Rumuński Nałęczów czyli wycieczka w Karpaty
„stale mnie coś przymusza, bym stąd, gdzie jestem, szedł gdzieś indziej i dopiero gdy już jestem gdzieś indziej, chce mi się wracać tam, gdzie byłem, ażeby znów wyruszyć tam, gdzie mnie nie ma…”
Bohumil Hrabal
Miałem gdzieś pojechać. Zapakować motocykl i ruszyć bez planu gdzieś na południe. Pierwsza dalsza wycieczka na Afryce kupionej rok temu. Prawdę powiedziawszy pierwsza dłuższa wycieczka w mojej krótkiej jeszcze motocyklowej karierze. Plan powstał w głowie jeszcze w zeszłym roku, podczas pobytu w Bieszczadach, choć nie znałem miejsca docelowego nawet na miesiąc przed opuszczeniem zakorkowanego Lublina. I właśnie jakoś tak miesiąc wcześniej zadzwoniłem do Piotrka.
- Słuchaj pamiętasz jak gadaliśmy w zeszłym roku w Łupkowie na stacji, że pasowałoby się gdzieś ruszyć z namiotami? Co powiesz na Rumunię w sierpniu? Mógłbym pojechać 21 – 26 …
Chwila ciszy w słuchawce i nagle śmiech.
- Właśnie o tym myślałem. Słuchaj jest plan z jednym moim ziomkiem jechać na początku września, właśnie miałem do ciebie dzwonić… on ma jeszcze problemy ze swoim motocyklem ale...
Niestety termin w związku z moim innym wyjazdem nijak mi nie pasował. Chwila zastanowienia i już wiedziałem. Ruszę się sam. Zobaczę jak to jest, gdzie dojadę, jak zniosę samotną podróż i co ciekawego spotka mnie po drodze. Założyłem że celem, bo przecież jakiś cel być musiał, będzie objechanie serpentyn na Transalpinie i drodze Transforgoradzkiej oraz powłóczenie się trochę po Rumunii i Węgrzech.
Termin wyjazdu był trochę z dupy ale zabrakło mi najnormalniej w świecie urlopu i postanowiłem, że wyrwę się we wtorek w połowie dnia z pracy, korzystając z czterech godzin „opieki nad dzieckiem”. Czas mijał szybko, ogarnąłem zapasowe części, dętki i takie tam różne, mniej i bardziej potrzebne szczegóły. Kupiłem papierowe mapy, zupki chińskie i skompletowałem co lepszą muzykę na mp3-ce, aparat, książkę. Ba nabyłem nawet używanego srajfona, rozstając się raz na zawsze z guzikowym solidem.
W przeddzień wyjazdu w ciepły poniedziałkowy wieczór, siedząc przy obładowanym motocyklu i paląc fajkę powtarzałem w głowie listę Podosa, zastanawiając się czy aby niczego nie pominąłem

Pies chyba wyczuwał, że zniknę na dłużej, bo nie mógł znaleźć sobie miejsca. Łaził, rozglądał się i wył z cicha od czasu do czasu. Żeby to tylko nie był zły omen – przeszło mi przez myśl. W końcu zostawiam żonę i dwójkę dzieciaków i wymykam się sam nie wiadomo gdzie, bez większego planu. Kiedy zostawiasz coś za sobą co kochasz, choć nawet na niezbyt długo, doceniasz to co masz. Dla mnie najpiękniejsze zawsze były i nadal są powroty do domu.