Odcinek 2. Dlaczego. I coś jebło.
Strzeż się, abyś przez przypadek nie znalazł się w sytuacji, do której nie dorastasz, abyś nie musiał wydawać się czymś, czym nie jesteś…
G.Ch. Lichtenberg
Nagle Afryka zaczęła tracić moc… autostrada szwedzka, lecimy wolniejszym, prawym, pasem i w pewnym momencie „buuuuuuu……” wyraźny dla każdego odgłos wyłączonego, ale kręcącego się silnika. Szybko wrzucam na luz, może dokulamy się do zatoczki SOS i coś się uda zdziałać. Czemu nie wcześniej, wkurzam się, przed chwilą jechaliśmy zwykłą lokalną drogą, gdyby tam to się stało, byłoby dużo bardziej bezpiecznie, ale cóż, trzeba robić co tylko można, wrzucam na luz, wciskam sprzęgło, kładę się na baku, może się dokulamy jednak do zatoczki…
Ale dlaczego jesteśmy w Szwecji? Pokrótce. Majka w poniedziałek zawiozła dzieciaki do rodziców, ja wyjechałem kilka godzin później jeszcze przygotowując Afrykę. Jakoś nie mogłem zacząć. Nawet na lody wstąpiłem po drodze. Dojechałem sam na pomorze. Już razem ruszyliśmy z samego rana dnia następnego. Pierwsze kilometry były sztywne. I fizycznie i psychicznie. Był trochę chłodny bardzo wczesny poranek. Po 100 km, na stacji benzynowej w Polsce, następuje pierwsza zmiana planów. Majka wie, że niezbyt chętnie podróżuję przez Niemcy. To prawda, jak słyszę niemiecki, to jakieś ciarki mnie przechodzą, i zawsze wydaje mi się, że mówią do mnie „Hände hoch”. Gdy już mijam Niemcy napięcie ze mnie schodzi. Nie czuję klimatu Niemiec, po prostu nie lubię tego klimatu i staram się unikać.
- Może w Świnoujściu spróbujemy promem się dostać do Szwecji? Nie będziesz musiał się w Niemczech męczyć. Pyta. Dzięki za to pytanie!!!! Świetnie.
- Dobra. Zajedziemy pod terminal i spytamy czy nas zabiorą, będzie miejsce to płyniemy.
Czuję ulgę. Może się uda. Podjeżdżamy po godzinie pod terminal, łamiąc kilka przepisów w związku z alejkami, które jakoś dokoła prowadzą pojazdy. Ja daję strzałę między pachołkami i przez krawężniki, przecież Afryką jedziemy, nie będziemy czekać jeżeli nie ma dla nas biletów. Jak bilety będą wrócimy na start zawijasów. Staję pod terminalem.
Majka podbiega do okienka i po chwili krzyczy.
- Jest miejsce, są bilety, odpływamy za 2 godz. Brać?
- No pewnie, że brać!!!!
Germany, bye, bye…
Muszę podejść do okienka z paszportami i dokumentami z motocykla. Spotykamy najsympatyczniejszą panią z wszelkich odpraw jakie musieliśmy kiedykolwiek przejść.
Pani od razu wydaje nam bilety i odprawia. Wpuszcza nas od razu na pas oczekiwania. Stajemy na nabrzeżu. Pilnuję motocykla. Majka leci jeszcze do sklepu po polski chleb. Gdy zostaję sam z motorem, moja kurtka moro, jak zwykle przyciąga kontrolę. Tym razem sprawdza mnie straż graniczna.
Zamieniamy kilka zdań. Widzą, że w miarę normalny chłop i odjeżdżają. Prom bez historii. Czekanie i rejs – razem 8-9 godzin.
Lądujemy w Szwecji, w Ystad, wieczorem wynudzeni. Trzeba trochę jeszcze dzisiaj pojechać. Wpadamy więc na autostradę i lecimy sobie prawym pasem 90 km/h.
I właśnie wtedy, po kilku godzinach, jebła pompa.
