Musimy nieco zweryfikować plany - Stachu z tą nogą daleko nie ujdzie, choć oczywiście twierdzi , że absolutnie wszystko już w porządku i nic mu nie jest.
Postanawiamy odwiedzić ostatnie już wadi, za ta bardzo turystyczne â tzn takie, gdzie można podjechać pod prawie samą wodę i nie trzeba daleko chodzić.
Zaczynamy w zasadzie już wracać, po kierujemy się na wschód:
Na szczęście nikomu nie chciało się siku:
Przejeżdżamy przez kilka wsi i miasteczek, gdzie zmorą są progi zwalniające, dość zakamuflowane i dla osobówek wymagające czasem jazdy bokiem, po jednym kole...
Lilka wykorzystała czas do udokumentowania drzwi omańskich, które stanowią bardzo ważny element architektury i są chyba najbardziej ozdabianym elementem budynków:
No i na bogato:
Posilamy się w pakistańskim Coffe Barze, gdzie kawy nie ma, jest tylko herbata:
I generalnie jakoś nic nie ma, dostajemy jednak jakieś fajne kanapki na ciepło
.
Wadi Bani Khalid (Ůاد٠بŮ٠؎اŮŘŻ) to chyba najbardziej zagospodarowane wadi, jakie widzieliśmy. Jest nawet knajpa!
Chodnik parkingu kończy się dość szybko i dalej trzeba iść kawałek wzdłuż współczesnego falaja, czyli korytka doprowadzającego wodę z wadi do wsi.
Na szczęście tłumów nie ma
jest (jak na wadi) strasznie głęboko, nawet kilka metrów, więc pływających w zasadzie brak
Miejscowi kąpią się na płyciźnie:
My oczywiście nie odmawiamy sobie kąpieli , choć woda nie jest tak przeźroczysta , jak w innych wadi â pewnie zmącona po weekendzie.
Oczyma wyobraźni widzę atakujące mnie robaki, więc tylko płynę, przestojów nie robię
Tu na szczęście gryzą nas tylko znajome rybki
Wymoczeni i pozbawieni martwego naskórka opuszczamy Wadi Bani Khalid.
Przed nami kolejne "must see" Omanu.
Oman to ogromny kraj, gdzie zaludnienie koncentruje się na górzystej północy, którą właśnie objeżdżamy. Później jest długie "nic" czyli kamienno-żwirowa pustynia przez którą wiedzie jedna drga asfaltowa. I później jeszcze kawałek cywilizacji w postaci enklawy Salalah o subtropikalnym (wilgotnym!) klimacie. My się tam nie wybieramy, bo szkoda nam czasu na 2000 km pustki.
Ale wśród tej kamienno- żwirowej pustki, będącej częścią pustyni Rub' al Khali (اŮعبؚ اŮ؎اŮŮ)) jest także piękny, piaszczysty kawałek, zwany Wahiba Sands.
Zresztą Rub' al Khali , czyli po polsku "pusta ćwiartka" to największa na świcie pustynia piaszczysta, czyli erg.
Na erg należy przyjeżdżać na zachód słońca. Żaden Photoshop nie jest potrzebny
Zajeżdżamy do Bidiyah, które jest "bramą" do Wahiba Sands. Można je przejechać, tyle , że po drugiej stronie nie ma nic i trzeba wracać.
Nie mija 5 minut, jak zatrzymuje nas miejscowy, oferujący swoje usługi.
Trzeba przyznać, dość sprytnie: âWy jesteście z północy. Po śniegu to może umiecie jeździć, ale po piasku na pewno nie!â.
Nie dajemy mu jednak zarobić. Pokładamy zaufanie w Rafie, robiącemu 40 tys. rocznie suzuki jimny, który twierdzi: piach to piach. Jak umiem jeździć w piachu na budowach to i tu dam radę.
Co prawda Land Cruiser jest "ciut" większy, w automacie , ale co tam
Jedziemy!
Przez całe Wahib Sands wiedzie taka oto droga, zabawa zaczyna się dopiero po zjechaniu w bok:
Ponieważ zaczyna się powoli zachód słońca, znajdujemy fajne miejsce na biwak, a szaleństwa w piachu zostawiamy na jutro.
Całe Wahiba Sands pokryte jest wydmami barchanowymi jak z obrazka:
Raf idzie zobaczyć, co jest za szczytem tej wydmy
oczywiście kolejna wydma:
Proszę Państwa, oto ripplemarki, czyli zmarszczki wiatrowe:
Lepiej tu nie zostawać na dłużej:
Można tak stać godzinami i patrzeć, bak wiatr bawi się piaskiem:
Lilka ze Stachem już budują dom:
a my robimy trzecie w życiu wspólne ustawiane zdjęcie
Szybko robi się kompletnie ciemno, Stachu jakoś przeżył dzień, ale pada dość szybko, Raf też i wkrótce zostaje wieczór na babskie rozmowy.
O czym? Oczywiście o podróżach.
I chyba dla kontrastu Lilka snuje opowieść o pokonywaniu Syberii zimą pewną ciężarówką...
cdn