Rano wstaję i idę połaziorować wokół hotelu. Z zaciekawieniem obserwuję zjawisko zwane odpływem. Nigdy wcześniej nie widziałem na żywca jak to wygląda. Wczoraj siedząc z Filipem na brzegu zatoki i paląc sziszę fale waliły o strome nabrzeże i wypluwały w górę strugi wody. Dziś rano morze jest ładny kawałek dalej. Patrzę na odkryte dno, które wygląda dość błotniście. Schodzę po schodkach i niepewnie stawiam pierwszy krok na dnie. Wydaje mi się.że zaraz się zapadnę po kolano ale dno jest twarde jak beton. Coś jak mokry piaskowiec. Wokół w niewielkich kałużach śmigają kraby i małe rybki. Idę dość daleko i cały czas twardo. W oddali widzę chłopaków z łodzią, którzy coś tam działają na pograniczu wody. Powietrze jest okropne. Zaduch taki że z trudem wciągam je do płuc. Nie da się oddychać. Postanawiam schować się.gdzieś w cień bo tutaj mimo że nie ma jeszcze siódmej jest okropnie. Śniadanie dopiero za godzinę, więc szwędam się.jeszcze chwilę wkoło hotelu. Idę sprawdzić czy z motocyklami wszystko w porządku. Wszystko OK, stoją i nikt nic nie zawinął. Przy motocyklu stoi mały Peugeot, do którego ładuje toboły starszy już wiekiem Irańczyk. Witam mnie doskonałą angielszczyzną i zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że koleś jest biologiem. Zajmuje się.ochroną.przyrody w Iranie. Mówię mu że lecimy do Bander Abbas coby złapać prom na Queshm, na co koleś odpowiada mi, że nie ma takiej potrzeby. Prom jest dużo bliżej i nie ma potrzeby jechać 160 km do Abbas. Wyciągam mapę i pokazuje mi gdzie dokładnie znajduje się.przeprawa. Okazuje się że facet też tam leci i jest osobą, która wiele lat temu zabiegała o to aby utworzyć rezerwat przyrody na wyspie. Nie wiem czy to prawda ale facet poważny, rzeczowy i niezwykle wręcz kulturalny. Pogadaliśmy chwilę bowiem zapytałem go z jakiego powodu nie widziałem w Iranie praktycznie żadnych dzikich zwierząt za wyjątkiem ptaków. Ze smutkiem zeznał, że większość została wybita lub wyginęła ze względu na zagarnięcie przez ludzi siedzib naturalnych. Przykre to. Rozstajemy się w końcu życząc sobie wzajemnie powodzenia. Czas na śniadanie. Byle jakie jak wszystkie dotychczasowe w hotelach w Iranie. Pakujemy toboły i ruszamy na prom. Jest zajebiście bowiem jak mamy tak blisko spędzimy na wyspie więcej czasu. Szybko dolatujemy do miasteczka, w którym znajduje się.przeprawa. Port znajduje się tutaj.
https://www.google.pl/maps/place/26°...91!4d55.748199
Podjeżdżamy pod okienko. Jednak koleś zauważając nas każe nam jechać do jakiegoś budynku, gdyż tam dokonuje się.odprawy. Dymamy więc dalej do budyneczku i próbujemy ustalić.o co kaman. Trochę.czeski film, nie wiadomo o co chodzi. Wreszcie biorą nasze paszporty coś tam wpisują i oddają z powrotem. Wracamy więc do okienka znajdującego się.przed wjazdem. Gość widząc nas każe po prostu jechać bezpośrednio do promu. Zatrzymujemy się jeszcze raz gdzie też chyba ktoś nam w paszport zagląda i wreszcie podjeżdżamy pod prom. Oczywiście nie zapłaciliśmy nic. Fajowo.
Byłoby fajowo, gdyby nie żar lejący się.z nieba. Po prostu płyną po mnie strugi potu. Jest nieprzyjemnie gorąco i koszmarnie duszno. Wreszcie wciskają nas na prom. Ja z Michałem wciśnięci jesteśmy gdzieś pomiędzy samochody w totalnym upale. Brodatego zapakowali z boku i już zdążył się schować na końcu statku w cieniu. Dołączamy więc bowiem na słońcu żyć się.nie da.
Na promie folklor. Koleś chce od nas jakieś bilety, których nie mamy ale w końcu odpuszcza i mamy okazję poobserwować co się.dzieje wokół.
Prom płynie chwilę, może 20-25 minut. W każdym razie dobrze że krótko bo już marzyłem aby ruszyć bo takiej pogody jeszcze nie mieliśmy. Było upalnie nawet sporo cieplej ale sucho. Tutaj mamy wilgotno i jest przeyebane.
Wreszcie zjeżdżamy na wyspę i w te pędy znajdujemy kosmicznie wyglądające ale praktycznie prawie opuszczone centrum handlowe. W środku jest jednak przyjemnie chłodno. Zdejmuję co tylko się da, kupujemy zimne napoje i jakąś zagrychę i spędzamy tam chyba z 40 minut. Nie do wiary. Po głowie krążą mi myśli że długo to tutaj nie da się funkcjonować w ciągu dnia. Dramat. Wreszcie ruszamy dalej tankując po drodze nasze motocykle. Do bazy Assada jest kilkadziesiąt kilometrów. Niewiele ale po drodze mijamy wiele anglojęzycznych brązowych tablic z opisami atrakcji. Postanawiamy nie marnować czasu tylko od razu jak będzie jakiś znak to lecimy w tym kierunku zobaczyć na miejscu co to. No to pierwszy trafia nam się.las mangrowy. Walimy więc na lewo jak wskazuje drogowskaz i lecimy jakieś 2 km.
Jest bardzo ładnie. Można polatać sobie łódeczką wsród tych krzaczorów. Woda ma niesamowicie turkusowy kolor. Zdjęcia nie oddają tego co widziały tam nasze oczy. Zachwyt w końcu zostaje przyćmiony przez koszmarny upał. Lecimy więc dalej w kierunku bazy Assada. Po drodze mijamy zjazd w lewo do wąwozu Chahkouh Valley. Odpuszczamy jednak zjazd bowiem do bazy mamy zaledwie kilka kilometrów a czas spędzony w tych warunkach po prostu nas wykończył. Wreszcie widzimy zjazd i tablicę Assad Homestay czy jakoś tak. Oczywiście nie trafiamy prawidłowo ale po chwili znajdujemy właściwy budynek. Przed nami duża metalowa brama wjazdowa. Walimy pięściami ale nikt nie otwiera. Na posesji obok Filip widzi ludzi i podchodzi do nich z zapytaniem czy to na pewno tutaj i trafiliśmy właściwie. Tubylcy potwierdzają i mówią coby walnąć kamieniem bo nie słyszą a na bank ktoś w domu jest. OK. Rzucamy więc kamyczkiem w bramę ale dalej nic. Widząc nasze zmagania z materią wreszcie jeden z nich podchodzi , bierze w łapę spory kamsztor i napier#$la nim w metalową bramę. Wreszcie jest efekt. Brama się otwiera i naszym oczom ukazuje się kobieta oraz dziewczynka może 12 letnia. Mała płynnie mówiąca po angielsku ustala o co nam biega, dzwonią do Assada i rozmawiają po persku. Wolne miejscówki są. Dostajemy norę z materacami na glebie, obok prysznic i kibel. Na szczęście jest klima ale warunki są po prostu spartańskie. Koszt ok 70 ziko za dniówkę z pełnym wyżywieniem. Pasi. Zostajemy. Marzę aby zrzucić z siebie ciężkie ciuchy a przede wszystkim buty co też natychmiast czynię. Podobnie jak chłopaki.

Baza jest w głębi tam gdzie zielone drzewa.
I nasza norka.
Ogarniamy się trochę.i postanawiamy rozejrzeć się.troszkę po wiosce. Żar jaki leje się.z nieba jest koszmarny. Byłem już w miejscach gorących ale tutaj to po prostu szczyt. Decydujemy się jednak iść zobaczyć morze choć rozum podpowiada aby jednak zostać na bazie. Nie mamy jednak wody i sklep też by się przydał. Ruszamy więc w teren. Niemal zero zieleni i prawie bezludnie. Wszyscy siedzą w domach.
Kogoś tam jednak widać.
Posiadanie pięknej metalowej bramy lub furtki jest tutaj ważne.
A każdy kawałek cienia jest na wagę złota.
Trafiamy w końcu nad morze i obserwujemy że woda odpłynęła. STateczki stoją na piachu po którym śmigają te skaczące rybki (nie wiem jak się nazywają), które znam tylko z telewizji. Pozostałości po opróżnianiu sieci walają się wszędzie. Syf, muł i błoto.
W końcu po przechadzce lądujemy w pobliskim sklepie gdzie się nawadniamy i wrzucamy po chłodzącym lodzie. Nie ma sensu dłużej tu zostawać wracamy więc do pokoju. Szybka kąpiel i nasza gospodyni zaprasza nas na lunch. Pakujemy się do środka domu Assada i z zaciekawieniem obserwuję jak jest wewnątrz gdyż z wierzchu wygląda jak stara zapyziała rudera. Wnętrze totalnie nie przystaje do widoku z zewnątrz. Obszerna kuchnia z ogromną lodówką gdzie gospodyni pichci jakieś danie dla nas. Salon z centralnym punktem gdzie zamiast okna jest klimatyzator. Płaski telewizor i komputer. Normalnie jak w każdym innym domu na świecie.