Motocykl w końcu staje. Szybko zsiadam, Majka zsiada. Tiry pędzą pół metra obok, osobówki pędzą, już widzę jak któreś auto zjeżdża nie patrząc na wąski tutaj pas awaryjny, prosto w nas. Gdzie ta zatoczka? Pchamy, krzyczę do Majki. Majka bez słowa leci na tył, ja łapię za kierownicę i pchamy. Nie ma wyjścia, nawet gdyby to był kilometr, nic lepszego nie wymyślimy. A tak przynajmniej coś się dzieje. Nie cierpię braku działania. Czasami nie ma co myśleć. Wyście jest oczywiste, mimo, żę trudne i niewygodne to jest. Pchamy. Upocony jestem po 100m. Pot leci spod kilku warstw odzieży. Pchamy, później okazuje się, że Majka jeszcze zdjęcie cyknęła. Zatoczki nie widać. Tiry lecą bokiem, ciągle blisko. Po kilku minutach się przyzwyczajam. Jest zatoczka, jeszcze jakieś 200m. Stajemy w zatoczce. Jest symboliczna. Głęboka może na metr, półtora? Długa na 30 merów? Ale jest. Jest bezpieczniej. Ściągamy kaski. Majka też upocona, ale pogodna. Do tej pory niec nie mówiła tylko pchała. Zdemuję kask i dwie, założone warstwowo, kurtki. Cały mokry jestem.
- Co się stało, kochany? Nigdy nie wychodzi z roli….
- Pompa jebła.
- Acha… i co teraz.
- Znaczy mam nadzieję, że to pompa. Bo jak nie pompa jebła to jesteśmy w czarnej dupie….
- Acha?
- Chwilę odetchniemy i zabieram się do roboty.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Trzeba wyciągnąć pudełko z narzędziami, pompę mam w tank-bagu.
- Dobra, wiem gdzie jest pudełko. Majka skoczyła do sakwy przedniej i już coś zaczęła tam grzebać, więc zabrałem się do roboty. Długo tu stać nie możemy. Jeszcze przyjedzie jakaś pomoc drogowa nadgorliwych Szwedów i wtedy będzie problem. Cholera wie czy za pomoc podczas awarii na autostradzie trzeba płacić. A jeżeli trzeba? Oj, to wolałbym autostradę w Gruzji niż w Szwecji. Musimy spadać. Nawet pchając do kolejnego zjazdu. Co do Gruzji to nawet jedną awarię przeżyliśmy. I podoba mi się tamto podejście. Podejście o kryptonimie „trytka i taśma”. Jedziemy sobie przez centralną Gruzje przeładowaną marszrutkę, aż w pewnym momencie zaczyna coś walić w podłogę od spodu. Nikt nie zwraca na to uwagi. Wali coraz głośniej. W końcu stajemy na poboczu. Faceci wychodzą z marszrutki, kobiety zostają. Wychodzę z Majką na zewnątrz i proszę, żeby stanęła na rowie:
- Stań tam, pokazuję, wiesz jak tu jeżdżą, jeszcze ktoś jebnie w ten stojący na poboczu autostrady wehikuł…. drzazgi polecą. Majka usiadła sobie na trawce w bezpiecznym miejscu i zaczęła robić zdjęcia.
Cholera, przecież długo tu stać nie możemy, moja wyobraźnia zaczynała pędzić. Podchodzę do grupy dyskutujących i palących papierochy chłopów, jakoś nikt się nie kwapił, żeby się „nakraczyć” i zajrzęć co się tam dzieje z podwoziem. Zaglądam pod spód busa i też nic początkowo nie widzę. Ale jest. Pęknięta opona i odrywający się od niej długi płat wzmocnienia bocznego. Zaraz opona pęknie.
Pokazuję to chłopom a głównie kierowcy. Szofer wyciąga sprawnie lewarek. Ściąga koło. Nie wymienia do o zgrozo. Odcina latający 20 cm oflis opony i zakłada ją z powrotem. Kobiety siedzą cały czas w środku. Majka na rowie robi zdjęcia. Ja dorastam do tego stylu bezsensownego bycia. Zaczyna mi się to podobać. Po kolejnych dwóch fajkach jedziemy dalej. Poczucie jazdy na uszkodzonej i cienkiej jak papier oponie po gruzińskiej autostradzie, w przeładowanej marszrutce, z nadmierną prędkością tylko przyspiesza moje dorastanie do bezsensownego stylu bycia.
