Wchodzę sobie do księgarni i jak zwykle pierwsze kroki kieruję w stronę regału "podróże".
I jak zwykle połowę chcę nabyć już, a połowę najdalej za tydzień.
Ale co to? Ja znam to auto!
Ja w nim nawet siedziałam! Ba! Przejechałam kawałek Bieszczad! Gumę złapałam!
No nie! Znajomi wydali książkę, a ja nic nie wiem?
Kupujemy!
Zabierając się do czytania opisów czyjejś podróży, uczucia mam mieszane. Teraz, kiedy każdy może wydać swoje "wspomnienie z podróży" bywa różnie. Od gniotów, przez przeciętne, do całkiem, całkiem.
OOoo, bardzo miło się rozczarowałam.
Niby prosta opowieść o podróży, a jednak.
Literacki język - jest po prostu ładny, nie "kumplowski", jak to czasem bywa;
Trochę o historii przejeżdżanych kawałków świata, ale nie na tyle, żeby zanudzić;
O sobie i ekipie autor pisze szczerze, ale nie ma się poczucia wywlekania wzajemnych krzywd
Słowem - dobrze zbilansowana opowieść podróżnicza.
Dla mnie wręcz wzorzec "lekkiej, łatwej i przyjemnej" podróżniczej opowiastki.
Łyżeczka dziegciu - fotki "rybie oko".
Na końcu doczytałam, że autor to jednak nie "byle podróżnik", ale reporter. No cóż. To widać czarno na białym
A tu ciężki dowód:
Bohater książki, czyli Prezes pompuje kapcia dzielnie dopingowany przez żeńską część załogi

Niestety to tylko skromne Bieszczady, a nie droga na Pekin ...
DSC03654.JPG