Dostajemy informację, że na obiad ma być ryba. Najpierw jednak przed nami ląduje miska z jakąś cieczą. Łycha jest więc zakładam że to zupa i zaczynam wpierniczać. reflektuję się jednak że młoda patrzy na mnie dziwnie więc dopytuję czy to aby na pewno jest zupa, całkiem smaczna zresztą. Okazuje się że jednak nie a w miseczce znajduje się sos do dania głównego czyli rykbki. Czekam więc cierpliwie aż wjedzie danie główne. Ryba jest przepyszna. Ryż wymieszany z tym sosem i rybą smakuje obłędnie choć samo danie jako posiłek jest raczej skromne. Wielka micha ryżu i maleńki kawałek mięsa. Szybko kończymy jeść i wracamy do naszej bazy. Pojawia się też sam Assad z kołnierzem ortopedycznym na szyi. Świetnie mówi po angielsku i dogadujemy się bez najmniejszych problemów. Pokazuje ciekawe miejsca na mapie i sugeruje nam gdzie koniecznie powinniśmy pojechać a co możemy odpuścić. Plaża jest po drugiej stronie wyspy bo tutaj jest błotniście o czym zdążyliśmy się już przekonać. W pobliżu jest wąwóz ale Assad od razu przestrzega że tutaj takie leszcze jak my możemy funkcjonować od rana do południa a potem od godziny 16.30 do wieczora bowiem wilgotność i temperatura nas zabiją. OK. W takim razie wracamy do naszej dziupli i w zasadzie natychmiast zasypiamy. Jesteśmy wykończeni.
Śpimy dość długo i jak się obudziliśmy słońce zaczyna pomału chować się za horyzontem. Postanawiamy nie że nie zmarnujemy reszty dnia tylko walniemy do pobliskiego wąwozu. Ponoć jest kosmiczny a Assad mówi że godzinka nam wystarczy na obejście tego miejsca a jak chcemy robić foty to dwie godziny. Wsiadamy więc na motocykle nie bawiąc się w stosowanie odzieży, kasków i obuwia tylko wzorem tubylców jedziemy. Brodaty w związku z tym, że wcześniej buchnęli mu torbę w której miał buty zapitala w klapkach. Do wąwozu mamy ok 8-9 km więc za moment jesteśmy na miejscu. Parkujemy a koleś stojący w zaparkowanym aucie gorąco namawia nas na to abyśmy tam wjechali. Jak to daleko? 300 metrów. Idziemy z buta. I dobrze bowiem jazda byłaby trochę wymagająca ze względu na duże głazy a brak odpowiedniego obuwia i strojów mógłby w razie gleby skończyć.się kiepsko.
Wbijamy więc do Chahkoukh i naszym oczom ukazują się.niesamowicie niesamowite formacje skalne. jest trochę turystów ale tłumów nie ma.
Niech obrazy mówią za siebie bo mnie dech zaparło choć początek nie był obiecujący.
Im dalej tym ciekawiej.
W małych oczkach wodnych owady się.nawadniają.
Ścieżka się zwęża i leci stromo pod górę więc Brodaty jako sklapkowany nie ma szans podejść. Zostawiamy go na dole a ja i Michał pakujemy się.w górę ile się.da.
Włazimy dość wysoko ale wkrótce szlak się.kończy więc wracamy na dół.
To pęknięcie powstało wskutek trzęsienia ziemi i jama miała głębokość ponad 10 metrów. Aktualnie jest częściowo zasypana.
Ogólnie zajebista miejscówka. Można się schować przed palącym słońcem. Jest kilka studni gdzie na sznurach wiszą wycięte bańki po oleju. Można czerpać wodę aby się.schłodzić. Lokalesi ją nawet pili więc pewnie jest czysta. bardzo przyjemnie zakończenie dnia. Gdyby ktoś się wybierał polecam pełne buty. Jest ślisko, bowiem na skałach zalega pył a ścieżka miejscami wbija się wysoko. Łażenie tam w klapkach jest po prostu niebezpieczne.
Wracamy z powrotem do bazy po drodze nabywając baterię browców i jakieś pierdoły na zagrychę. Dzionek kończymy patrząc w rozgwieżdżone niebo ponad naszymi głowami. Wieczorami jest nawet przyjemnie. Nasza lampa zrobiona z podświetlonego Rotopaxa robi klimat i jest zajefajnie. Oczywiście mamy jeszcze kolację i cudowną cynamonową herbatę, którą przygotowały kobiety Assada.
Jest fantastycznie.
Późnym wieczorem kładziemy się do spania. Klima włączona można spać. Plan na jutro - południowa strona wyspy. Latanie po plażach i takie tam.