Zachodni brzeg był całkiem przyjemny i świetny motocyklowo , do pewnego momentu . Droga 458 super i krajobraz będący połączeniem Toskanii z Chorwacją . Wszystko pięknie do momentu gdy nie zdecydowaliśmy się aby dzień zakończyć w Nablus . GPS trochę namieszał bo miał włączoną opcję omijania strefy C . Dzięki temu trafiliśmy do 100 % arabskiej chrześcijańskiej wioski na zachodnim brzegu .
Akurat stanęliśmy przed restauracją to przy okazji zamówiliśmy obiad , okazało się że w środku cały autobus protestantów z Bostonu a właściciel próbuje im sprzedać lampki oliwne w kształcie gołąbka pokoju z namalowanym krzyżem jerozolimskim , rzekomo robione tutaj , a peniądze mają iść an biednych bo w wiosce bieda , z tym ostatnim mogę się zgodzić . Nam też próbował sprzedać ten kicz z Chin i wybrał sobie na ofiarę moją małżonkę , a ona jako dobra żona powiedziała że musi zapytać się męża . Gdy wyszedłem z toalety została mi przedstawiona oferta , „ ten pan nam chce sprzedać gołębia a jako żona pytam cię i masz odpowiedzieć że dziękujemy . Postawiony pod ścianą zastanawiałem się jak dobrze z tego wybrnąć . Użyłem sprawdzonej metody , prawa ręka na sercu uśmiech na twarzy i jedno słowo szukran.
Taybeh nie dosyć że ma własny minibrowar i produkują piwo i wino , to jeszcze organizują oktoberfest dużo jedzenia , zespoły muzyczne palestyńskie i izraelskie . Pani nas tylko ostrzegła aby nie pić piwa w Nablus a butelkę wyrzucić daleko od Nablus.
Tak do końca nie rozumiemy tego zachodniego brzegu . Na razie nie trafiliśmy jeszcze na prawdziwy checkpoint , zawsze wjeżdżaliśmy z boku . Na wjeździe do Taybeh witała nas tablica z informacją że pobyt na tym terenie dla izraelskiego obywatela jest niebezpieczny , ale jeżdżą tam auta z izraelskimi tablicami . Gdy wjechaliśmy na drogę 60 wiedzieliśmy że nie jest dobrze , to jest jedyna arteria komunikacyjna dla transportu ciężarowego i osobowego a miasta arabskie to przeludnione tereny , tak jest w przypadku Nablus . Wjechaliśmy do niego niejako od tyłu , przez jakąś górę , tam skończyła nam się droga ale była możliwość przejechania przez osiedle żydowskie . Pani żydówka gdy usłyszała że jedziemy do Nablus i mamy tam hotel to życzyła nam szczęścia, wtedy jeszcze nie rozumiałem co miała na myśli . Po pierwsze miasto jest na stromym zboczu z wąskimi uliczkami , 1 km jechaliśmy to za dużo powiedziane , bo szybciej byśmy zaszli na nogach , ponad godzinę w pewnym momencie zacząłem gasić silnik . Transport publiczny nie istnieje , są tylko taksówki , ale jaki jest sposób ustalania trasy nie wiem , bo ludzie chodzą obok taksówek pytając o kurs i idą dalej . Punkt GPS gdzie był nasz hotel , nie był tym punktem , trzeba było zapytać kilka osób które dzwoniąc ustaliły gdzie to jest i musieliśmy wrócić do gry w korek . Hotel zajmuje ostatnie piętro budynku bodajże 9 ale Beatka usłyszała od ludzi że recepcja jest na 6 tym , tylko że w windzie był jeden guzik z napisem 10 . No ale w końcu się udało zameldować , w recepcji flaga palestyńska , zdjęcie Arafata i właściciel który jakby mógł to by nas całował po rękach . Generalnie zero turystyki , nieliczni którzy trafiają pewnie korzystają z wyspecjalizowanych przewodników , bo samemu jesteśmy zostawieni na pastwę losu. Udało nam się trafić i obejść suk , czasem słyszeliśmy Hello , welcome , ale jeden nam powiedział szalom i wtedy zaczęliśmy się zastanawiać czy aby na pewno jesteśmy w dobrym miejscu . Nie da się korzystać z żadnych planów bo nie ma czegoś takiego jak informacja turystyczna , a jak tutaj działa policja to nie chcę sobie nawet tego wyobrażać . Dojazd karetki do kogoś to koszmar . Standard to zatrzymywanie się na drodze , wypakowanie , pakowanie albo tylko rozmowa z kumplem a wszystko w kakofonii klaksonów . Teraz kombinuję jak najszybciej się stąd ewakuować
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk