Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02.04.2017, 21:38   #45
Mallory
 
Mallory's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,526
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 1 tydzień 2 dni 10 godz 56 min 33 s
Domyślnie

Nordkapp 2016 - oczekiwanie. Dzień przed.

Jutro startujemy z Majką na Nordkapp. Tam i z powrotem – razem 7/8 tyś. km na motocyklu. Właśnie podarłem i wyrzuciłem, wcześniej wydrukowane, szczegółowe mapy i plany noclegów. Stary samochodowy GPS ostał się na motocyklu, ale tracki też wyleciały i krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Bierzemy jeszcze tylko stary atlas Europy, znaczy raczej kilka wyrwanych z niego kartek. Później okazuje się, że ich zapomnieliśmy. Przewodniki zostają w domu.

Ma to wyglądać mniej-więcej tak:



Potrzebny jest mi cel, a nie wycieczka. Kilka lat temu może byłaby to wycieczka. Starannie zaplanowana, razem z zaplanowanymi niespodziankami i przemyślaną większością scenariuszy w razie EWENTUALNOŚCI. Dzisiaj potrzebna jest mi Podróż Wędrowca do Świtu bo też sprawa idzie o coś więcej w statystycznej połowie życia niż o zwiedzanie. Nie jest celem ani droga trolli, ani wizyta u Św. Mikołaja w Rowaniemi – choć jeżeli same się zdarzą to dobrze. Adresów tychże nie znam - także one krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Wylęgała się ta potrzeba czas jakiś, ale jest i polega na tym czego nie można zobaczyć na yotubie, ani nawet w najlepszej książce. To że start na Nordkapp odwlekł się o całe dwa lata, a teraz o 4 dni jeszcze, jest w ostatecznym rozrachunku dobre, bo wolę być dwa dni przed niż dwa lata po. Jakbym był młodszy. I jest całkowicie inaczej niż byłoby to wcześniej. Wszystko jest inne. Ale najważniejsze, że potrzeby są inne.
Gdzie ten cel osiągnę? Czy na skrajnej północy gdzie czekał będzie już tylko powrót na dół? Czy już blisko na dole, na ostatnim rondzie przed ostatnim symbolicznym zagaszeniem silnika w tej wędrówce? A może go nie będzie? A może wykluje się długo po, i jak często okaże się znowu po przetrawieniu, że całość była celem? Razem z oczekiwaniem, przekładaniem na kolejne lata z różnych ważnych powodów, z kolejnymi przygotowaniami i kolejnymi oporami przed bezsensowną chęcią poznawania z góry tego czego poznawać nie warto?
Bo wtedy zmiana formy zmienia też substancję tego czego chce się dotknąć i do czego ma to służyć.

Wczoraj kolejny raz sprawdzałem kolor świec zapłonowych. Africa Twin XRV 750 jako rasowa dakarówka ma po dwie świece na każdy cylinder, więc nie ma obawy, że właśnie z powodu świecy nie pojedziemy dalej. Jednak mania dbania o kolor świec nie jest tak całkowicie bezsensowna gdy uświadomimy sobie, że kolor ten jest wyznacznikiem tego co dzieje się z paliwem i powietrzem w komorze spalania. Gaźnik pobiera powietrze ze skrzynki powietrznej oraz benzynę ze zbiornika. Podciśnienie wytwarzane przez cylinder zasysa właśnie paliwo i powietrze przez gaźnik, benzyna z ogromną siłą jest rozbijana na mgiełkę wymieszaną z powietrzem i dalej jest wciągana przez owe podciśnienie do cylindra. Taka mieszanka jest ściskana przez tłok z siłą ok 11-12 barów i wtedy, gdy to ściśnięcie jest najmocniejsze, świeca odpala iskrę. Iskra powoduje wybuch ściśniętej mgły i tłok zostaje pchnięty z potworem. I tak w kółko. Celem jest właśnie żeby ten mechanizm pracował jak najlepiej. Jak najwydajniej i był żywotny i prawie niezniszczalny. Nie jest łatwo to osiągnąć. Zaburzeń może być wiele. Jednym z problemów może być zbyt bogata mgła, mieszanka w benzynę. Gaźnik może być tak ustawiony, że miesza zbyt dużo benzyny z powietrzem i mieszanka jest zbyt bogata. Reakcja spalania musi być efektywna – benzyna spala się w tlenie z powietrza. Za mało tlenu, za dużo benzyny i wybuch jest słaby, czyli moc silnika nie jest optymalna. Tlen jest kluczowy – dla człowieka i dla motocykla. Niespalone paliwo jest wydmuchiwane przez wydech. Spalanie motocykla rośnie niepotrzebne. W drugą stronę, gdy powietrza jest zbyt dużo w stosunku do benzyny, mamy zbyt ubogą mieszankę. Paliwo dopala się pięknie, ale temperatura spalania jest zbyt duża i negatywnie wpływa to na elementy silnika, gównie obrywają zawory wydechowe – są wypalane. Czyli mamy także małą moc oraz szkodzimy silnikowi. Jak więc sprawdzić czy wszystko jest dobrze? Co jakiś czas trzeba sprawdzać kolor świec.



Jeżeli końcówki elektrod maja kolor kawy z mlekiem to wszystko jest ustawione prawidłowo, jeżeli mają kolor biały – źle, mieszanka jest zbyt uboga, jeżeli mają kolor ciemny i są zadymione – źle, mieszanka jest zbyt bogata. W motocyklach wielocylindrowych to nie koniec zmartwień. Dochodzi jeszcze kwestia synchronizacji wszystkich gaźników. W wielocylindrowcach na każdy cylinder przypada jeden gaźnik. I chodzi o to żeby te gaźniki podnosiły przepustnicę identycznie i żeby podciśnienie było identyczne przy tym samym odkręceniu manetki gazu, także ta wolnych obrotach podciśnienie ma być identyczne. Jeżeli to osiągniemy to motocykl ma pełną moc w każdym zakresie obrotów silnika, ładnie i równo przyspiesza.
Takie więc problemy zaprzątały moją głowę przez ostatnie dni. Skoro chodzi o Podróż Wędrowca do Świtu a nie o łupienie i straszenie obłokami dymu i hukiem z tłumika podróżnych w stylu Wojny Trappa to myśli te nie są niczym dziwnym. Motocykliści o takich i innych podobnych rzeczach myślą częściej niż się wydaje. Czasami łapię się na tym, że po zapisaniu całkiem sporej tablicy podczas zajęć i wyjaśnieniu gawiedzi tego i owego nie pamiętam o czym przed chwilą mówiłem, ale mam dokładnie zaplanowane kolejne czynności serwisowe i optymalizacyjne w jednym z moich motocykli.
Wróćmy do iskry, mieszanki i silnika. Jestem szczęśliwy, że gdzieś w życiu wymieszało się paliwo z tlenem i że nastąpił wybuch. Gdzieś jakaś myśl skleiła się z drugą i z kolejną, jakieś zdarzenie i doświadczenie napotkało na inne i tak wszystko skumulowało się w zbiorniku i zaczęło kapać do gaźnika. Z drugiej strony do tego samego gaźnika podłączone mamy własne chęci i zew. Po wymieszaniu myśli, zdarzeń i doświadczeń z chęciami i zewem może nastąpić wybuch. Potrzeba iskry. Iskrą może być cokolwiek – artykuł w gazecie, opowieść znajomego, podsłuchana rozmowa w tramwaju, reklama, widok przelotny. Wszystko. I następuje odpalenie. Właśnie odpaliło.



Jak opisać przygotowania? Można zrobić po prostu listę napraw, wymian i kontroli w motocyklu, ale nie odda to czasu spędzonego na dumaniu, myśleniu, zamartwianiu i emocjach czy się uda, czy wszystko się przewidziało? Lista mało szczegółowa wyglądałaby tak: nowe obie opony Dunlop TrialMax – podobno skandynawskie drogi zjadają opony motocyklowe, co okazało się prawdą. Wyregulowany gaźnik.



Wymieniony olej, filtry wszelkie i nowy komplety napęd: łańcuch i obie zębatki. Przerobiony bagażnik tylny pod torbę marynarską, do gmoli dospawane mocowania na sakwy nieprzemakalne. Narzędziówka na narzędzia mieszcząca idealnie flaszkę wódki 0,7 litra. Komplet narzędzi do wymiany prawie wszystkiego: od łyżek do opon po klucze do silnika - musiały zmieścić się w jednej z toreb, narzędziówka była już zajęta. Dętki, wbrew pozorom najcieńsze dostępne, grube dętki założone były na koła, ale w razie wymiany „w polu” lepiej wymienia się cienkie, wygodniej, grube założył wulkanizator. Dodatkowo postarałem się zabrać wszystko co może się zepsuć, a nie będzie tego można łatwo zdobyć nawet w cywilizowanych miejscach. Czyli trzeba przewidzieć co jest specyficznego w twoim motocyklu i trudno dostępnego od ręki gdzieś, daleko. A Africe Twin sprawa jest prosta: generalnie trzeba zabrać tylko moduł sterujący pracą zapłonu. I tak jest w większości motocykli – można sobie radzić innymi uniwersalnymi, ale moduł lepiej zabrać. Inną tak zwaną „furią afrykańską” jest pompa paliwa. Pompa pozwala tłoczyć paliwo do gaźników nawet gdy stan paliwa jest poniżej tychże gaźników, bo boki zbiornika mieszczą kilka litrów i zachodzą poniżej gaźników. Pompa nie jest konieczna jeżeli potrafisz spiąć gaźnik ze zbiornikiem grawitacyjnie z pominięciem pompy, ale wtedy częściej trzeba tankować, bo ograniczymy użyteczną pojemność baku tylko do tej wystającej ponad gaźniki.



Wahałem się co do zabrania z sobą pompy, ale że była jeszcze oryginalna czyli 25 letnia to zamówiłem w ostatniej chwili z dostawą do punktu na trasie jeszcze w Polsce i udało mi się ją odebrać przed wyjazdem za granicę – był to strzał w dziesiątkę. Okazało się, że musiałem naprawiać pompę na autostradzie w Szwecji, ale o tym później. Regulator napięcia to także czuły element w motocyklach. Zadaniem jego jest stabilizowanie napięcia, które wychodzi z prądnicy – z regulatora ma wychodzić zawsze w miarę stabilne napięci w okolicy 14V. Prądnica niestety czasami wytwarza potencjał większy niż 14V, który może zaszkodzić reszcie podzespołów, modułowi zapłonowemu i akumulatorowi w szczególności. Regulator „przechwytuje” ten nadmiar napięcia, ale gdzieś musi je „puścić bokiem” tak żeby on sam podawał czyste 14V – wysyła nadmiar w postaci ciepła „na masę” motocykla. Od takiego, naturalnego w motocyklach, przegrzewania się regulator się niszczy z biegiem lat. Mój 3 lata temu był wymieniony, więc tylko skontrolowałem styki oraz wlutowałem na stałe trzy kable fazowe prądnicy z regulatorem, żeby było „czyste” przejście. Zabrałem dodatkowo malutką część tzw. Przekaźnik rozrusznika – też potrafi zawieść po 25 latach. Oczywistością jest zabranie Powertapa, taśmy izolacyjnej, trytek elektrycznych czyli tych elementów, za których wymyślenie nobla wynalazcy powinni otrzymać, a chyba ich pominięto. O wielu elementach nie ma sensu wspominać. Acha – trzy szczoteczki do zębów. Jedna dla Majki, jedna dla mnie, jedna dla Afryki – do smarowania łańcucha. Codziennie oprócz kawy było mycie zębów i smarownie łańcucha – szczoteczek nie pomyliłem – chociaż w porcie w Helsinkach, po burzliwych nocnych dyskusjach ze spotkanym towarzyszem podróży lepiej, że przed snem nie zachciało mi się czynności owych wykonywać.



Apropos towarzyszy podróży. Jedyną formą mojego podróżowania jest samotność w organizacji i samotność w wykonaniu. Nie czuję przygody w pukaniu do drzwi agencji i płaceniu za organizację wyjazdu. Cała radość myślenia, oczekiwania, emocje są w liczeniu tylko na siebie, na swój spryt, swoją zapobiegliwość, umiejętność planowania. Problemy się pojawią, po to się gdzieś wyprawiamy, chyba dla nich właśnie. I wtedy zaczyna się przygoda. Coś o czym możemy opowiedzieć. Coś czego długo nie zapomnimy. Wyprawa zorganizowana pozbawia nas dużej części przygody. Pamiętam jak nocując na Kaukazie w namiocie, na lodowcu, obok weszła zorganizowana grupa. Cel mieli taki sam jak nasz. Zdobyć Kazbek. Ale wykonanie jakież inne. Jakieś takie smutne. Rozmawialiśmy. Bezwolni byli tacy. Czekali, aż prowadzący powie im kiedy spać, kiedy zrobić wyjście aklimatyzacyjne, kiedy atakować, co zabrać z sobą, kiedy będzie dobra pogoda, kiedy wracać, kiedy i co ubrać, co jeść…. Całość sprowadziła się tylko do wysiłku fizycznego. Wtedy właśnie zrozumiałem, że zapłacili i za własne pieniądze stracili co najlepsze. Stracili miesiące całe planowania, myślenia jak to będzie, jak to zrobić, jak się przygotować. Stracili gigantyczne emocje związane z odpowiedzialnością podejmowania decyzji w sytuacjach trudnych. Stracili dużą część przygody. Gdy rok wcześniej w Majką wycofywaliśmy się spod niezdobytego szczytu z powodu burzy śnieżnej, z powodu własnej niewiedzy, braku doświadczenia to odczuwaliśmy to jako przygodę, której za pieniądze nie da się kupić. A ludzie płacący agencjom za pieniądze się jej pozbawiają. I nogdy nie wiadomo co uznasz po latach za swój sukces. Wtedy z dużą przygodą powrotu w nocy i burzy śnieżnej do bazy, ale jednak z poczuciem porażki, że nie daliśmy rady. Że za mało wiemy, za mało umiemy. Po kilku miesiącach w podobnych warunkach na tej samej górze zginęło trzech polskich wspinaczy – ciała jednego do dzisiaj nie znaleziono, poczucie już było inne. Jak czytałem relacje z tego wypadku, to czułem, że wiem co się tam działo, szczyt z zasięgu godziny, dwóch i jak się wycofać? Tak daleko zajść i się wycofać?



I po roku dzięki tej nauce się udało, ale o dziwo zrobiliśmy to całkowicie inaczej „na pałę” z marszu, na szybko, kierowani poczuciem, że tak trzeba. Szczęście trzeba mieć. Bo okazało się, że jak nie tak to w ogóle przez kolejny tydzień – znowu burza się rozszalała, tak że w samolocie w drodze powrotnej spotkaliśmy alpinistów z Zielonej Góry, mieli inne drogi robić, którzy przebudowali bilety na wcześniejszy powrót „bo tak zaczęło dawać”.
I ta wolność jest chyba najistotniejsza, wolność wyboru, wolność związana z odpowiedzialnością za podejmowane decyzje. Płacąc za organizację wyprawy firmie, pozbywamy się odpowiedzialności, ale z nią pozbawiamy się wolności.
Ale z żoną jadę. Bo jak ja miałbym jej to później opowiedzieć? I czy świadomie mógłbym jej tych emocji, nerwów, załamań, słabości czy radości pozbawić?



Co z tego wyjdzie? Czy świeca po spaleniu będzie osmalona od nadmiaru myśli i starych zdarzeń? Czy będzie zbyt biała od nadmiaru chęci i zewu a zbyt małej ilości treści?



Przekonać się można tylko po pewnym przebiegu i po wykręceniu świecy. Czyli po powrocie. Sam jestem ciekaw.
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem