[QUOTE=WojtekBBI;528313]

Harmonisci grali do upadlego tzn zaliczyli zgona wstawali grali... a jeden rozwalil przy tym nosa
Z tym nosem akordeonisty to było tak:
Grali i grali i nagle nastała cisza. Tzn ogólny gwar przy ognisku, ale akordeony ucichli.
Pomyślałem, że pora wyjść, sprawdzić, czy rowery stojo...
Idę w las i a tu jakiś rumor pod drzewem. Nie, żebym się przestraszył, cy co, ale idę i patrzę. I co widzę?
Pod okazałą sosną ktoś stoi i jęczy i co chwila takie puk w drzewo. Choćby nie wiem, jak straszne, to muszę to zobaczyć- myślę. Ot taka bardziej ciekawość.
Dopiero z bliska świecę czołówką i widzę: stoi człek pod drzewem, ale tak o krok odsunięty, akordeon mu ciąży do przodu skutkiem czego twarzą wklejony w drzewo. Co chwila zbiera się w sobie, próbuje odbić się od drzewa;jęki, jęki, odbicie, ale akordeon mu ciąży... i stuk...a krew z nosa idzie, bo kora sosnowa szorstka... a ręce uwięzione w szelkach akordeona...jęki, jęki, cisza i stuk...
Ot los muzykanta- pójdziesz człowieku odpocząć pod drzewem i nigdy nie wiesz, jako pułapke na ciebie zastawi przeznaczenie.