Wstajemy niespiesznie i idziemy na śniadanie do kafe, które znajduje się na zewnątrz budynku, w którym jest nasz hotel. Niestety menu w zasadzie żadne więc lecimy do sklepu obok. Kupujemy co nieco na śniadanie i wcinamy przy stoliku zamawiając w knajpie jedynie herbatę. Wiemy że dziś nie uda nam się dotrzeć do Ukrainy i ten odcinek podzieliliśmy sobie na 2 dni. Filip chce też zorganizować sobie lusterko, które najpierw się stłukło a następnie zostało całkowicie usunięte pod Bermamyt. Plan więc jest taki coby dotrzeć do Rostowa gdzie Filip ogarnie lusterko i pogonić dalej jak tylko się da w kierunku granicy z UA. Droga tutaj jest zajebista więc nie przewidujemy problemów z realizacją naszych założeń. Lecimy więc dość szybko i sprawnie udaje nam się tuż po południu wjechać do Rostowa. Niestety ja z Filipem jesteśmy ciutkę z przodu i zjeżdżamy na Rostów natomiast Michał przegania dalej w kierunku Moskwy i tym sposobem gubimy się. Coby nie tracić czasu zostawiam Filipa i próbuję dogonić Michała ale z racji opóźnienia w podjęciu pościgu jest za daleko i nie dam rady go dogonić.
Zawracam więc do Brodatego i próbujemy się skontaktować telefonicznie z Michałem tak abyśmy mogli złapać się na trasie. Wreszcie udaje nam się skontaktować i Michał czeka na nas na stacji Shella na wylocie z Rostowa. Niestety na Shellu go nie ma więc znów telefon ale okazuje się że jest kilka kilometrów dalej na kolejnym Shellu. Wreszcie łączymy siły. Pora obiadowa więc postanawiamy, że Filip ruszy do miasta zakupić lusterko a my z Michałem idziemy na obiad i będziemy czekać aż Filip wróci.
Wrzucamy obiad podczas gdy Filip szuka na mieście serwisu moto. Czas płynie nieubłaganie a Filipa jak nie było tak nie ma. Czekamy cierpliwie ale daje jakieś znaki by SMS że ogarnia temat. Wreszcie podjeżdża ale jeszcze musimy poczekać aż on też się posili.
Możemy ruszać dalej. Tuż za Rostowem wpadamy na roboty drogowe, które ciągną się ze 20 kilometrów. Jedzie się fatalnie. Nie ma miejsca ale trochę nadrabiamy poboczem lub przeciskając się pomiędzy autami. Jest ciasno i niebezpiecznie. Z naprzeciwka widzimy pędzącą ekipę na motocyklach. Na 99% to nasi. Niestety oni mają wolną drogę a my stoimy w korku pomiędzy autami więc brak możliwości na spotkanie i rozmowę. Wreszcie roboty się kończą i możemy zapiąć najwyższy bieg i uruchomić optymalną prędkość przelotową. Zapierdziela się znów jak trzeba ale dzień nam się kończy. Mamy zrobione już ponad 500 km i szczerze dość jazdy. Zaczynamy szukać noclegu ale zjazdów jak na lekarstwo ale widzimy rzeczkę i zmierzamy w jej kierunku.
Wreszcie udaje się zjechać i mamy przed sobą drewniany obiekt hotelowy z knajpą. Postanawiamy, że lepiej będzie się posilić i kimnąć pod dachem, gdyż czasu już nie mamy na zakupy i szukanie miejscówki gdyż ciemność zapada dość szybko i po prostu nam się nie chce. Dzień mimo niewielkiego przebiegu był dość męczący.
Sprawdzamy jak wygląda to kosztowo i nie ma tragedii (3000 rubli) więc logujemy się do hotelu. Trwa to dość długo i opornie idzie. Obsługa niezbyt miła. Nie wiem o co chodzi. Zamawiamy piwko i żarcie w knajpie. Filipowi zaczyna coraz mocniej dokuczać ból w klatce po glebie w górach. Luzuje w pokoju a ja z Michałem bierzemy po piwku i idziemy na tyły obiektu nad rzekę napić się browca i wyluzować. Komary atakują ale do przeżycia. Nie ma tragedii a plaża na tyłach jest naprawdę fantastyczna. Jest jednak za późno i za chłodno na kąpiel a korci mnie niesamowicie. Odpuszczamy jednak. Wracamy na bazę i walimy w kimę. Jutro mamy już zaplanowany nocleg na UA. Plan jest taki że dotrzemy do Charkowa i tam się kimniemy. Przed nami granica i nie ma co planować zbyt optymistycznie. Dziś zrobiliśmy ok 550 km. Jutro mamy założony podobny dystans z tym że przeprawa przez granicę nauczyła nas już pokory w tamtą stronę. Okazuje się że Afryka też.wypluła olej z lagi. Dla odmiany z prawej.
|