Obiecane raz w tygodniu... więc jest:

) coraz bardziej zastanawiam się czy to wszystko publikować.... "ale skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć B" M. Pudzianowski :

)
Odcinek 3. Motocykl. Dzień 3 i 4. Lecimy do Drammen i na Szweda.
W samochodzie jesteśmy zawsze jak w kabinie, a z przyzwyczajenia nie zdajemy sobie sprawy, że patrzenie przez okno przypomina raczej oglądanie telewizji. Jesteśmy biernymi obserwatorami i wszystko przesuwa się gnuśnie obok, ujęte w ramki ekranu.
Na motocyklu ten ekran znika. Kontakt z otoczeniem jest pełny. Człowiek jest aktorem na scenie, a nie widzem i to poczucie uczestnictwa jest przemożne. Beton, na którym gwiżdżą opony o dziesięć centymetrów poniżej twej stopy, jest realny, to ten sam, po którym chodzisz, tak zdarty w pędzie, że nie możesz go wyraźnie dostrzec, lecz przecież możesz opuścić stopę i dotknąć go, kiedy tylko zechcesz i to doświadczenie jest zawsze w bezpośrednim zasięgu świadomości.
Robert Pirsig, Zen i Sztuka oporządzania motocykla
Który to był rok jak to pierwszy raz czytałem? Chyba 1993 – końcówka. Pierwszy rok studiów na matematyce. Pamiętam jak omijając, prawym butem, w grudniu tego roku, zimne kałuże, biegałem jeszcze wtedy w miarę często na zajęcia. A i że często odwiedzałem księgarnie to i w ręce wpadła mi Zen and the Art of Motorcycle Maintenance (Zen i sztuka oporządzania motocykla) – pierwsze chyba w Polsce wydanie. Później zmienili, z tego co zauważyłem, słowo oporządzanie na obsługę – bez sensu i źle. Słowo oporządzanie dodaje pierwiastek ludzki do obcowania z motocyklem i on jest tu kluczowy, tłumacz lub redakcyjny decydent się skompromitował na tym niuansie, tutaj ten wyraz to języczek u wagi (sic!). Chociaż książka nie jest, co autor podkreśla, książką o motocyklu to na jego podstawie często odnosi się do kwestii filozoficznych i do historii analizy prawdy i fundamentów myślenia o nas jako ludziach. Taka zamiana słowa oporządzanie na obsługę nie jest więc bez znaczenia. Czuć w pierwotnym tytule zaangażowanie w temat, uczuciowość i zaangażowanie . Drugie tłumaczenia choć technicznie poprawne nie daje poczucia odwagi i zaangażowania tłumacza w dzieło. Obsługiwać to można pralkę. Życie i motocykl się oporządza. Odwrotnie, motocykl i życie. Słowo oporządzanie w takim kontekście nie wpada tak ad-hoc do głowy, jest przemyślane.
Więc pamiętam jak z mokrą jednak i zziębniętą prawą nogą czytałem cytowane wersy przed zajęciami z Logiki i Teorii Mnogości. I tak na marginesie, bo myśl wolna wspomnienie ważne wyzwala, z tą książką w ręku na tym korytarzu Collegium Chemicum (tamże był wykład z logiki), czynnie bardzo kłóciłem się w obronie Wałęsy. Wiedza, ocena i zaangażowanie, które wtedy miałem nakazywała go bronić przed ludźmi, którzy po 25 latach wynosili go na ołtarze a ja dziwnie stanąłem po drugiej stronie barykady. To prawie fizyczne doświadczenie zmiany nastawienia mojego i innych z biegiem lat zamyka mi usta gdy wydaje mi się, że coś wiem i że potrafię coś ocenić. Zresztą satysfakcja z wygranej batalii w jakiejś politycznej dyskusji dawno już mnie nie zadowala, bo i do niczego trwałego nie prowadzi. Od kilku lat nawet nie lubię konfrontacji, w której mógłbym wygrać i nie obchodzi mnie jakie zdanie na takie moje postępowanie ma psychiatra.
Wracając do Pirsiga i różnic w jeździe motocyklem i samochodem, nazywanym przez nas motocyklistów puszką. W tym przypadku te kilka zdańz wstępu było iskrą, która doprowadziła do wybuchu emocji, w którym spłonął jakikolwiek szacunek do poruszania się samochodem na rzecz motocykla. Stało się.
Wiele, w życiu, godzin spędziłem z Majką na gadaniu podczas różnych podróży. Teraz spędzę z Majką wiele godzin na milczeniu podczas tej podróży. Często mówimy o sprawach, które się dzieją codziennie, gadamy o tym, rozkładamy sprawy na sprawki, łączymy fakty. Dzieje się tak co dnia, w kuchni, łazience, pokoju, korytarzu, w samochodzie, dlatego samochód to taka objazdowa kuchnia do gadania. Samochód nie nadaje się do czekania na świt – bo jest jak kuchnia. Nikt nie czeka na świt w kuchni i przecież nie można czekać na świt ciągle gadając, bo ze strachu nie przyjdzie, albo go przeoczymy.
Jeszcze kwestia przeciekającego buta na pierwszym roku studiów. Były to całe białe adidasy Fishera (sic!). Chodziłem w nich od inauguracji studiów jesienią, aż do sesji letniej kolejnego roku. Pięknie do garnituru pasowały, jak i do dżinsów, mojej przyszłej żony nie zraziły, więc nie były takie złe. Prawy sam z siebie nie przeciekał – przebiłem go na płocie, gdy w nocy na cytadeli w Poznaniu chciałem sie popisać, że co, ja do samolotu w muzeum na otwartym powietrzu nie wejdę? Do samolotu nie wszedłem, but przebiłem, pies mnie prawie dopadł. Żadnych butów w 42 letnim życiu tak nie pamiętam jak tych. I efektem tych natchnień Pirsigiem było kupno pierwszego poważnego motocykla CZ 350. Zachowało się nawet jedno cenne zdjęcie z lat 90.
Działka, budowa, motocykl podczas serwisu a tle skrzynka narzędziowa i magnetofon Kasprzak z Papa Dens. Starczy wspomnień.
Gdzie zanocować? Późno się robi, południowa Szwecja, wiec ciemno będzie, bo dni polarne jeszcze przed nami. Trzeba szybko coś znaleźć, tym bardziej, że zaczyna lekko kropić. Zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy do jakiejś miejscowości. Mnóstwo domów, domków, wszystko zadbane, ładnie oświetlone, prządek, spokój. Na ulicach pusto. Szaro już bardzo. Jedziemy przez cholernie zadbane małe miejscowości. Na północy Szwecji będą w lasach małe osady takie cholernie nieuporządkowane, sympatyczne. A tu. Jakby od linijki. Krawężniki równe, białe, płotki, misterne, identyczne.
Wjeżdżam w jedno z osiedli. Może gdzieś się rozbijemy z namiotem. Idzie para Szwedów w naszym wieku. Afryka wolno sunie przez alejkę. Zatrzymali się, patrzą. Nie pasujemy tu. Rozwalimy ich poczucie spokoju w drzazgi jeżeli zatrzymamy się na tym obok pięknym trawniku. Nieważne, że trawnik jest jakby idealny dla naszego namiotu. Trzawnik jest idealny sam w sobie. Nasz namiot dodałby mu wartości użytkowej. A nie do tego był projektowany. Nie do tego był pielęgnowany, żeby jakaś stara afra zajeżdżała z dwojgiem podejrzanych, zmęczonych podróżnych i czyniła sens praktyczny zasłaniając sens estetyczny i nie ważne, że za milion lat Kosmos w dupie miał będzie i ten trawnik i ten namiot. Ważne, że krótkotrwałe poczucie sensu estetycznego tegoż trawnika pozwala na poczucie kontroli nad Kosmosem, lub odsuwanie w myślach od myśli kosmicznych. Krótko mówiąc, chyba nie będziemy tu z namiotem pasować. Wracamy na autostradę, kolejny zjazd. Szukamy, ale z złożeniem, że bez wybrzydzania. W tym czasie trawnik i chęć pokazania Światu, że ja przedkładam praktyczną stronę rozbijania namiotu nad estetyczną i w sumie też praktyczną, często nieuświadomioną, a może faktycznie człowiekowi niepotrzebną. Chciałbym nagrać film jak podjeżdża taka afra na moje osiedle a ja w jednym momencie zapraszam strudzonych wędrowców na idealny trawnik.
Ale Spotkanie może autentycznie nadać sens czemukolwiek, wbrew temu, że ten Kosmos kiedyś będzie istniał bez nas, nawet gdyby gildie międzygwiezdne opanowały uniwersum i opanowały inne galaktyki, to kiedyś się to stanie – Wszystko Stanie (sic!). Wszystko Zamrze. Za zyliony lat będzie Stało. Martwe. I może wtedy sens tego namiotu na tym idealnym trawniku będzie jedynym sensem. Sensem, który stracę gdy nagram to na filmie. Kamera stop.
To niesamowite uczucie w takiej podróży. Jesteś jak zjawa. Intruz dla tubylców. Czyli niby ważny, boś człowiek, bo burzysz porządek. Ale dzisiaj późnym wieczorem jesteś, rano już ciebie nie ma. Nic nie wnosisz w historię tego miejsca i do tych ludzi tutaj. Po kilku takich szybkich nocach ogarnie mnie jakaś dziwna świadomość lokalności życia. Twój wpływ jest bardzo ograniczony do niewielkiego kręgu ludzi. Słowo Świat to w ogóle nie istnieje w kwestii wpływu. Gdy ciągle z rana wstajesz i zaczynasz dzień za dniem egzystować w podobnych sytuacjach, otrzymujesz w zamian poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Pobudka, śniadanie, droga do pracy, praca, i nawet w niej wkurwiania, powrót do domu, kolacja, sen i tak w kółko. W podróży, gdy pojawiasz się jak zjawa i jak zjawa znikasz pojawia się poczucie ulotności. Po pięciu minutach od odjazdu z miejsca noclegu staje się ono dla mnie całkowicie nieważne, przypadkowe. Ty też jesteś tam nieważny. Przypadkowy. Ważny jest powrót do stabilności. Te kilka chwil otoczeniu chwili powrotu. Bo sensem wszystkiego jest powrót. O tym dalej. O Powrocie będzie dalej.
A teraz nocleg. Znajduję miejsce w krzakach przy jakimś leśnym parkingu. Są lampy, są kosze. Decyzja, że zostajemy. Ja rozkładam namiot, Majka już wodę gotuje na herbatę, zziębliśmy. Ja sprawdzam kolor świec. Idealne.
Rozkładamy namiot. Majka szykuje środek namiotu a ja podgrzewam kociołek. Jemy szybko. Piję dwie gorące herbaty z mnóstwem cukru i idę spać. Zasypiam zanim Majka zdąży zamknąć namiot. Śniło mi się, że jadę na Nordkapp.
Rano szybkie pakowanie i nałogowa kawa. Smaruję łańcuch smarem 80w90 a Majka w tym czasie znajduje maliny? To chyba są maliny.
Przesmaczne. Jedziemy. My zjawy – zjawiamy się na chwilę. Czy o to chodzi w „filozofii drogi”? Częściowo na pewno tak. Ale do końca jeszcze nie wiem. Podoba mi się jednak ta część. Muszę sobie zrobić koszulkę z napisem zjawa. Albo „trawnik może być sensem kosmosu po jego śmierci” - zobaczymy co będzie tańsze.
Więc jest to dalej. O Powrocie. Nie jedziemy prosto na Nordkapp. Musimy odwiedzić Drammen i mojego brata. Jedziemy z misją o kryptonimie „Powrót”. Misja jest tajna więc nie mogę jej tu i teraz opisać, ale zakończyła się sukcesem. Zresztą kwestie emigracji nigdy nie są proste i chociaż mam wyrobione zdanie na ten temat to kwestę tę mogę wyjaśnić pytając a nie coś twierdząc.
Tolkien pisał o Powrotach, dlatego go lubimy może nawet kochamy wbrew pospolitości tego słowa. Powrót zawsze jest tajemniczy. Zawsze. Prawie wszystkie historie u Tolkiena to historie Powrotów. Jest taka jego całkiem nie gruba książeczka o tytule Hobbit – czyli tam i z powrotem. Słowo TAM ma sens tylko dlatego, że zaraz za nim , już w tytule, jest słowo Z POWROTEM. Ono determinuje i nadaje wartość TAM. Jak się ją czyta to się chce, żeby jakoś krasnoludy namówiły hobbita Bilba do wyprawy w nieznane, chcemy, żeby wyjechał, ale pod jednym warunkiem, że wróci. Niech jedzie, niech przeżywa, ale niech wróci. Bez powrotu się nie liczy. Nie będzie szczęśliwego zakończenia. Tak czujemy.
Myślę, że w Hobbicie, w jego tytule zawiera się cały jej sens. W sumie moznaby wydrukować okładkę i kilkaset pustych kartek. Czy to wyszło przypadkowo Tolkienowi?
A później była powieść Władca Pierścieni. To już nie był przypadek. Co czujemy gdy czytamy, że Bilbo ucieka z Shire i mieszka w Rivaendale? Czy chcielibyśmy, żeby wrócił do Shire?
Podobna historia jest z Frodo. Czytając o jego udrękach i trudach nie robi to na nas wrażenia, bo mamy nadzieję, że wróci. Niech go niszczą, nękają, żądlą. Ale niech wróci. Czy ważniejsza jest kwestia zniszczenia pierścienia czy ważniejsza jest kwestia powrotu Froda do Shire?
W cholerę z pierścieniem (sic:J)), bo kogo on obchodzi jeżeli Frodo nie wróci na pagórek i nie rzuci Lobelii (sic!::J) jak Michael Jordan - AJM BEK…
I co czujemy gdy czytamy, że Bilbo i Frodo wypływają z elfami na morze, ale już nie wrócą? I co czujemy, wiemy że AJM BEK nie nastąpi kolejny raz w Waszyngtonie?
Jeżeli pierścień i do niego przywiązanie jest symbolem zła to wygrana oznacza dobro. Nie można zniszczyć zła i nie wrócić. Isildur zła w końcu nie zniszczył. I nie wrócił.
W końcu to moja historia więc mogę daje was męczyć, zawsze możecie kloknąć w prawym górnym rogu. Więc dalej… jest taka, dla mnie pamiętna scena pierwszego pojawienia się Obieżyżwiata we Władcy Pierścieni, może właśnie dla niej czytałem to ze 12 razy – cholera wie, pojawia się nostalgiczny i mglisty smutek, od początku wiemy, że ten oto nie ma gdzie wrócić - fuck.
Odbijamy więc na zachód zamiast jechać bezpośrednio na północ. Po Powrót. Ale to inna historia.
Jak pisałem, że wolę być przed niż po to nie miałem wiedzy, że po jest nowym przed i są nowi ludzie. Więc teraz też jest przed, czyli tak jak wolę.
Palę maszynę. Zagadała. Znów jedziemy rankiem, zjawy. Wtedy ten wiersz mi się nie przypomniał, teraz go znalazłem, ale przypomniał mi się jego kontekst.
kłamstwo sam na sam
kolejny przede mną zwykły dzień
wyjątkowych chwil myślenia
znowu gotowe mistrzostwo
własnych oficjalnych niedomówień
choć ja nie mam mu wiele do powiedzenia
i zmęczony przechodzę obok wiosennego na głowie śniegu
i pokazuję że jestem idiotą
że już nigdy nie Powrócę
z wnętrza głowy
gdzie deszcz nie potrzebuje grawitacji
żeby padać