Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.12.2016, 07:32   #155
henry
 
henry's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: INOWŁÓDZ tel - 504894578
Posty: 332
Motocykl: RD03
henry jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 49 min 19 s
Domyślnie

Dzień 15 Piątek 12.08.2016


W nocy, tak trochę przez sen, słyszałem jak deszcz uderza w ściany jurty, ale co tam, pada niech pada, przecież jesteśmy pod dachem. Kiedy obudziłem się rano, Max spał jeszcze smacznie, ale nikogo więcej w jurcie nie było, chłopaki spakowali się i opuścili jurtę bardzo dyskretnie. Już po pierwszym kroku czuję wodę pod stopą. Okazało się, że padający deszcz, spływał sobie strużkami po betonie pod jurtą
Sprawdzam swoje rzeczy i to co pozostawiłem na środku jurty jest suche, ale niestety, kurtka, rękawiczki, kominiarka leżały pod ścianą, tam gdzie spływała deszczówka. Drugiej kurtki nie mam, więc będzie schła na mnie, ale kominiarkę i rękawiczki mam czym zastąpić.
Rano jeszcze delikatnie pada, zobaczymy co będzie kiedy będziemy wyjeżdżać, czy deszczówki będą niezbędne ?







W jadłodajni taki ruch, że musimy chwilę poczekać na wolny stolik, a wśród gości hotelowych, wyróżnia się spora grupa chińskich przodowników pracy na zagranicznej wycieczce.
Na śniadanie dostajemy jajecznicę, czyli jajko sadzone, chleb, czaj i placki naleśnikowe z dżemem. Ja oczywiście, biorę dwie dokładki placków.



Nie spieszymy się z wyjazdem, mając nadzieję, że nisko wiszące deszczowe chmury powoli się rozejdą i deszczówki nie będą konieczne, tym bardziej, że temperatura jest dosyć niska, a nasze ubrania wilgotne.
Szukamy stacji żeby zatankować. Ta naprzeciwko hotelu z dużymi beczkami na wierzchu, zamknięta. Kolejna na wylocie, brak paliwa, wracamy więc do Murgobu. W końcu, jest stacja, tzn. ZIŁ z beczką, z bańkami i butelkami, ale najważniejsze, że jest benzyna i nie trzeba będzie czekać dzień lub dwa na dostawę. Za 200 Somoni dostajemy 30 l i w ten sposób wydajemy całą tadżycką walutę.





Lecimy. Widoki nie powalają. Czasem, ale naprawdę rzadko, warto sięgnąć po aparat. Temperatura niestety niska, a ciuchy nadal wilgotne w rezultacie, jest zimno.











W końcu dojeżdżamy do przełęczy Ak Bajtal. na wysokości 4655 m.npm.
Tak naprawdę, to ta tablica nie stoi w najwyższym punkcie, do przełęczy trzeba jechać jeszcze około kilometra i wspiąć się jakieś 100 – 200 metrów wyżej. Poza tym, patrząc na różne zdjęcie, widać z tyłu inny krajobraz i znaczy to, że tablica jest co jakiś czas przestawiana w inne miejsce.
Oklejamy tablicę naszymi naklejkami, pamiątkowe fotki i możemy jechać dalej.







To jest właściwa przełęcz.





Lecimy. Trochę kopczyków piaskowych z prawej, trochę pagórków skalnych z lewej, a gdzie ten PAMIR ?

Nuuuuda. Czasem tylko, warto się zatrzymać i sięgnąć po aparat, a większość robi się z marszu, czyli w czasie jazdy. Dla mnie, były to jedyne, godne uwagi miejsca na M41 … nuuuuda co ?











M41, ale bardziej Pamir Highway przemawia do wyobrażni wielu podróżników. Tam to na pewno musi być pięknie, bo przecież to tak daleko, bo to już prawie Chiny, bo tak długo trzeba jechać żeby dojechać.
Tymczasem ja, szczerze mówiąc, jestem rozczarowany, powiem więcej – mocno rozczarowany. Może dlatego, że spodziewałem się właśnie czegoś bardziej egzotycznego, jakichś pięknych gór, szczytów, spektakularnych widoków. Przejechać 500 km, (mówię o samej M41) żeby znależć trzy miejsca godne sfotografowania , to trochę za mało.
Sambor, zwracał mi uwagę, żeby przejechać trasę odwrotnie, czyli najpierw M41 od Karakol przez Murgob do Ruszan i tam dopiero wjechać na Bartang. Jednak Samborowi chodziło bardziej o sprawy techniczne, czyli ewentualny wysoki stan wód w dolnej części Bartangu, uniemożliwiający przejazd.
Wtedy, łatwiej było by z powrotem wrócić na M41.
Jednak, Sambor i tak miał rację.
My, w pierwszej kolejności zjedliśmy pyszny deserek, a zupę zostawiliśmy na koniec, dlatego takie rozczarowanie, bo po Bartangu, Pamir Highway nie robi już większego wrażenia. Jest to moja, raczej mało obiektywna ocena, wynikająca z tego co do tej pory widzieliśmy i przeżyliśmy i nie musicie się nią sugerować przy planowaniu swoich wypraw.

Zanim się obejrzeliśmy, już jesteśmy w Karakol. Nie zatrzymujemy się jadnak, pędzimy dalej, bo w planie mamy nocleg w Osz w naszym hotelu „De Luxe”.





Przed granicą, spotykamy grupę cyklistów i gościa na GS1200, chyba gdzieś z Holandii. Max jest bardziej w temacie, bo próbował nawiązać z nim kontakt, ale facet okazał się przemądrzałym bufonem, więc odpaliliśmy nasze sprzęty i odjechaliśmy, po prostu.



Przejście Tadżyckie, bez historii. Lecimy, te ileś tam kilometrów po ziemi niczyjej do Kirgiskiego.



Tak całkiem nieobiektywnie mówiąc, to ten krótki odcinek ziemi niczyjej, jest o wiele ciekawszy niż pozostały Pamir Highway … przynajmniej dla mnie.





Kirgiskie. Pieczątka pogranicznika i podjeżdżamy pod znajomy budynek z wysokimi, metalowymi schodkami. Ponieważ, znowu wjeżdżamy w obszar Wschodniej Unii Celnej, musimy wypełnić „wremiennyj wwoz”, ale to nie jest dla nas niespodzianką. Zaskoczeni jesteśmy czymś innym. Celnik mówi nam, że musimy zapłacić 1000 Somoni podatku ekologicznego. Jak to ? Wjeżdżaliśmy do Kirgizji i nikt nie mówił o żadnym podatku eko, więc o co chodzi ? W takim razie, mieliśmy szczęście – mówi celnik, po czym wypisuje nam odpowiednie kwity i jesteśmy lżejsi o 1000 Somoni.



Lecimy. W Sary Tash, zajeżdżamy do znajomego hoteliku, gdzie spotykamy dwóch anglików na XT – ekach jadących na Bartang. Zjadamy Manty po 120 Somoni i lecimy dalej.



Do Osz wjeżdżamy przed wieczorem, więc ze znalezieniem naszego hotelu „De Luxe” nie mamy problemu. Bierzemy pokój nr 35 z łazienką na korytarzu za 1300 Somoni. Temperatura w Osz wynosi 36 *, to spory kontrast z tym, co mieliśmy w górach. W pokoju mamy klimę, dlatego pomimo upału na zewnątrz, który nocą wcale nie ustępuje, będziemy mogli odpocząć i dobrze się wyspać przed dalszą drogą.






Dystans 420 km Temperatura 8 – 36 *
henry jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem