Wychodzimy z kopalni, ja bardzo zadowolona, Raf może ciut mniej - musiał polegać na moim marnym tłumaczeniem
Zrobiła się piękna pogoda, więc postanawiamy pokręcić się miejscowymi ścieżkami w stronę Karlovych Var.
Nie bardzo chciało się nam zatrzymywać na fotki. Drogi kręte, górskie, a ludzi niedużo, bo to raczej region narciarski. No i dobrze
Karlove Vary (albo Karlsbad) to przepiękne uzdrowisko.
Zaczynamy od porządnego, czeskiego obiadu.
Kulajda, czyli czeska wersja grzybowej, a później tradycyjnie, czyli houskovy gulasz (Raf) oraz królik w sosie śmietanowym (Jagna). Może nie wygląda, ale jak smakuje!
Przejazd przez dość snobistyczną dzielnicę sanatoryjną, na którą , obawiam się, nas nie stać
Krętymi ścieżkami wracamy do Abertamy i tym razem na nogach zwiedzamy mieścinę (najważniejsze miejsce, czyli lokalną knajpę zaliczyliśmy już dzień wcześniej).
Wrażenie szczerze mówiąc nie jest najlepsze.
Choć wszędzie dookoła wyciągi i piękne góry, to chyba 75% budynków w mieście jest opuszczonych. Miejsce nadaje się do spania i punktu wypadowego wyłącznie

pewnie dzięki temu nasz pensjonat był tak przyjazny cenowo

Chyba najbardziej zamieszkały kawałek Abertamy, czyli rynek:
Ale krajobrazy wynagradzają widok pustych budynków:
Na łąkach niewiarygodne ilości wierzbówki kiprzycy:
Wracając, zawadzamy o stary cmentarz, okazuje się, że w części poniemiecki. Każdy nagrobek zachowany, niektóre odwiedzane.
Ciśnie mi się na usta jedno pytanie: dlaczego u nas z takich cmentarzy z reguły nie ostał się kamień na kamieniu?