Dzień IX
Wczesna pobudka jak to regulamin wycieczki nakazuje i bez śniadania lecimy. Plan jest taki żeby najkrótszą drogą dojechać do Balatonu i tam przenocować.
Po krótkim czasie jazdy wbijamy się na granicę bośniacką.
Zaraz za granicą przeciskamy się czasami prowincjonalnym drogami o małym ruchu ale za to z fotoradarami. Robimy sobie wszyscy po jednej fotce przy zwiększonej prędkości (całe szczęście z przodu) i gdzieś koło dziesiątej zatrzymujemy się na popas w małym miasteczku.
DSC_0877.jpg
Bośnia moim zdaniem niewiele odbiega od reszty swoich bałkańskich sąsiadów. Widać dużo nowych domów, dużo firm, coraz więcej nowych dróg. Nowych dróg do tego stopnia że moje zumo pokierowało nas na świeżo otwarty płatny odcinek autostrady (mimo że wyraźnie mu tego zabroniłem i zaktualizowałem mapy przed wyjazdem). To było jakieś 20 km autostradami - jedyne jakimi jechaliśmy na tej eskapadzie. Później wjeżdżamy do Chorwacji i Węgry. Jedziemy grzecznie zwracając uwagę na ograniczenia - całe szczęście nie ma w ogóle kontroli prędkości. Przecinamy pola uprawne. Bardzo lubię obserwować jak Chorwaci i Węgrzy gospodarują na swoich chyba żyznych polach. Bardzo często mijamy/wyprzedzamy olbrzymie ciągniki rolnicze.
Niedaleko Keszthely odwiedzamy jakiś market żeby kupić tradycyjną kiełbasę węgierską z dużą ilością papryki. Okazała się dosyć płona i z dużymi kawałkami zmielonej słoniny bez smaku :-).
Późnym popołudniem docieramy nad Balaton do Keszthely. Balaton przy brzegu koloru dziwnego (przyzwyczajeni do błękitnego koloru wody) nie zachęcał do skosztowania kąpieli.
DSC_0881.jpg
Po analizie mapy decydujemy się przemieścić na drugi koniec jeziora po pierwsze jest dosyć wcześnie a po drugie będziemy mieć jutro mniej kilosów do domu.
Nocleg znajdujemy tuż przed burzą w miasteczku Balatonkenese. Domek trzyosobowy na campingu za bodajże 25 euro. Pustki w całym ośrodku. Wszyscy czekają na sezon. Korzystamy z natrysków w budynku obok i po szybkim posiłku zachęcam kolegów do snu żeby zrobić pobudkę wcześniej niż do tej pory. Chcemy mieć jakąś rezerwę czasową żeby jutro do domu zbyt późno nie pojawiać się w objęciach żon i dzieci.
Dzień X
Pobudka o godzinie piątej. Mimo że bardzo wcześnie to żwawo pakujemy się. Motocykle mokre po wieczorno-nocnej burzy. Powietrze świeże i rześkie. Kilkanaście minut po piątej opuszczamy ośrodek i mkniemy w kierunku Szekesfehervar a później na granicę słowacką w Komárno. Za granicą jakieś 15 km przełączając na rezerwę a silnik w mojej Afryce nie chce podjąć dalszej pracy - uuuuuu i zatrzymujemy się. Robimy komisyjnie rozeznanie i okazuje się że pompa nie daje paliwka tak jak trzeba. Co tu teraz zrobić?
DSC_0883.jpg
DSC_0884.jpg
Podczas gdy ja się grzebałem na kolanach przy Królowej która strzeliła focha, podjeżdża do nas młody chłopak na stareńkiej Hondzie (lata 80-te). Zatrzymuje się i pyta czy może pomóc. Niestety nie ma przy sobie pompy paliwa do AT :-).
Okazało się że to Słowak który pracuje na Węgrzech a akurat jedzie do Opola do znajomych i zachęca nas żebyśmy z nim pojechali.
Nikt z nas nie dał się namówić na wizytę w stolicy polskiej piosenki, więc się pożegnaliśmy.
Dalej zostaliśmy sami z niedziałającą pompą paliwa. Niewiele się zastanawiając wyciągam z kufra zapasową oryginalną pompę i montuję w odpowiednie miejsce. Afryka dostaje nowe życie i gnamy dalej. Nie ujechaliśmy daleko i znowu spotkaliśmy naszego znajomego Słowaka którego złapał na prędkość mobilny pojazd z takim grzybem na dachu (ten grzyb to chyba fotoradar). Jak przejeżdżaliśmy obok, zauważyłem u policjanta specyficzny uśmieszek potwierdzający to że jest bardzo zadowolony z całej sytuacji.
Jako że już byłem na rezerwie, po różnych przygodach zarządzam o godzinie 9.15 w miejscowości Veľký Kýr tankowanie, śniadanie i kawę bo morale zostało nieznacznie nadszarpnięte :-).
Zatrzymujemy się na stacji na której tankujemy ostatni raz do pełna a za stacją pod takimi zgrabnymi wiatkami odpalam kuchenkę benzynową i rozpoczyna się śniadanie.
IMG_0889.jpg
Do domu mamy niecałe 400 km tak że wolno się ciągniemy różnymi zakamarkami w kierunku Polski. Kolejny raz Słowacja a raczej gps nas zaskoczył prowadząc po różnych szutrach i rozwalonych asfaltach w lesie. Nie wiem dlaczego nas gps poprowadził do Limanowej przez Zwardoń ale chyba chciał nam pokazać najlepsze tereny. Na Słowacji jak się tylko da to uważamy żeby nie dostać pokuty (mandatu) bo podobno są wysokie. Przed granicą jeszcze jeden postój żeby kupić to bez czego nie mogę się pokazać w domu. Naturalnie chodzi o czekoladę Studencką. Wjeżdżamy do Polski a tutaj to już raj. Wszyscy wokoło zapierdalają ile im się chce, wyprzedzają na podwójnej i w ogóle pełen lajt. Przecież to niegodziwe, jawne łamanie kodeksu drogowego :-).
Ciśniemy do domu i zatrzymujemy się tylko gdzieś na orlenie na podwójne espresso i w Mszanie Dolnej na zajebiste lody lokalnego cukiernika. Ostatnie 30 km leci już jak z zamkniętymi oczami ale pamiętając że te ostatnie kilometry są zawsze najtrudniejsze dojeżdżamy do domu bodajże koło 17-ej cali i zdrowi.
Podsumowanie:
Czas: 10 dni
Dystans: 3838 km
Spalanie: zawsze poniżej 5 litrów/100 km.
Koszt podróży: około 1600 zł
Czy było warto? Hmmmm, no nie wiem.
Absolutnie było warto i chcę tam wracać.
Teraz powinienem wrzucić te filmiki które są w pierwszym poście. Sorki że wyszło od d... strony.