogę. Na szczęście plastikowy but skutecznie odparł atak i zęby się nie wbiły (chwała za to offroadowym buciorom). Zanim wrzuciłem bieg szarpnął mnie jeszcze za torbę. Torba dziurawa ale zawsze to lepsze niż dziurawe udo. Gaz do końca i uciekliśmy lewym pasem omijając kolejkę.



Dojeżdżamy w końcu do Wołgogradu, ogromne miasto znowu pochłania kupę czasu.



Oglądamy największą rzekę Europy, robi wrażenie ta Wołga. Na wyjeździe z miasta kolejna kontrola na DPS, upierdliwy milicjant sprawdza każdy papierek który mamy przy sobie mimo, że nawet nie potrafi ich przeczytać bo nie zna naszego alfabetu.

Za miastem krajobraz nagle się zmienił. Rzeka odcięła lasy i pola, zaczął się step.







Ludzie też jacyś dziwni, wszyscy skośnoocy. W pierwszym momencie myślałem, że to jedna wioska przesiedleńców z Kazachstanu czy Mongolii, jak jest na prawdę okaże się wieczorem.

Dookoła straszna susza, szukamy jakiegoś miejsca pod namioty. Na horyzoncie w końcu pojawia się woda, zostajemy.





Siedzimy przy namiotach, osty kłują w dupę, pijemy jakąś sosnową wódeczkę - pięknie. Podjeżdża do nas samochód, wysiada oczywiście skośnooki pan. Pokazuje nam legitymację, jest ze straży rybackiej albo straży ogólnie tego regionu, ciężko było mi go zrozumieć. Pytamy czy nie ma problemu, że tutaj śpimy - mówi, że spokojnie możemy tu zostać ale żebyśmy uważali na wolki. Na co? Na wolki. Przypominam sobie ślady na piasku przy rzece i już nie jest nam tak wesoło. Próbuję się dowiedzieć co to te wolki czy to taka bolszoja dzika sabaka. Odpowiada, że nie. Później od innych Rosjan dowiedzieliśmy się o co mu chodziło. To ludzie, darmozjady kręcące się po okolicy i wyłudzające pieniądze. Nie spotkaliśmy tej nocy żadnego.

Na koniec mówi nam witajcie w Republice Kałamucji. Wszystko już jasne skąd te skośne oczy. To nie stalinowscy przesiedleńcy a po prostu Kałamuci

dżony jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem