Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.10.2017, 19:38   #157
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 11,135
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 7 miesiące 1 tydzień 2 dni 14 godz 45 s
Domyślnie

Codzienne rytuały - śniadanie, pakowanie i jazda. Tym razem jemy śniadanie w naprawdę pięknym miejscu

Po śniadanku szybkie pakowanie motocykli i przeprawa przez rzeczkę. Znów tym samym trybem jeden jedzie dwóch asekuruje. Przebijamy się i próbujemy wyjechać do czarnego co udaje się częściowo gdyż Filip zalicza glebę. Najpierw poniosło go w krzaczory ale jeszcze jakoś się uratował a potem zamiotło nim znowu i gleba.
A to bylo tak.



Na szczęście usłyszałem klakson i wróciłem szybko pomóc mu postawić sieczkarnię ale lusterko poszło się yebać. Filip cały i to najważniejsze.

Już na luzie dolatujemy do asfaltu i skręcamy w prawo w kierunku Kapan. Paliwa mamy jak na lekarstwo więc z gazem delikatnie a z górki na wyłączonym silniku. Jest bardzo słabo, mój komp pokazuje naście kilometrów do zera a stacji paliw nie widać i się nie zapowiada wcześniej niż w Kapan. Nagle Filip daje nam znaki że coś się dzieje. Zatrzymujemy się i okazuje się że dopadła do wyjątkowo dotkliwa reakcja alergiczna na wuj wie co. Oczy mu łzawią tak że nic nie widzi. Praktycznie ledwo jedzie ale tutaj nie damy rady nic z tym zrobić. Musimy zjechać na dół.




Już na oparach podjeżdżamy na stację paliw na przedmieściach Kapan i zalewamy nasze motocykle do pełna. Filip do tego wszystkiego ma wodę w butach po przeprawie przez rzekę więc próbuje jakoś dojść do siebie jednocześnie osuszając laczki. Postanawiamy zostawić go tutaj i pojechać poszukać w mieście apteki. Ustalam z tubylcami na stacji że apteka jest przy głównej drodze po prawej stronie. Lecimy więc i za parę kilometrów widzę znany wszystkim znak symbolizujący punkt apteczny. Podjeżdżamy a pod drzwiami kolejka i zamknięte. Kuwa!
Rozmawiam z ludźmi przed drzwiami, którzy informują mnie że zaraz otworzą. W tym momencie podchodzi kobitka i otwiera drzwi. Tłum wlewa się do środka. Pytam o jakieś leki przeciwalergiczne opisując objawy Filipa. Aptekarka daje nam Zyrtec i dodatkowo krople do oczu. Nic więcej i tak nie ma. Bierzemy i wracamy do Brodatego, który tymczasem koleguje się z psami i suszy buciory ledwo widząc na oczy.
Aplikuje od razu wszystko na raz i czekamy aż będzie jakiś efekt. Pojawia się poprawa po kilkunastu minutach i za jakiś czas Filip jest gotowy do dalszej drogi. Zbieramy się i lecimy dalej. Jest rześko i przyjemnie jednak szybko zaczyna nam doskwierać głód. Stajemy więc na małe szamanie po drodze. Są bułki z parówką a la hot-dog i ser. Bierzemy jedno i drugie i pałaszujemy na ławce przed sklepem. Towarzyszy mamy zacnych.






Plan na dziś mamy bardzo śmiały bowiem chcemy dotrzeć wieczorem do Udabna gdzie mamy w planie lekki melanż u Polaków. Mam wątpliwości bowiem straty czasowe mamy spore a drogi przed nami jeszcze kawał. W sumie mamy około 600 km ale wiemy jak wygląda ta droga i nie jestem przekonany cz plan uda się zrealizować. Lecimy jednak i jedzie się wspaniale. Wreszcie piękne krajobrazy , zielono, puste drogi i serpentyny.








