No dobra, w końcu wyjeżdżamy za miasto i ZJEŻDŻAMY Z ASFALTU.
Prawie od razu w piach, może nie jakiś
ekstra-kopny-po-osie od razu, ale jednak piach.
Piach, co to bez prędkości i stania nie ma szans przejechać.
Jagna wbija trójkę (a na początku pewnie była to i dwójka) i sobie pyrka, bo DR ma to do siebie, że nawet wolno przez piach jedzie, choć wygląda to, jak po pijanemu.
I niewątpliwie trochę trwa

Marysia, która jedzie załadowaną po niebiosa kolumbryną (oczywiście w stosunku do wielkości i wagi kierowniczki) nie może na razie się przemóc i głównie listonoszuje.
Co trwa jeszcze dłużej
Zatem prawie od razu lokujemy się na końcu wycieczki, a z obowiązku dołączają do nas Raf i Janina.
Na szczęście piachy nie trwają wiecznie i czasem jest po prostu droga polna.
Ale kurzy się niesamowicie.
O, tu można w końcu sobie usiąść:
z czego korzysta także obładowana Marysia:
Jednak najwyraźniej nasze tempo nie zadowala wszystkich, bo w końcu wraca się po nas Olek z pytaniem, czy wszystko OK.
Oczywiście, że tak!
To jedziemy za Olkiem:
Olek w pełnej gotowości bojowej
Niestety następuje ciąg dalszy piachów, i tym razem przerasta on czasem także innych - pomagamy podnosić z gleby AT Novego.
Szybsza część ekipy czeka na nas w cieniu gotowa do startu.
No dobra, widać już, że nie ma sensu jechać dalej razem.
Na szczęście wszyscy to akceptują, ustalamy, że mamy tracka, wiemy gdzie jechać i po prostu spotkamy się później (co prawda zapominamy ustalić dokładnie gdzie

).
I tym sposobem ukonstytuowała się podgrupa nr 2, składająca się z Maryśki, Janiny, Rafa oraz Jagny. Ekipa na tyle zgrana, że dojechaliśmy razem do końca (co prawda nie chodzi o koniec wycieczki, ale nie uprzedzajmy faktów

)
Nasza grupa nr 2 (a później 3, zwana także bardzo niesprawiedliwie emerycką

):
(Raf robi fotę)
Reszta ekipy pod wodzą The Chemical Brothers w chmurze pyłu znika nam na horyzoncie.
Ups, jednak nie cała, został jeden motek i jego kierownik na czworakach. Oddający Matce Ziemi wszystko, co dzisiaj zjadł. A może i wczoraj.
Z naszego punktu widzenia wygląda to tak, jakby odjeżdżający zapomnieli o Wojtku i nie bardzo wiemy, o co chodzi.
Wojtek słaby, czekamy trochę, ale twierdzi, że da radę jechać. Ruszamy zatem.
Na najbliższym rozjeździe czeka na szczęście kilka osób z poprzedniej grupy i bierze Wojtka do siebie, a my znów sobie pyrkamy we czwórkę
Ładnie jest
Białoruś to jeden wielki kołchoz w sensie dosłownym – totalny brak nieużytków.
Każdym m2 pól jest zagospodarowany rolniczo.
Wioseczki jak skanseny, w dodatku widać prawie wyłącznie starszych ludzi.
Poimy się chłodną wodą ze studni w jednym z gospodarstw:
…i ogólnie jesteśmy zadowoleni z życia i wyjazdu
[cdn.]