Dzień 17 Niedziela 14.08.2016
Noc jednak nie była do końca spokojna. Coś jest ze mną nie tak, niby nic konkretnego, ale czuję się tak ogólnie rozbity, niewyrażny.
W nocy musiałem kilka razy wstawać do kibelka, wszystko za mnie leci, sraczka po prostu.
Rano jestem niewyspany, zmęczony i nic mi się nie chce. Chodzić, mówić, pakować, jeść też mi się nie chce. Schodzimy na śniadanie, ale na widok Kurdaków, zbiera mi się na zwrot. Wiem jednak, że muszę coś zjeść żeby nie opaść z sił, dlatego zamawiam coś rzadkiego, czyli soliankę.
Połykam dwa stoperany, może pomoże.
Z wiadomych względów, zdjęć będzie teraz znacznie mniej, chociaż, żałuję żeśmy tego lepiej nie udokumentowali. Co innego mam teraz w głowie.
Max znosi moją torbę z piętra, pakujemy się, znowu kibelek i lecimy w kierunku granicy.
Chatbazar, Talas, Kliuczewka, Kyzył Adyr, Kenesz przy granicy, po drodze kilka razy zatrzymujemy się w krzakach – wiadomo w jakim celu.
Papier toaletowy, albo ręcznik papierowy jest teraz moim artykułem pierwszej potrzeby i mam go cały czas pod ręką, ale Max ma takie wilgotne chusteczki i one chyba lepiej się sprawdzają w tej … chmm … sytuacji.
Granica Kirgiska. Ponieważ mam jeszcze sporo Kazachskiej waluty, wymieniam dodatkowo 50 $ za które dostaję 31500 Tenga.
Potem podjeżdżamy prosto pod szlaban, omijając kolejkę osobówek i ciężarówek, nikt nic nie mówi, a ja czuję się coraz bardziej niewyrażnie.
Odprawa Kirgiska bardzo sprawnie i bez problemów.
Kazachska. Taki sam koszmar jak w tamtą stronę z tą różnicą, że teraz ja jestem w gorszym stanie fizycznym.
To samo duszne pomieszczenie bez klimatyzacji, takie same dwie długie kolejki mrówek do odprawy. Temperatura na zewnątrz 40*, a wewnątrz nie ma czym oddychać. Stoimy. Krok do przodu … stoimy. Pół godziny … i dwa kroki do przodu … stoimy. Jest gorąco … jest duszno, nie ma czym oddychać.
Czuję, że jestem coraz słabszy … zbiera mi się na wymioty ...byle nie rzygnąć ….
Do okienka jeszcze pięć osób, czyli już blisko … może wytrzymam, wtedy celnik robi sobie przerwę … kur.. mać, nie wytrzymam chyba.
Jednak stoję oparty o ścianę … kolejka ruszyła … już blisko, coraz bliżej …
Przed nami jeszcze jedna osoba …
Jest duszno … brakuje mi powietrza … pot pokrywa całe ciało … jest fajnie , tak błogo i …
… budzę się na podłodze. Starsza pani która stała za mną, podtrzymuje moją głowę i ociera wilgotną ręką twarz. Wszyscy ludzie na sali, patrzą na mnie z politowaniem, ale w oczach Maxa widzę strach i panikę. Celnik podaje wodę mineralną, ktoś inny krzesło na którym mnie sadzają. Powoli wracam do siebie.
Chyba zemdlałem. Ale to i tak nieżle – myślę sobie – dużo gorzej by było, gdybym się zes...ł.
Celnik woła Maxa … Max bierze mój paszport i już po chwili jesteśmy odprawieni … kur... mać, nie trzeba było zemdleć godzinę wcześniej ?
Jakiś czas siedzę jeszcze na krzesełku, po czym wychodzimy przed budynek i siadamy w cieniu, żeby odpocząć i przewentylować płuca świeżym, czterdziestostopniowym powietrzem.
Wstaję, robię kilka kroków, chyba jest już dobrze, chyba będę mógł jechać.
Jedziemy powoli, ale już po kilometrze skręcamy w polną dróżkę, bo widzimy nieopodal krzaki i mamy zamiar skryć się tam w cieniu i odpocząć.
Natychmiast po zatrzymaniu biegnę w głąb krzaków; kupa, a właściwie woda, a potem ostre rzyganie śmierdzącym mięsem, nie wiem kozim czy baranim i zepsutymi jajkami.
Bez wątpienia jestem zatruty, ale co jest przyczyną ? Może to być oczywiście mięso, ale bardziej prawdopodobne, wydaje mi się, że to te dwa duże, wspaniale smaczne koktajle mleczne zatruły mój organizm.
Max robi herbatkę. Wypijam, połykając cały zapas węgla jaki mam, po czym rozkładamy się w cieniu i odpoczywamy.
Nie możemy jednak leżeć zbyt długo, bo przed nami kawał drogi, zbieramy się więc i powoli jedziemy w kierunku Taraz.
Przez miasto jedziemy bardzo spokojnie i do wielkiej bramy wszystko jest ok.
Potem lekko przyspieszamy i … zonk … jesteśmy w radarze.
Mnie tam jest wszystko jedno, więc od razu kładę się w cieniu pod drzewem a Max negocjuje z policjantem. Słyszę, że już po chwili są kumplami, bo policjant co chwila do Maxa ... Luksz to, Lukasz tamto …
Tradycyjnie, 10 $ załatwia sprawę i możemy jechać dalej, więc jedziemy.
Lecimy … tankowanie … lecimy.
Aisza Bibi, Teris, Szakpak Ata, Turar, Sastobe.
Gdzieś przed Szymkentem … kolejny zonk, policja nie wiemy za co ...
Max idzie negocjować i po chwili wraca … możemy jechać.
Max załatwił sprawę całkiem niekonwencjonalnie, ale niech sam opowie jak to zrobił.
Do Szymkentu wjeżdżamy przed zachodem słońca, temperatura jednak taka jak w południe, czyli zarąbiście gorąco.
Max znalazł w nawigacji hotel, więc jedziemy go szukać, ale pod wskazaną lokalizacją nie ma żadnego hotelu. Rozglądamy się po okolicy i wtedy podjeżdża dwóch chłopaków samochodem. Pytają jaki mamy problem, a kiedy wyjaśniamy o co chodzi, prowadzą nas kilka ulic dalej do hotelu „ Dostyk '', czyli przyjaźń.
45 $ za dwie osoby, ale hotel ma cztery gwiazdki, a ja jestem słabiutki, więc w stepie spać nie będziemy.
W oczach Maxa widzę strach, niepokój i obawę … co będzie dalej ? Jak to się skończy ? Czy damy, tzn. czy ja dam radę ?
Wewnątrz hotelu i w pokoju temperatura idealna, czyli w granicach 24* co w porównaniu z piekłem na zewnątrz, jest dla nas rajem.
Mój stan raczej się nie poprawia, dlatego Max wyrusza po pomoc do recepcji, a ja tymczasem co robię ? To proste jest … siedzę w kibelku i medytuję.
Tak w ogóle, to od tej pory, Max będzie zajmował się całą logistyką.
Będzie prowadził na drodze, wyszukiwał hotele, nosił moją torbę, gotował herbatkę i jajka na twardo, kupował różne smakołyki żebym tylko coś jadł, załatwiał lekarzy.
Bez Maxa, chyba bym się tam zes..ł na amen.
Jeszcze raz, wielkie dzięki za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Tymczasem zrobiło się już całkiem ciemno, jest po 22.00.
Gdzieś po pół godzinie, słyszymy pukanie i do pokoju wchodzi młoda lekarka z asystentem. Pacjent do łóżka i zaczynamy.
Co dolega ? Od kiedy ? Jakie objawy ? Czy i gdzie boli ?
Potem badanie polegające na uciskaniu brzucha w różnych miejscach w poszukiwaniu bólu, ale bólu nie ma. Osłuchanie stetoskopem, pomiar ciśnienia i temperatury. Ciśnienie w normie, temperatura podwyższona.
Diagnoza – zatrucie pokarmowe.
Pani doktor wypisuje recepty, wyjaśnia jak stosować leki i wypełnia druk z moimi danymi. Miałem przygotowaną umowę ubezpieczeniową, ale okazało się, że moje ubezpieczenie jest zbędne i do bezpłatnego leczenia wystarczą tylko moje dane z paszportu. Super.
Pani doktor, proponuje dodatkowo kroplówkę, tzn. trzeba by było zamówić, przyjechała by inna ekipa i za odpłatnością zaaplikowała kroplówkę.
I co mam zrobić ? Kroplówka ? Może nie będzie potrzebna, może leki wystarczą ? Zobaczymy rano, czy po zażyciu mój stan się poprawi.
Dziękujemy pani doktor. Max z receptą idzie na dół, szukać apteki, po chwili wraca jednak do pokoju, ponieważ wykupem leków zajmie się obsługa hotelu.
Po jakimś czasie, znowu pukanie do drzwi i już mamy leki.
Zażywam według wskazań lekarki i do łóżka.
Trzeba odpoczywać, bo jesteśmy dopiero w Szymkencie, a tylko do Uralska mamy jeszcze 2 000 km i to przez morderczy step.
Dystans 330 km Temperatura 40 *