Jest gorrrrąco.
Jest piaszczyście.
Jest ładnie.
w końcu jakiś kawałek asfaltu!
Czekamy na Maryśkę, która dzielnie walczy z piachami, ale trochę to trwa. Dokładnie przejazd 3 składów
Ale przyznajmy uczciwie, że linia była bardzo główna i pociągi jechały mniej więcej co 2 minuty
Jedzie GS :
Finisz!
Niestety na upragniony asfalt możemy tylko popatrzeć, track wiedzie wzdłuż linii kolejowej.
Mam mocno mieszane uczucia, bo chaszcze na 1,5 metra, ale okazuje się, że pod spodem jest twarda szutrówka i można całkiem szybko i łatwo jechać, tyle, że pod biczem traw.
Mija nas kilka pociągów i z każdego osobowego wszyscy wiszą w oknach i patrzą się na nas.
Widok motocykla na białoruskiej prowincji to rzadkość, a co dopiero ledwie wystającego z trawy
Rekord pobija maszynista, który do nas trąbi (?), czy jak to tam się po kolejowemu nazywa.
Dobijamy do jakiejś wsi i stwierdzamy lekkie zmęczenia materiału, no i godziny się robią obiadowe.
No i teraz się okazuje, co znajduje się w Marysinych przepastnych bagażach.
"Kabanosika? A jakiego? Chili, drobiowy, wieprzowy? A może pasztecik? Z pomidorkiem czy z pieczarkami?"
Fajnie się jeździ z Maryśką

polecamy
Nie mamy jednak ze sobą niczego zimnego w płynie, robimy więc najazd na lokalny sklepik. Coś jak nas GS z późnych lat 80tych, tylko pepsi nie było
Później dowiadujemy się, że część pierwsza ekipy czekała na nas w tej wsi pod sklepem. No cóż, albo nie ten czas, albo jednak nie to miejsce
Jedziemy jeszcze kawałek trackiem i stwierdzany, że jesteśmy głodni, przegrzani i w ogóle "ci szybcy" pewnie już dawno na nas czekają.
No dobra, asfaltowy skrót na punkt końcowy tracku, czyli ruiny klasztoru Kartuzów w Berezie Kartuskiej (ĐŃŃОСа).
I to był błąd.
30km odcinek IDEALNIE prostego i pustego asfaltu wśród zbóż. Gorąco. Nie ma na czym oka zawiesić. Monotonnie do potęgi n-tej.
Czuję, że zamykają mi się oczy. Zjeżdżam do prawej. Potem do lewej. No ale dam radę, to tylko kilka km jeszcze.
Nagle wyprzedza mnie GS i zjeżdża na bok.
"Jagna, bo usnę zaraz"!
Ale przynajmniej poznajemy lokalsa, który zjawia się znikąd i prezentuje swoją maszynę na 2 kołach, ponad 40 letnią, oczywiście produkci radzieckiej.
Dojeżdżamy w końcu z bólami do Berezy:
Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy nie zastajemy tam nikogo, ani śladów opon.
No dobra, trochę skróciliśmy asfaltem, ale jednak.
No nic, to pozwiedzamy:
i już. 5 minut w zupełności starczy.
Janusz w ogóle ogranicza się do objechania na motku dziedzińca

Ostrzegał dawno, że zabytki go w ogóle nie ruszają.
To co robimy?
Janina zaczyna pisać wielki napis dla potomnych (a głównie reszty ekipy): Tu byłem, ale niestety, nikt go nie zobaczy.
Czekamy...
W telefonie pusto (warto nadmienić, że główny organizator, czyli Chemik miał programowo wyłączony telefon na całym wyjeździe), więc piszemy do Olka, że jesteśmy w Berezie i jedziemy coś zjeść.
W końcu to nie metropolia, znajdą nas.
Moglibyśmy poszukać noclegu, ale nie zapadły żadne decyzje, więc się wstrzymujemy.
Mamy w navi mapy Openstreeta, powinny być aktualne. Pierwsza knajpa - nieczynne, otwieramy o 20. Druga knajpa wyparowała. Trzecia - otwieramy o 21.
No cóż, żywienie zbiorowe w Berezie nie jest priorytetem

Ale jakiś miejscowy tłumaczy, poleca, niby swojskie jedzenie i tanio.
Znajdujemy, faktycznie, nieźle ukryte, ale ładnie. Nazwa się zgadza, ale w menu głównie pizza. No trudno, na tym wyjeździe jeszcze tego nie jedliśmy

Cena też dobra - ok. 13 zł.
Zamawiamy i widzimy nadciągające szybko złoooo....
Przepiękna ulewa.
Na szczęście jesteśmy pod dachem. I ciepło myślimy o reszcie
Reszta w postaci Olka pisze w końcu: Jedziemy do Berezy, mamy kłopoty zdrowotne, czekajcie na nas do oporu".
Do oporu
Kłopoty zdrowotne to zapewne rzygający i mdlejący Apex... i do tego ta ulewa...
ale to już może ktoś z tamtych dopisze
PS- I cała robota Janiny poszła w p...du
[cdn]