Dzień 10.
Wstaję o 6.00 - to "moja" pora do wstawania, taka raczej naturalna - bez pośpiechu zaczynam się zbierać z tego pięknego miejsca. Jest cicho, świeci słońce - ja jestem wypoczęty, w pięknym otoczeniu, po wyjątkowych urodzinach, po "videorozmowie" z tymi, których kocham...a więc naprawdę jestem szczęśliwym człowiekiem

Jadę a właściwie próbuję wyjechać z kempingu ale na wyjeździe z niego (jest pod górkę z luźnych kamieni na drodze) jest szlaban...zamknięty do tego

No ale co mi tam - przecież nie będę budził Tatiany i łamał wizerunek "dzielnego endoro-motocyklisty" - wio obok szlabanu po stromym wale - oj miałem przez sekundę ciepło bo wyjazd wprost na szosę a musiałem dosyć agresywnie się wydrapać na górę więc zatrzymałem się na swoim pasie na drodze - na szczęście (patrzyłem wcześniej oczywiście) nic nie zdążyło nadjechać

Jadę dalej przez BiH, która krajobrazami przypomina mi trochę Andaluzję...sam nie wiem czemu (mówię o górach)...generalnie podoba mi się jako "krajobraz" bo według mnie BiH była najmniej "uśmiechniętym" krajem, jaki odwiedziłem po drodze...nawet na stacjach benzynowych obsługa się nie uśmiechała, nie zdarzyło się aby ktokolwiek "zagaił" - wyjątkiem był kemping u Tatiany. Ok - nie byłem w BiH długo ale i w innych krajach byłem "chwilę" i dostrzegałem różnicę w mentalności.
Generalnie nawet pogoda chciała mnie się pozbyć - non stop uciekałem przed burzami, które goniły mnie właściwie przez całą Bośnię, dwukrotnie mnie doganiając i zmuszając do zakładania przeciwdeszczówek..
Aaa - w BiH ugryzł mnie pierwszy komar podczas wyjazdu

Droga bez przygód ale i szczególnie ich nie szukałem. Moje sprzęgło już na tyle było wykończone, że podczas dynamicznego ruchu manetką na 4/5 biegu ślizgało się uniemożliwiając np. wyprzedzanie, nie mówię już nawet o jeździe poza asfaltami. Generalnie jestem zmuszony tranzytem do domu ale "na raz nie wezmę" więc nocleg na Chorwacji.
Granica bardzo sprawnie i szybko - znowu nie muszę nawet kasku ściągać.
Wlatuję na Chorwację i kolejny mit u mnie zostaje zburzony.
Dotychczas Wojna Bałkańska kojarzyła mi się bardziej z Serbią, BiH, Kosowem...Jadąc pograniczną częścią Chorwacji, tej kontynentalnej czyli mało turystycznej zobaczyłem największy i najbardziej poruszający kontrast a jednocześnie namacalnie i bardzo blisko widziałem ślady wojny.
Jadąc kilkadziesiąt km wioskami widziałem obrazy, gdzie jeden dom jest "europejski" - trawka skoszona, dzieci bawią się przed domem, piękne tuje, auto - a tuż za płotem stoi ostrzelana i na wpół spalona rudera...
Opisany obrazek powtarzał się przez kilkadziesiąt km i kilkadziesiąt wiosek mijanych...domy ze śladami kul, podpaleń, wybuchów stanowiły według mnie 30-40% wszystkich domów. Zastanawiałem się dlaczego? Dlaczego ich nie wyremontują lub nie zburzą tylko żyją tak blisko z "pamiątkami" bo strasznych tragediach? Odpowiedź dostałem wieczorem...ale do tego zaraz dojdę.
Jechałem tak przez Chorwację i nie dość, że moje sprzęgło pozwalało jedynie na emerycką i płynną jazdę, to jeszcze patrzę na mój woltomierz a tam ładowanie 17...Fak!
Zatrzymuję się na stacji i (na szczęście) zabrałem miernik elektroniczny...mierzę i widzę na mierniku 14,1 a na woltomierzu z Chin 17

Uff - to nie BMW się popsuło a woltomierz

Stojąc na stacji, szukam na navi jakiegoś kempingu - ok, najbliższy "po drodze" jest za jakieś 90 km - jadę.
Droga wiedzie bokami (tak wybrałem a może to moja navi wybrała? w sumie to dotąd nie wiem, czy to ja prowadziłem według navi czy może jednak odwrotnie). W każdym razie pięknie - czułem się momentami jak w Polsce

Do celu zostało mi jakieś 40 km ale zatrzymuję się w jakiejś wiosce i pytam lokalesów, czy jest jakiś kemping w okolicy (bo czuję już lekkie zmęczenie drogą, upałem, emocjami) - lokalesi pokazują bramę obok nich

Nie myśląc długo wjeżdżam, dziękując im i opatrzności za pomoc!
To był kolejny dobry wybór podczas tej podróży! Eko Selo Strug to genialne miejsce. Przyjmuje mnie właściwel, pytając po angielsku czy jestem "tym Włochem z bookinga" - ja mówię, że nie - jestem "Polakiem z drogi"

Właściciel zaproponował mi nocleg w chacie za 100 KUN (niby drogo, ale jak zobaczyłem chatę - to się zgodziłem - zobaczycie na zdjęciach

)
Od razu dostałem zaproszenie na "piwko i kolację" - trochę mi się nie chciało, bo była już 19.00 a ja miałem za sobą jednak kawał drogi ale uległem...na SWOJE szczęście uległem bo to był fantastyczny wieczór!
Zjadłem fantastyczny gulasz z sarniny, wypiłem z właścicielem i "Włochem z bookinga" 2 butelki wina produkowanego w winnicy właściciela, parę piwek. Parę godzin siedzieliśmy - Chorwat, Włoch i Polak i po angielsku, trochę po włosku rozmawialiśmy o wszystkim - od motocykli do wojny...
Okazało się, że cała nasza trójka przypadkowych ludzi (Luka - Włoch i Żeljko - Chorwat, właściciel) jesteśmy motocyklistami, ba - Żeljko jest Sekretarzem na Europę MotoGuzzi!
Generalnie rozmawialiśmy jak starzy kumple, bardzo szczerze, otwarcie i życzliwie.
Opowiedziałem Żljko o drodze po Chorwacji i o dręczącym mnie pytaniu odnoście "śladów wojny".
Odpowiedź była bardzo życzliwa i bardzo szczera. To serbskie domy. Nikt ich ani nie zburzy ani nie wyremontuje.
To też symbol wielkich "małych" tragedii - w tych domach mieszkały najczęściej mieszane małżeństwa...mnie pozostało wyobrażenie sobie ciężaru tych chwil, tych decyzji, kiedy CI ludzie musieli uciekać...
Wiem i pilnuję tego - nigdy nie rozmawiam o polityce i religii w tego typu sytuacjach a przynajmniej nie przyjmuję jakiegokolwiek stanowiska. Jestem do końca "dyplomatycznie neutralny" - nasz wieczór był do samego końca wieczorem "starych przyjaciół"!
Jak Luka zaproponował 3 butelkę, ja uciekłem

Spało mi się FANTASTYCZNIE!
Przejechane około 600 km, w siodle prawie 9h.