Plan na dziś to objazd jeziora i wjazd do kanionu. Jedziemy wzdłuż brzegu aby przed mostem odbić na prawo. Jedzie się kilka kilometrów aż dociera do przełęczy gdzie po milionie serpentyn zjeżdża się do kanionu. Niby tam miały jechać same motocykle ale co tam, gonimy za nimi. Podjeżdżamy do szczytu i tam spotykamy jednego z kolegów, który był tam w zeszłym roku i po prostu nie chce mu się zjeżdżać na dół. Idziemy za jego przykładem i zamiast zjeżdżać w dół walimy z buta do szczytu wzgórza z którego rozciąga się ciekawy widoczek w dół kanionu. Towarzyszy nam dwóch kolesi w wieku lat 7 i 14. Jeden na ośle a drugi na koniu. Starszy gada po rusku doskonale, młodszy ni w ząb.
Częstować chce mnie kumysem ale ja mam awersję do tych mlecznych wschodnich specjałów. Zaraz dopada mnie biegunka więc staram się pilnować.
Fotki porobione więc zapierdzielamy z powrotem w kierunku przełęczy. Chcemy wydostać się z Song-Kul i uderzyć w kierunku Tash Rabat przez przełęcz MELS. Po drodze spotykamy ekipę polskich rowerzystów, która objeżdża stany. Dwie kobiety i dwóch chłopaków. Podziwiam tych kolesi na rowerach. Ja ledwo zipię po przejściu 300 metrów a oni dymają po tych górach obładowanymi rowerkami. Szacun. Lecimy dalej, do szczytu przełęczy a tam stoi Rumun , któremu ratowałem doopę dzień wcześniej w dolince. Już złapał nowe kontakty i mi pcha ludzi do samochodu. No tego już za wiele. Mówię mu co o tym myślę i się oddalam. Tak nachalnego typa nie spotkałem już dawno. Mam do niego kontakt bo robi właśnie hostel w Rumunii dla motocyklistów. Ma być gotowy na przyszły sezon.
Oddalam się bez żalu i po zjeździe znajduję knajpę gdzie możemy się posilić. Jako że jedziemy pierwsi a z nami jedzie jeszcze jeden chłopak, wysadzam go przy trasie aby złapał motocyklową część ekipy. Kuriozum. Stoi chłopak na środku drogi, macha łapami a dwóch naszych mija go nawet nie zwalniając. Reszta z wolna dojeżdża i pakujemy się do lokalu. Zamawiamy żarcie i pałaszujemy. Żarło smaczne.
Udaje się też złapać kontakt z ekipą ratunkową. Kolega ściągnięty z doliny do Narynia postanawia tam pozostać zaś pozostała dwójka dojedzie do nas wieczorem na miejsce spotkania pod Tash Rabat.
Potem dalej do Ak-Tal gdzie tankowanie do pełna i lecimy w kierunku Ugut a potem na Baetowo gdzie kierujemy się na Tash Rabat przez przełęcz MELS. Początkowo droga jest spoko. Szuterki, trochę wyschniętą rzeką. Podjazd to już jednak wyzwanie dla naszego osła. Grzeje się na maksa a że właściciel zamontował zestaw wskaźników z Lancera czy innego Evo to jak tylko dochodzimy do 120 stopni włącza się alarm wyjąc w niebogłosy żeby odpuścić. Chłodzimy maszynę kilkanaście minut. Motocykle już dawno odjechały. Z nami tylko jeden niedobitek się wlecze ale wkrótce tez odjeżdża . Wjazd na przełęcz oferuje przy wieczornym świetle zachodzącego z wolna słońca niesamowite widoki ogromnej doliny poprzecinanej wieloma kanionami.
Jedziemy ale za chwilę znów mam czerwone światło. Tym razem świeci się ciśnienie oleju oraz znaczek A/T. Wyciągam książkę żeby sprawdzić co to oznacza dla tego automatu w Delice. Schłodzić. Zostawiam na wolnych kilka minut, lampki gasną. Rzucam okiem pod maskę i zonk. Płynu hydraulicznego w skrzyni brak, we wspomaganiu brak, oleju też ubyło. Kuwa. Na szczęście właściciel wszystko mi wyjaśnił a płyny ustrojowe mam na pace. Dolewam ale czas niemiłosiernie ucieka. DO Tash Rabat w ciul drogi zostało. Zbliża się noc. Wreszcie wbiajmy się na szczyt przełęczy . Droga poprzecinana głębokimi koleinami wokół pasą się stada jaków. Jak w bajce. Z górki Delica już jedzie malinowo, temperatura w normie, czas pogonić te parę koni żeby dotrzeć na nocleg przez zmrokiem.

Po zjeździe przecinam częściowo wyschnięte koryta rzeczne. Wszędzie ruda glina, od razu widać że jakby padało to podjazd z obu stron byłby nierealny lub co najmniej stanowił duże wyzwanie. Dobrze że sucho ale z drugiej strony cały ten pył wpada do auta mimo pozamykanych szyb i pięknie zapycha drogi oddechowe.

Lecimy raz szybciej , raz wolniej jak droga pozwala. Wiem na co mogę sobie tym sprzętem pozwolić i ile czasu zajmie mi dotarcie do celu. Spokojnie robi ę oszałamiające 25 km średnio na każdą godzinę. Jednak motocykl sprawdza się w takich warunkach o niebo lepiej od puchy. Z Delicą już się poznaliśmy, kiera po prawej już nie przeszkadza jednak co jakiś czas zdarza mi się zayebać centralnie w głaz lewą stroną auta. Nie mam wyczucia gdzie te koła są a dodatkowo po zmianie koła okazało się że ma ono inne odsadzenie i jadę w zasadzie trzyśladem. Ale jadę.
Przy tej pogodzie trasa przez MELS i dalej w kierunku Tash Rabat jest jedną z najpiękniejszych dróg jakimi jechałem w Kirgistanie. Oczywiście to moja subiektywna ocena, gra świateł, kolory, jaki zapierniczające po polach, konie biegające swobodnie wokół. Po prostu kosmos.
Wczesnym wieczorem udaje się w końcu dolecieć do Tash Rabat.

W Tash Rabat jest już cała ekipa oprócz kolegi, który się zgubił. On garuje 2 dni w Naryniu i czeka aż dojedziemy aby wspólnie ruszyć dalej. Potrzebował chwile odpoczynku po tej przygodzie, noclegu w zimnej jurcie i emocjach. Luzuje. My też luzujemy przy piwku i koniaczku. Jutro atak na Kel-Su.