118.jpg
Wjazd do Mestii
W Mestii zaczyna coraz mocniej padać, kończy się dzień a przed nami prawie czterdzieści km i ponad trzy i pół godziny jazdy przez brody i takie tam.
123.jpg
Kapliczki, których jest bardzo wiele na gruzińskich drogach, można tam znaleźć kawałek chleba, suszonej kiełbasy i naturalnie buteleczkę czaczy co by wypić kieliszeczek za duszę tragicznie zmarłego. Zrobiło się coraz ciemniej a miejsce coraz trudniejsze do jazdy - nagle widzę światła z naprzeciwka – to Rumcajs, który wyjechał nam naprzeciwko - jak miło. Oni dojechali do Uszguli z drugiej strony, Mieli niezłą orkę, łącznie z utopieniem Afryki w grząskiej drodze. Na szczęście pojawili się dobrzy ludzie w terenówce i pomogli wyciągnąć ją z błota, a Ewkę z manelami zabrali do samochodu, jak się okazało matka ich prowadziła hotel w Uszguli, dekujemy się tam wszyscy.
131.jpg
Grzechotnik i Rumcajs
133.jpg
Niesamowite owczarki kaukazkie z obciętymi uszami i ogonami, podobno poddawane takiemu zabiegowi żeby były bardziej agresywne.
135.jpg
Wieczorem czeka na naszą piątkę wspaniała wyżerka w ilości takiej, że można by nakarmić nią dwa razy wiecej ludzi.
Parę zdjęć z balkonu i okolicy.
151.jpg
144.jpg
154.jpg
W strasznym barszczu Sosnowskiego
159.jpg
Miniaturka owczarka kaukazkiego
Po spełnionej asyście przy zażynaniu barana (udało nam się trafić na święto ofiarowania) ubieramy się w kondony i powoli wracamy w kierunku Mestii, po drodze zwiedzamy jedną z wież kamiennych.
210.jpg
Swoją drogą każdy kogo interesował temat kaukazki to wie po co stawiano te wieże - waśnie rodowe, najazdy i takie tam pierdoły.
Jeździmy po różnych krajach, bywamy w przedziwnych miejscach, ale powiem wam, że takich twarzy jakie tam widzieliśmy, to na ulicy nie spotkasz. Bardzo ciężkie warunki w jakich ci ludzie żyją od pokoleń musiały odbić się na ich fizjonomiach. Mróz, deszcz, wiatr, śnieg, który nawiedza ten region bardzo wcześnie i trzyma cholernie długo, najeźdźcy tacy jak Mongołowie czy Rosjanie, którzy mieli wielką chrapkę na ten region, a nawet rodzinni feudałowie nie dali rady ujarzmić swaneckich górali
178.jpg
Nasza gospodyni
Są to ludzie charakterni, zawzięci, stojący trochę z boku, mający dystans do całego rozkrzyczanego świata – tam za snikersa nie dostaniesz przyjaźni.
213.jpg
215.jpg
223.jpg
Mestia, słońce wyszło można się rozdziać
226.jpg
Ustalenie trasy na resztę dnia
Rozmawialiśmy z Ukraincem, który jeździł na Transalpie -nie doświadczył słonecznej Gruzji - przez ostatnie dwa tygodnie non stop miał deszcz, my też chwilę po wyjeździe z Mestii zakładamy z powrotem kondony, jest dość chłodno.
233.jpg
W Zugdidi lądujemy w hotelu, w którym czuliśmy się jak w wieży Babel - Izraelczycy, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Holendrzy, ludzie z Lasówki i Pszczyny.
238.jpg
239a.jpg
240.jpg
Rano próba wstania, uff znowu zakończona sukcesem. Na krótkim postoju dojechało do nas dwóch sympatycznych Włochów na trampkach, którzy wymyślili sobie objechanie ziemi zgodnie z ksiazką J.Verne ,,W 80 dni dookoła swiata”
248.jpg
Ledwie przejechaliśmy parę kilometrów i znowu przerwa towarzyska - tym razem spotykamy Polaków na rowerach, jeden to nawet z mieściny oddalonej o parę km od Pszczyny - siedzieli na przystanku i dokarmiali swoje robale czaczą. Co mi mój robal zaczął po cichutku szeptać, tego nie napiszę. Koło przystanku, przy którym rozmawialiśmy stał radiowóz, a w nim dwóch gliniarzy - z tego co wiem to mieliśmy eskortę bo byliśmy turystami i według norm gruzińskich włos nam z głowy nie mógl spaść. Pedało-machacze opowiadali, że ostatnio mieli nocleg z dyskretną w oddali asystą gruzińskiej policji – nie pilnujących ich tylko zapewniających im spokój i bezpieczeństwo.
265.jpg
Jedziemy zwiedzać jaskinie w Satapli położonej niedaleko Kutaisi, według przewodników niesamowita rzecz, z utrwalonymi śladami dinozaurów, a według mnie wielka kupa z betonem i tandetnymi światełkami, jedyne co warte było zobaczenia to reliktowy las -mocna sprawa.
W solidnym deszczu, który nas nie opuszczał z małymi przerwami od dwóch dni, wsiadamy na jeździdła i jedziemy w kierunku na Tbilisi.
282.jpg
Wytwory garncarzy gruzińskich
283.jpg
Wino w Gruzji nie jest przechowywane w drewnianych beczkach, lecz w zakopanych na ogół w ziemi w piwnicy, w potężnych dzbanach zwanych kwewrami. Wino nabierało się za pomocą chochli o bardzo długim trzonku, wlewano je do dzbanów a następnie pito z kielichów, z drewnianych czarek lub z rogu.
Po drodze Oko wypatruje w Kutaisi fajną knajpę z doskonałym żarciem - gwoli informacji knajpa w centrum ze strzechą na dachu - warta zachodu
277.jpg
Za obiad dla pięciu osób - chinkali, zupy, kawy, piwa i herbatę zapłaciliśmy 70 zł. Najedliśmy się wszyscy jak bąki, a nie wiedzieliśmy, że za dwie godziny będziemy musieli stawić czoło tradycyjnej gruzińskiej gościnności, z pokarmem dla robala na czele. A teraz parę słów wyjaśnienia, dlaczego jedziemy do gruzińskiej rodzinki w Gori. Do Bystrzycy Kłodzkiej przyjechała w ramach jakiegoś projektu Gruzinka z Gori Nino i w jakichś bliżej mi nieznanych okolicznościach doszło do poznania i zaprzyjaźnienia się z Rumcajsami. Podczas wielkich biesiad Nino dowiadując się, że gospodarze wybierają się do Gruzji tego lata, serdecznie zaprasza ich do swojego domu. No wiec jedziemy do Gori, po drodze spotykamy Szwajcarów - a jakże - na Transalpach, szwendających się po Gruzji i Armenii. Po dojechaniu do domu Nino zostajemy wchłonięci przez fantastyczną rodzinną atmosferę. Supra obowiązkowo z długimi toastami o tematyce rodzinno narodowej, ze wspaniałą domową kuchnią, winem i z niebiańską czaczą. Jestem jak stary dobry dizel – jeżdżę na każdym paliwie, od palinki, wódki na myszach, koniaku, tekili ,absyntu po wszelkiej maści wina, winiaki, nalewki - jednym słowem wszystko co zawiera C2H5OH, ale tak cudownej czaczy jeszcze w ustach nie miałem – o lekko słomkowo koniakowym kolorze, bez smrodku charakterystcznego dla gorzałek domowej roboty, pachnąca różą
290 (2).jpg
Mama Nino o imieniu Neno do produkcji destylatu dodaje płatki róż i małe cienkie przegródki ze środka orzechów włoskich i to właśnie one dają delikatny i miły aromat. Dla porównania powiem, że parę razy kupowaliśmy wódkę od przydrożnych babuszek - ło matko smród taki jak by ci się koń zesrał pod kataną - wówczas wszystkie napitki podejrzanej maści zostały ochrzczone nazwą podstawowej benzyny w Gruzji czyli REGULAR.
Następnego dnia idziemy zwiedzać miasto w towarzystwie Nino i jej kuzyna Rezo. Tak na marginesie - śmieszne mają te imiona, Nino ma jeszcze siostrę o imieniu Eto, która dostała od nas ksywkę Etopiryna.
Miasto jak miasto, widać że trochę forsy zainwestowali w odnowienie zabytków, czasem poszli nawet z tym za daleko bo obiekty straciły swój stary charakter. Idziemy zwiedzać ikonę Gori, czyli dom, mauzoleum i salonkę Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego - jak to pani przewodnik powiedziała o nim, „że to był bardzo dobry człowiek, chociaż nie wszystko mu wyszło”… no tak mógł przecież zamordować osiemdziesiąt milionów a nie jak mu się przypisuje około pięćdziesięciu milionów istnień ludzkich.
300.jpg
303.jpg
W głębi muzeum i mauzoleum, a w nim stara chata Stalina
305.jpg
80% składu ekipy wyjazdowej na tle domu oprawcy
306.jpg
Grzechotnik od kiedy poznał Nino dostał ksywę „maślane oczy”- jak nic został ustrzelony przez małego tłustego dzieciara ze skrzydełkami z łuku w dupę, a może to było serce.
326.jpg
Na salonach u Stalina, podobno facet miał taką korbę, że poruszał się tylko tym środkiem lokomocji.
321.jpg
Chata ogra.
Po powrocie do domu Nino czeka na nas wspaniały, wypaśny obiad, zaczyna mi się marzyć coś dla robala i sterta liści w kącie, w które można by się zakopać ale strzał w łeb załatwia sprawę. Potem pakowanie maneli i wyjazd
341.jpg
Jedziemy zwiedzać skalne miasto Uplistsikhe.
Dojazd z Gori jest trochę zagmatwany i upierdliwy, chociaż to tylko piętnaście kilometrów – dobrze, że mieliśmy przewodników. Uplistsikhe jest bardzo ładnie położone nad prastarą doliną, przez którą przepływa leniwie rzeka Kura. Jeśli ktoś będzie szukał fajnego miejsca pod namiot to właśnie tam by je znalazł.
345.jpg
Szkoda, że nam zabrakło czasu na nocleg w tym miejscu
352.jpg
Jeśli chodzi o historię tych szeregowców to wydziergali je miejscowi w V w p. n. e. i tak sobie siedzieli spokojnie, robili na drutach, popijając lokalnego jabolka i czaczę, zajadając pyszne słone kozie sery. Aż przyjechały skośne oczy zwane Mongołami i spuściły im łomot. I to by było na tyle.
Rozdzielamy się – my Oko, Grzechotnik i ja jedziemy zobaczyć Drogę Wojenną i Cminda Sameba, a Rumcajsy, z racji tej, że jechały przez Rusy i mają te atrakcje zaliczone zostają na jeszcze jedną noc w Gori. Kruca bomba! Mało czasu, postanawiamy się sprężyc i dojechać do Ananuri i tam nad jeziorkiem się przespać.
Po zrobieniu zakupów, dojeżdżamy pod twierdzę, po jej prawej stronie jest fajny zjazd nad jezioro, gdzie Grzechotnik podczas objazdu plaży gubi pion
376.jpg
377.jpg
To, że się wyglebił to jest sru, ale jak skubaniec wymanewrował niemalże na milimetry przed głazikiem tego nie wie nikt - jeszcze kawałek i zbierałby budziki z ziemi.
Na plaży poznajemy starszego Gruzina, który dostaje ode mnie małą żubróweczkę - w akcie nie wiadomo czego - wsiada do samochodu i znika, po to żeby pojawić się po dwudziestu minutach z kumplem, piwem, gorzałeczką, kiełbasą i musztardą tak ostrą, że jak robiliśmy kupę to nam łzy leciały. Nasz świeżo starty chrzan to jest diament w skali ostrości, ale tą musztardą to można by się ogolić. Wieczór był bardzo sympatyczny, doskonale się bawiliśmy (w szczególności mój robal). Po pożegnaniu się ze sponsorami chcieliśmy położyć się spać, ale niestety, niektórzy miejscówki mieli zajęte.
382.jpg
Podobnoż dopiero na zapewnienie Grzechotnika, że rano zrobi jej jajecznicę i pomaluje paznokcie zechciała opuścić śpiwór właściciela.
Następnego dnia zauważyłem u mojego drogiego kolegi pewną nadwrażliwość, objawiającą się dość częstym drapaniem różnych części ciała.
385.jpg
Tej nocy Grzechotnik na brak kobiet nie narzekał.
387.jpg
Twierdza Ananuri.
Rano po śniadanku jedziemy na Drogę Wojenną
456.jpg
442.jpg
Zauważyliśmy, że wzdłuż części drogi budowany jest tunel z lanego betonu, chyba po to żeby droga była przejezdna cały rok bez konieczności odśnieżania najbardziej oddalonych odcinków od osad ludzkich.
395.jpg
Po dojechaniu do Kazbegi, zaczepia nas miejscowy łapacz frajerów niejaki Wasilij i proponuje zawiezienie nas do Cminda Sameba samochodem – „bo panie na takich motorach to pomrzecie po drodze.” Nie uwierzyliśmy gościowi, znany jest na forum kaukaskim jako niezły naciągacz. Podjechaliśmy do knajpki na pyszną zupę rybną popitą browarem i heja do góry. Wyjazd z wioski do klasztoru to coś koło siedmiu kilometrów i zajmuje kilkanaście minut. Sama jazda nie jest specjalnie trudna, trochę luźnych kamieni, parę ciasnych zakrętów i jesteśmy na szczycie.
408.jpg
411.jpg
412.jpg
413.JPG
416.jpg
426.jpg
424.jpg
Po małym lenistwie, sesji zdjęciowej i napiciu się wody z uzdrawiającego źródełka idziemy zwiedzać kościółek. Jestem osobą wierzącą i w moim życiu - śmiało mogę powiedzieć - widziałem setki kościołów, klasztorów, monastyrów i innych miejsc świętych, ale czegoś takiego jeszcze nie spotkałem. Zdjęć z wnętrza nie posiadam, bo proszono żeby ich nie robić. Szary kamień z patyną sprzed wieków i parę obrazów, ale atmosfery z wnętrza kościoła nie jestem w stanie opisać. Wszystkie modlitwy, prośby i błagania zanoszone tam często na bosaka przez wieki tworzą coś niesamowitego - coś czego nie można dotknąć ani zobaczyć, ale się doskonale wie że tam jest mistyka, którą czuje się całym ciałem. Poczułem się trochę tak jakbym miał tam audiencję ze Stwórcą. Po wyjściu musiałem usiąść bo nogi miałem jak z waty.
431.jpg
Spodnie u kobiet nie załatwiają sprawy musi być dyżurna spódnica.
Powoli wracamy, mieliśmy jeszcze plan dzisiaj dojechać do Shatili bo to tylko jakieś 250 km, ale ponieważ nie jesteśmy fanami jazdy nocą po górskich szutrowych serpentynach, więc po spotkaniu się z Rumcajsami, jeszcze jedną noc śpimy przy twierdzy Ananuri nad jeziorem Zinwalskim.
445.jpg
Znana rzecz dla wszystkich miłośników Kaukazu - dedykowana śmiechu warte -przyjaźni gruzińsko – rosyjskiej.
465.jpg
Jedno chinkali, drugie, dziesiąte i świnia jak nic z przodu wyskoczy.
469.jpg
Śmiej się Grzechotnik, śmiej, rano jak się obudzisz to minę będziesz miał inną.
Na wieczór program jest jak zwykle ułożony, czyli kolacja ,regular i wieczorne Polaków rozmowy. W nocy mieliśmy tak zwaną pompę, czyli „nocne moczenia aniołków’’.
477.jpg
Wieczorem niektórzy mieli problem z utrzymaniem moczu.
Mieliśmy plan początkowy żeby do Gruzji wybrać się w czerwcu, ale po rozmowach z ludźmi, którzy już byli w tym kraju i dostali błon pławnych między palcami od deszczu, zamieniliśmy termin wyjazdu na sierpień - podobno najbardziej suchy miesiąc. Może i było słońce, ale nie tam gdzie akurat my byliśmy. Buty zaczynały wydzielać dziwną woń i obrastać mchem.
Następnego dnia jedziemy do Kachetii, regionu słynącego z najlepszych winnic, konkretnie do miasteczka Signagi. Zaczynamy się wspinać fajnymi szutrami, droga dosyć szeroka, ruch prawie całkowicie zanika, mijamy ruinki kościołów ale poddawane konserwacji
492.jpg
a nawet trafiamy na wybieg z pokazem mody pięknych kobitek.
493.jpg
494.jpg
495.jpg
496.jpg
Taka piękność nr 2 to prawie jak pies bernardyn z baryłeczką rumu.
Jedziemy cały czas pięknymi opłotkami,
514.jpg
zawieramy lokalne znajomości i pobieramy nauki z mechatroniki
502.jpg
próbujemy na czym jeżdżą tubylcy
505.jpg
ciągle nie zapominając o podziwianiu cholernie starych zabytków
507.jpg
Przy tym kościółku były prowadzone prace konserwatorskie przez pana, który kończył uczelnię w Krakowie.
Pogoda zrobiła się jakaś kapryśna i niestety wyszło słońce - zero stabilizacji.
522.jpg
Przesuwamy się coraz bardziej na wschód, nagle zza zakrętu wyłoniła się pani matka a po chwili pojawił się on - wielki, dostojny pan ojciec, bydlątko gabarytami niewiele ustępowało naszemu żubrowi, dobrze że było roślinożerne.
524.jpg
Bawół kaukaski.
No i pogoda się ustabilizowała, wzrosła wilgotność do tego stopnia że kondony czas wyjąć po raz trzeci tego dnia. W pewnym momencie widzę małą brązową tabliczkę informującą o jakimś zabytku umiejscowionym gdzieś na bocznej ścieżce, no to sru i do góry, Tak wściekłego i ostrego podjazdu na tym wyjeździe to jeszcze nie mieliśmy - same krótkie i ostre zakręty z luźnymi i mokrymi otoczakami, a wszystko po to żeby zobaczyć zarośniętą w krzakach małą basztę. Po wyjściu z tej sterty klamotów na takim strasznym zadupiu natykamy się na rodzinkę z Krakowa jadącą dżipem wynajętym w hotelu Opera - świat jest mały. Szutry się kończą i wskakujemy na asfalt, po kilkudziesięciu minutach jesteśmy pod katedrą Alawerdia. Piękny kościół twierdza z szóstego wieku, drugi co do wielkości kościół w Gruzji (50m) otoczony murem warownym chroniącym przed najazdami łupieżczymi np. Czeczenów. Zabytek około 20 km od Telavi.