- Coś spięty jesteś…. Majka zaraz wszystko wyczuwa. Coś się stało?
Mówić jej? Czy niech jedzie w beztrosce. A co tam powiem…
- Zaraz jebnie. Majka podnosi brwi.
- Ta opona. Zaraz jebnie.
I jebła z hukiem. Marszrutką zarzuciło. 100 km/h, przepełniona mawrszrutka, na piekielnie niebezpiecznej gorącej gruzińskiej autostradzie z jebniętą oponą zaczyna tańczyć. Dopiero teraz chłopom i w tym szoferowi zaczyna coś świtać. Na czymś zależeć. Ale udaje się busa bezpiecznie zatrzymać. Chłopy wychodzą. Palą fajki. Majka na rowie robi zdjęcia. Baby siedzą w środku. Szofer lewaruje. Tym razem wymienia koło. A ja jestem już ekspertem dziedzinie bezsensownego stylu bycia – wcześniej byłem przekonany, że szofer nie wymienił opony bo jej nie miał, ale on ją miał, tylko mu się nie chciało. Bo jebnę….
Wracam myślami do uszkodzonej Afryki. Majka już trzyma pudełko z narzędziami. Co robić? Sprawdzić najpierw iskrę, czy jest. Bo jak jest to 99% mamy problem z pompą. I wtedy łatwo sobie poradzę. Jeżeli iskry nie ma to problem będzie większy. Czuję, że to pompa. Czuję to przez skórę, jestem prawie pewny. Ale najpierw jednak sprawdzam iskrę. Nie ma co omijać pompy grawitacyjnie jeżeli to problem z elektryką. Odkręcam jedną ze świec zapłonowych – każdy cylinder w Afryce, jak już pisałem, ma po dwie świece na cylindar, ale łatwo można wykręći tylko po jednej z tylnego i przedniego. Wybieram tylny. Nie bawię się w zdejmowanie wszystkich czterech fajek – osłaniam ręką od słońca elektrodę wykręconej świecy i proszę Majkę o wciśnięcie zapłonu. Nacisnęła start, silnik zagadał, ale oczywiście nie odpalił. Ale iskrę wyraźnie zobaczyłem. Elektryka sprawna.
- Pompa jebła. Krzyczę do Majki pośród tirów.
- Czyli to dobrze?
- Tak, za 10 minut spadamy stąd.
Nie bawię się w wymianę pompy. Nawet nie wyciągam starej. Przyjdzie na to czas. Kombinerkami luzuję zabezpieczenie przewodów. I ten przewód paliwowy, który idzie ze zbiornika wkładam przez plastikowy łącznik do przewodu biegnącego do gaźnika. Poprawiam połączenie. Nie jest ciągle idealnie. Przewody nie siedzą głęboko. Ale nie mam już siły ich poprawiać w tych warunkach. Wytrzymają kilka kilometrów. Zjedziemy na staję benzynową to się poprawi. Trzeba stąd spadać. Odpalam, i….. Afryka zaciągnęła paliwo i zagadała… huuuraaaa… Jedziemy. Jadę trochę z niepokojem, bo niby wszystko działa, ale stara pompa mimo, że już uszkodzona, działa na sucho… nie wiem czy długo tak może chodzić. A jeżeli coś się przepali w niechłodzonej pompie i wywali bezpiecznik główny? Trzeba szybko zjechać. Zjeżdżamy z autostrady po kilku kilometrach na stację benzynową. Majka robi kawę. Ja po prostu obcinam przewody elektryczne od starej pompy, poprawiam grawitacyjne podłączenie przewodów paliwowych. Pojedziemy do jutra wieczorem bez pompy. U Marka w Drammen, jutro wieczorem, wstawi się nową pompę w spokoju. Teraz już mi się nie chce.
Kilka miesięcy wcześniej, wieczorem w garażu uszkodziłem szybę w Małej Teresie czyli Yamaha XT 600 Tenere. Nie żeby jakoś szczególnie było to widoczne, ot ledwie malutkie pęknięcie przy śrubie mocującej ją do owiewki. A miałem naprawić kierunkowskazy i resztę elektryki, bo coś mam ostatnio z prądami problemy podczas jazdy w polskim ciągnącym się od końca zimy tegorocznym deszczu. Szybko rozkręciłem wszystko, ale nie mogłem dojść co jest nie tak. W końcu znalazłem. Powodem usterki była oprawka bezpiecznika. W tenerze 600 jest tylko jeden upchany za akumulatorem – nawet to, że jest tylko jeden świadczy jaka to prosta maszyna. Znalezione i usłyszane porównania i określenia jej wytrzymałości już nawet kolekcjonuję. Z tych ciekawszych: można ją wrzucić po wulkanu na sto lat w później wyciągnąć, odpalić i pojechać na koniec świata lub można na niej wjechać na Everest a po powrocie wyskoczyć na biegun. Skręcam całość do kupy i o jeden obrót za dużo spowodował to pęknięcie. Tenera nie jest jednak bohaterką tej podróży, chociaż jest bohaterką ostatniego roku zmagań z materią. Taki doskonały symbol ciągłej naprawy. Naprawy wszystkiego po kolei. Tak jak ją naprawiam począwszy od kół, przez opony, silnik, gaźniki, elektrykę, jak mam czasami jej dosyć tak samo ciągle próbuję poprawić coś w życiu, podobnie często się udaje, ale inne sprawy załatwiam raz po raz i ciągle nie jest do końca dobrze. I ten właśnie najbardziej problemowy, trudny w jeździe i obsłudze motocykl, którego nawet trudno odpalić, bo pokonać trzeba zdecydowanym kopnięciem opór wielkiego jak wiadro tłoka, niepokorny, ale bliski sercu motocykl, z wiecznymi problemami stał całą zimę obok tylko udoskonalanej bo już doskonałej Afryki, która miała nas zawieść do świtu. Tenara byłą takim symbolem zwykłego życia i codziennych zmagań a Afryka stała leniwie, nieużywana tej zimy na co dzień dając nadzieję, że kiedyś wystartujemy. Od czasu gdy już była ostatecznie gotowa wydawało mi się, że ciągle zadaje mi pytanie „czy już”, gdy tylko otwierałem drzwi garażu. I to jest jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego. Bo człowiek istnieje żeby czekać. Bez czekania nic nie ma sensu. Musimy czekać na koniec tygodnia, klasy, szkoły, na maturę, studia, koniec projektu, ślub, kolejną pracę, spotkanie po latach, kolejny cel. Po latach zaczynam doceniać oczekiwanie. Kiedyś byłem bardziej niecierpliwy, co nie znaczy że teraz jestem flegmatykiem, o nie, ale doceniam sam fakt oczekiwania i jeżeli jakieś oczekiwanie się kończy szukam kolejnego, bo czekanie daje sens. Gdy już na nic nie będziemy czekać to będzie koniec. Może kiedyś wystarczy mi czekanie na kolejny dzień, chociaż i może aż tyle, ale teraz jeszcze nie. Chociaż sam dzień to błogosławieństwo życia człowieka. Żyjemy dniami. Gdyby zawsze świeciło słońce, gdybyśmy nie spali i nie dzielili życia na rozdzielne dni to jakże ono byłoby krótkie. Praktycznie bez refleksji, bo noc i kolejny dzień dają refleksję i nadzieję.A na za kołem polarnym jest ciągły dzień. Podobno latem nie ma nocy. Jak to będzie? Czekający na zachód słońca i później świt nie dostaniemy ani jednego i drugiego? Nie wierzę. Musi być świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, … Nie ma tego? Nie wierzę.
Życiem i światem rządzi przypadek. Przypadek zrządził, że jedziemy właśnie teraz, teraz gdy nie jest to zwykła wycieczka. A jeżeli tak jest faktycznie, że świtu tam nie ma to jest to miejsce teraz idealne dla mnie. Bo w takim razie tam na północy ludzie gdzieś indziej znaleźli świt. Bo bez świtu żyć się nie da. Może odkryję gdzie jest prawdziwy świt. Oto odpowiedź dlaczego tam i dlaczego teraz – przez całkowity przypadek. Doceniam przypadki.
Problem pompy rozwiązany. Dzień drugi się kończy. To była długi i daleki dzień. Trzeba znaleźć miejsce do spania. Zaczekać na kolejny świt.