Zjeżdżamy w dolinę i zatrzymujemy się w sklepie na popitek i małą przekąskę. Zajeżdża Wołgą nawalony jak szkop Armeniec i bełokocze tłumacząc coś zawile. Niestety nie kumamy ale szybko pozostali kumple dają mu do zrozumienia coby się od nas odstosunkował choć koleś starszy i spokojny ale pijany jak bela. Wsiadł w maszynu i pojechał dalej. My również z tym że w przeciwną stronę. Wreszcie dolatujemy nad wybrzeże Sevan. Jest już dość późno, drogi kawał i zdajemy sobie sprawę że jak mamy dotrzeć do Udabna to niestety posiłek musimy sobie darować ale że koleś przy drodze sprzedaje wędzone ryby to kupujemy kilka sztuk i pałaszujemy stojąc na poboczu. Ryby pyszne z tym że małe zdecydowanie smaczniejsze od tych większych. Dość leniuchowania trzeba lecieć. Mijamy więc Sevan i kierujemy się.do Dilidżan i dalej znaną nam już trasą w kierunku granicy armeńsko-gruzińskiej w Sadakhlo.
Jedziemy przez wiochy i w Dilidżan widzę że deszcz nas dziś nie ominie. Zatrzymujemy się na poboczu i ubieramy przeciwdeszczówki. Ruszamy i ledwie kilka kilometrów dalej przy wylocie z wiochy atakuje mnie pies. Udaje mi się go ominąć ale Filip nie ma już tyle farta i ma kolizję z czworonogiem. Na szczęście ani Filip nie złapał gruntu a i sabaka poturbowana ale żywa uciekła. Było grubo. Emocji sporo bo mogło być.naprawdę niebezpiecznie. Chwila oddechu i gonimy na granicę. Stawiamy się tam popołudniem i odprawa przebiega nadzwyczaj sprawnie po obu stronach. Jesteśmy w Gruzji. Stajemy tuż za granicą i raczymy się kawą z ekspresu w przydrożnej budzie. Do celu zostało nam jakieś 120 km. Jesteśmy głodni i zmęczeni ale Michałowi wpada do głowy pomysł że ruszymy offem. OK. Lecimy więc opłotkami, woda, kałuże , błotko, brodziki. Jedziemy i jedziemy wtem nagle droga się.kończy. Jesteśmy na terenie ujęcia wody a przed nami brama zamknięta na kłódkę. Za bramą asfaltówka. Życzliwi ochroniarze otwierają.nam bramę i całe szczęście bo do objazdu byłoby kawałek.
Mam dość terenu i chcę już jak najszybciej dotrzeć na miejsce, coś zjeść i się
wyluzować. Znów kawałek asfaltem i jesteśmy w Rustavi. Tankujemy bo motocykle mają sucho. Ruszamy dalej już lekką szarówką. Na szczęście tutaj już sam off. Przyjemny i szybki. Dolatujemy do Udabna wczesnym wieczorem.






Na drodze wita nas grupa czeskich motocyklistów. Zatrzymujemy się.i zapraszamy ich na wieczór do knajpy na browar. My tymczasem dojeżdżamy do naszej bazy i logujemy się przy barze. Mamy w planie zanocować w namiotach przy knajpie jednak wieje niemiłosiernie i szybki rekonesans skłania nas do inwestycji w hostel, który znajduje się obok. Podjeżdżamy i wypakowujemy toboły. Szybko instalujemy się w obiekcie i lecimy na długo wyczekiwane piwko w barze. Niestety z tych emocji i zmęczenia zapominamy o posiłku co kończy się w sposób oczywisty.

Zanim jednak ulegamy totalnemu upodleniu poznajemy się z ekipą czeską i do późnego wieczora raczymy się.opowieściami o naszych przygodach.





Tak długo że nie pamiętam jak długo to było. Nie pamiętam też zbyt szczegółowo drogi powrotnej do hostelu. Było grubo.

Ostatnio edytowane przez Emek : 02.10.2017 o 13:27
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem