Rano pobudka. Jak zwykle ja pierwszy na nogach i mnie nosi. Idę do centrum się poszwędać i kupić fajki. Jest wcześnie ale udaje mi się namierzyć jakiś mini sklepik w dziupli, w którym kupuję papierosy i coś do picia. Niespiesznie wracam na bazę gdyż śniadanie będzie dopiero o 8.00 więc mam sporo czasu. Na mój nos pogoda się wkrótce wyklaruje i będzie ładnie. Na razie jeszcze ponuro i mroczno. Wracam na bazę i spotykam jednego z Kazachów. Rozmawiamy i okazuje się że Andej jest z Szymkentu i mają tak jakiś klub motocyklowy. Oczywiście podaje namiary gdyby ktoś kiedyś potrzebował pomocy na terenie KAZ to walić do niego jak w dym.
kontakt +7705 364 65 56
Chłopaki gonią polatać po Gruzji. Ciekawią ich nasze maszyny. Jeden z nich nakulał Pan European ponad 130K. Jeżdżą dużo i wszędzie. Udowadniają przy tym że nie trzeba mieć sprzętu klasy Adwęczur aby objechać Pamir czy góry Gruzji. Latają wszędzie i po wszystkim. Bardzo fajne chłopaki. Wreszcie zjawia się.Wasilij i zaczyna szykować śniadanie. To samo co poprzednim razem. Ser, kawałek kiełbasy i coś tam jeszcze. Wcinamy szybko i zaczynamy się pomału pakować na motocykle. Dziś plan mamy taki, żeby dotrzeć na płaskowyż Bermamyt i gdzieś w jego okolicy zrobić sobie obóz. Na razie jednak kierujemy się na granicę. Drogę znamy, pogoda jest świetna i na granicy stawiamy się dosłownie w momencie. Granica Gruzińska oczywiście szybko i bezproblemowo. Ruch jest niewielki. Teraz jedziemy w kierunku przejścia rosyjskiego. Tutaj już trochę gęściej. Najpierw podjeżdżamy pod kontrolę paszportową a następnie koleś kieruje nas gdzieś do budynku. Nie wiem po kiego grzyba ale ładuję się do budynku z tym że tam nic nie ma. Na wejściu stoi pogranicznik więc pytam że tutaj mnie skierowano tylko ni wuja nie wiem po co. Okazuje się że kartki tam leżą do wypełnienia wriemiennego wwozu. Bierzemy więc kwity i skrupulatnie wypełniamy coby się nikt nie przyczepił. Następnie podbijamy do budki gdzie zdajemy kwity, które jedna z miłych dziewczynek obrabia. Oczywiście tym razem nie chcą ode mnie żadnych kwitów i wszystko idzie gładko ale niezbyt spiesznie. W Gruzji z rana było chłodno a teraz już słońce wylazło i daje niemiłosiernie więc wypinam wszystkie membrany i po chwili jedziemy już dalej. Tuż za granicą zatrzymujemy się na tankowanie na stacji paliw. Niestety płatności kartą nie ma i cieszy mnie fakt że pozbyłem się lari jeszcze w Gruzji bo te parę rubli ratuje mi doopę. Chłopaki mają paliwo i ruszamy do Władykaukazu. Chcemy tam złapać bank i wymienić pieniądze bo kasy nam brakuje. Dość szybko znajdujemy się w mieście i znajdujemy budynek Sberbanku. Biorę kasę i lecę do banku podczas gdy chłopaki zostają przy motocyklach. Mamy sporo Lari ale jak się okazuje rosyjskie banki mają je w doopie, Mogę wymienić tylko dolary i euro. Słabo.
Wymieniam kasę i lecimy przez miasto w kierunku na Biesłań. Jeszcze w mieście spotykamy dziwaczne zjawisko. Otóż wokół ogromnego bazaru wszystkie ulice są.zalane wodą. Mamy jeden kierunek i cofnąć się nie da rady. Jadę pierwszy i wzorem tubylców przebijam się w poprzek zalanej na koło szosy i wjeżdżam na chodnik, na którym jest sucho. Chłopaki z nieznanych mi przyczyn walą cały czas drogą przez wodę. Łapiemy się już na suchym i wyjeżdżamy z Włądykaukazu. Kierunek Nalczik. Pojawia się post który już znamy, granica pomiędzy republikami. Uzbrojeni po zęby żołnierze każą nam zjechać.na bok i świetnym angielkim jeden z nich pyta tylko czy wszystkie papiery mamy w porządku. Potwierdzamy i gonimy dalej. Doslownie kawałeczek dalej zatrzymuje nas policja cholera wie za co. Znów lakoniczna kontrola ale tym razem pokazujemy jakieś kwity i dalej w drogę. Wszystko w miłej i uprzejmej atmosferze. Wreszcie zatrzymujemy się na mały posiłek w przydrożnym barze. Miła kobitka serwuje żarcie. Jemy i leniwie odpoczywamy przed dalszą drogą. Jeszcze kawałek do zjazdu. Na razie lecimy po czarnym ale Miszka nawiguje i w pewnym momencie zbaczamy z głównego traktu i skręcamy na lewo bo mamy zaatakować płaskowyż. Lecimy kawałek w kierunku zjazdu na płaskowyż, który Michał ma zaznaczony w navi. Zatrzymujemy się we wsi po zakupy. Dziś ma być biwak więc kupujemy prowiant, obowiązkowo ziemniaczki na ognisko i browary. Głód jednak już.nam dokucza więc pytamy w sklepie gdzie tu można pakuszać. Na wjeździe do wsi, minęliśmy. Dalej już nic nie ma więc szybka decyzja - wracamy. Knajpa okazuje się.czymś pomieszanym z barosklepo, knajpą. Oczywiście żarcia opór ale wszystko usmażone wuj wie kiedy i czeka tylko na odpalenie do spożycia w mikrofali. Nie znoszę takiego żarcia ale nie ma innej opcji. Zrobiliśmy sporo kilometrów, przed nami też jeszcze kawałek, pada deszcz i jest pochmurno ale dość przyzwoicie. Wrzucamy kotleta i ruszamy bo czas nam się kurczy. Wreszcie docieramy do trasy, która ma nas poprowadzić na płaskowyż. Zatrzymujemy się gdyż droga wiedzie stromo pod górę i mamy wątpliwości czy nasza trasa jest prawidłowa jednak navi Michała i mapa w mapsme potwierdzają kierunek. Dobra nie ma co się zbytnio pitolić i postanawiamy że Michał spróbuje zaatakować. Jak się uda to wpychamy się wszyscy choć niezbyt mi się to uśmiecha bowiem droga jest bardzo stroma , gliniasta z powyrywanymi wodą koleinami i kamsztorami. Miszka zasuwa pod górę ale nie udaje się wdrapać choćby do połowy. Zatrzymuje się, koła grzęzną w błocie i ani w te ani we wte.
NA fotach na stromą nie wygląda wcale ale było mocno pod górkę.
Samemu będzie ciężko mu zawrócić więc ładuję z buta zapadając się w błocie. Razem zawracamy Tenerkę i Michał zjeżdża na dół do Filipa. Ja jeszcze włażę na szczyt zobaczyć czy wspólnymi siłami nie da rady jakoś tam się wepchać. Góra jest długa a dalej jest jeszcze gorzej. Fak. Wracam do chłopaków i szukamy alternatywnej trasy. Jest! Musimy odjechać z drugiej strony czyli wracamy kilka kilosów asfaltem i potem kierujemy się na drogę która ma nas poprowadzić do celu. Droga okazuje się zajefajną szutrówką. Można lecieć dość szybko. Niestety miejscami są koleiny i kopny żwir i trzeba uważać.
Pogoda się.kasztani, pniemy się do góry, wieje niesamowicie i pada deszcz.
Jest nędznie. Wreszcie droga dochodzi do asfaltówki. Jedziemy w lewo ale tam nic nie ma. Wracamy z powrotem i próbujemy zaatakować na azymut. Pogoda pod psem. Dolatujemy wreszcie do jakichś zabudowań i dalej jest zakaz wjazdu. Co jest? Obserwatorium astronomiczne. Objeżdżamy je od góry i podjeżdżamy pod bramę. Wychodzi do nas strażnik i pyta o co kaman. To zeznajemy że na płaskowyż chcemy się dostać. Kak daroga? Co będziecie jechać, wchodźcie do nas . Zrobimy wam ekskursją po obserwatorium i napijemy się razem. Hmm. Kuszące ale cel mamy jasny więc odmawiamy i wracamy do drogi, którą już jechaliśmy. Pogoda na szczycie jest katastrofalna. Wieje okropnie i zacina deszczem. Do tego strasznie zimno. Chłopaki z obserwatorium zeznają że do płaskowyżu musimy jechać w dół ale to jeszcze kilkadziesiąt kilometrów więc już wiemy że to plan na jutro. Dziś już nie damy rady jesteśmy zziębnięci, mokrzy i zmęczeni. Szukamy bazy bowiem zanosi się że będzie słabo w nocy. Zjeżdżamy na dół i zjeżdżamy z głównego szlaku na prawo bowiem widzę jakiś.znak coś.jakby agroturystyka czy coś teges. Lecimy dolinką a pogoda z masakry na górze zmieniła się o 180 stopni. Jest przepięknie, słonecznie i ciepło. Niesamowite. Lecimy ze 2 kilometry dolinką po drodze mijając to niby agro. Jest coś ale zamknięte na 4 spusty i do tego trzeba się przeprawić przez dość głęboką i rwącą rzekę. Zapuszczamy się dalej i znajdujemy to czego szukaliśmy. Spokojne zakole rzeczki, osłonięte od wiatru wprost zapraszające nas do rozbicia namiotów. To też czynimy.
Wokół góry.
Odblokowujemy po browarku bo wieziemy go już kilka godzin i dosyć ciąży na plecach. Orzeźwiające piwko, słońce i wspaniała okolica działają pobudzająco. Więc szybciutko rozbijamy namiociki i rozpalamy ognisko. Niestety z opałem jest lipa bowiem wokół wszystko mokre i świerze. Szwędzamy się po okolicy i zbieramy co tylko do palenia się nadaje bo jest w miarę suche. Ognisko odpalone i rozbuchane. Tak właśnie nasza Trójca wyobraża sobie podróżowanie. Trochę szosy, trochę terenu i biwak w zajebistym miejscu.
Siedzimy przy ognisku dokąd ziemniaki nie doszły i piwko się nie skończyło. W końcu przychodzi czas na zasłużony sen.