Wstajemy z rana w naszym cud miód hotelu i już się gęba cieszy na dzisiejszy biwaczek w górach Armenii. Mamy plan dotrzeć do granicy, przeprawić się na drugą stronę i znaleźć miejsce na biwak przed wieczorem. O śniadaniu nie ma sensu wspominać gdyż jest klasycznie słabe. Lecimy przez górki i pagórki i znów upał staje się nie do zniesienia. Im bliżej granicy tym gorzej, mamy ok 300 km i zjawiamy się przed nią dość szybko. Zatrzymujemy się przy sklepie i wymieniamy pozostałe pieniądze na walutę armeńską. Podjazd pod bramki, kontrola paszportowa i udajemy się do znanej nam już wcześniej miejscówki gdzie prześwietlają bagaże i podbijają paszporty. Spotykamy tam Holenderską parę z dzieciakami, którzy podróżują od 6 miesięcy. Oznajmiają nam że najpierw musimy się odprawić z CPD w budynku, który ominęliśmy. Ale jak już stoimy to załatwiamy kontrolę paszportową a dopiero potem udajemy się do celników. Przy okazji xray jest tylko proforma. W tamtą stronę zabrałem wszystkie toboły a teraz biorę jedynie torbę i temat zamknięty. Burdel jak cholera, kolesie karzą nam czekać więc czekamy. Mijają minuty, potem godzinka i tak czas ucieka. Wreszcie jakiś koleżka zabiera nasze kwity i każe iść ze sobą. Idziemy ale motocykle zostawiliśmy pod drugim budynkiem więc musimy tam dojść i przywieźć motki do niego. Czynimy to ale czas ucieka, woda się kończy i jesteśmy już mocno głodni. Wreszcie się udaje ale cała operacja zajmuje lekko z 3 godziny. Na koń pod szlaban, paszporty po raz nie wiem który i lecimy pod granicę armeńską. Tu już po ludzku. Najpierw paszporty, potem do okienka znowu paszporty i dokumenty od motocykli i jedziemy do celników wypisać wriemiennyj wwoz. Podbijam do kolesia a ten do mnie z opłatą. Robię lekką zadymę co , jak, kiedy, za co. Wjeżdżaliśmy i wyjeżdżaliśmy i żadnych opłat nie było. Wreszcie przychodzi jakiś generał i rzeczowo tłumaczy, że przepisy się niby zmieniły, pokazuje jakieś rozporządzenie i przeprasza ale niestety płacić trzeba. Nie pamiętam już ile ale jakoś niemało. Płacą wszyscy obcokrajowcy więc uznaję że w wuja nas nie robią. Kasy mam akurat na opłatę i wodę z automatu. Wreszcie przebijamy się na drugą stronę. Jest upalnie, jesteśmy głodni i wkurzeni opieszałością Irańczyków i opłatami armeńskimi. Mnie udaje się przebić już na drugą stronę bowiem szlaban był otwarty i po prostu kazali mi spadać a chłopaki coś tam jeszcze marudzą więc czekam. Czekając nagrywam filmik. Może zbyt emocjonalny po wkurwie na granicy więc nie należy brać go dosłownie ;-). Musiałem szybko zakończyć bo się przyczepili że niby nagrywam granicę.
Chłopaki wreszcie są i lecimy coś zjeść, dochodzi piąta. Ale że jesteśmy w normalnym kraju to trzeba to uczcić browarkiem.
Radość.
Do tego zamawiamy szamę i obżeramy się jak świnie. No ale dość tego dobrego trzeba zrobić zakupy i ruszać na biwaczek. Robimy więc zakupy w sklepie obok. Browary, żarcie, ogóry, będzie ognisko więc ma być na bogato.
Michał proponuje coby polecieć M17 wzdłuż granicy z Azerbejdżanem bo tam namierzyliśmy jakiś wodospad a na maps me jest tam oznaczona miejscówka jako miejsce biwakowe. Pasuje, walimy w tą stronę. Na plecach mam kilka browców, ciągnie mnie toto do tyłu i jedzie się mało komfortowo ale jestem zadowolony. Wreszcie w górach rozbijemy namioty i zapalimy ognisko jak należy. Aby dojechać do trasy musimy się jednak wrócić do drogi która leci na granicę irańską z tym że kierujemy się na lewo zamiast w prawo do Iranu. Z tego całego zmieszania nie zatankowaliśmy a po drodze stacji nie ma. Co prawda na miejsce biwaku mamy teoretycznie 40 km ale do stacji drugie tyle. Lecę na rezerwie i mam wątpliwości czy to się powiedzie. Plan awaryjny zakłada, że najwyżej Michał skoczy swoją cysterną i przywiezie paliwo gdyby brakło. Aby tego uniknąć delikatnie obchodzimy się z gazem a na zjazdach wyłączamy silniki. Przyjemna cisza niezakłócona warkotem silnika jest zajebista. Pomyślałem sobie wtedy że fajnie gdyby ktoś kiedyś zrobił elektryka ADV z szybkim ładowaniem i zasięgiem 400. Wreszcie udaje nam się dotrzeć do miejscówki gdzie jest zjazd. Droga jakby zawraca pod kątem 180 stopni i zmienia się w gruntówkę poprzecinaną koleinami, dołami i kamieniami ale jedzie się dobrze. Jedynie krzaczory po bokach czasem przeszkadzają ale jedziemy.
Zresztą do wglądu bo Brodaty nakręcił.
Niestety droga się kończy stromym zjazdem do rzeki, w zasadzie to strumień ale głazy duże, motocykle obładowane hmmm. Jednak ślady wiodą na drugą stronę więc idę na kontrolę z buta. Wracam z bananem na twarzy. O to właśnie chodziło. Przeprawiemy się po jedynczo a dwóch asekuruje, bo zjazd stromy, dalej już idzie z górki. Widok taki.
Nie mogliśmy chcieć więcej ale więcej już sobie wcześniej zorganizowaliśmy

. Pozostało schłodzić cieczą.
No po prostu wymarzona miejscówka na biwak pod namiotami. Na końcu drogi za rzeką w górach przy granicy. Po prostu nigdzie, raczej nikt tutaj nam nie będzie przeszkadzał.

.
Palimy ogniseczko, wykańczamy baterię browców na dziś i wreszcie możemy rozkoszować się snem na łonie natury. Fantastycznie!