W nocy budzi mnie szum i coś na mnie kapie. Jurta jest nieszczelna. Kapie na łóżko, ciuchy leżące z boku już zamokły. Masakra. Jakoś dobijam do ranka rwanym snem. Rano wyłażę z jurty i jak najszybciej mam ochotę schować się tam znowu. Pada śnieg z deszczem, jest przeraźliwie wręcz zimno. Nici z próby dotarcia do jeziora. Trzeba stąd spieprzać i to szybko.
Czekamy na śniadanie, które mamy w cenie noclegu. Przed nami jeszcze jedna grupa. Zjemy po nich. W końcu następuje nasza kolej a śniadanie okazuje się totalną kpiną. Widzę, że jaja stoją na stole a dostajemy herbatę i troszeczkę kaszy na dnie spodka. Porcja dla kota właściwie. Pytam czy to wszystko? Jajek nie będzie czegoś dodatkowego? Nie będzie to całe śniadanie.
Nosz kuwa czekamy tu ponad godzinę na mrozie a dostajemy jakieś gówno. Do tego syf niesamowity. Najgorszy Yourt Camp w jakim byłem a trochę tego było. Dramat. Wkurwiony zapierdalam do auta, biorę patelnię i jajka. Będzie jajecznica po naszemu. Pałaszujemy w końcu coś treściwego , pakujemy bety a jak patrzę na ekipę to na twarzach mają wypisane – spi#$dalajmy stąd. To mądra decyzja. Pogody dziś nie będzie a pamiętając jak wygląda dojazd już wiem, że motocykle będą miały ciepło na tej mokrej glinie.
Ruszamy w kierunku powrotnym bez żalu opuszczając ten camp.

Przy okazji lepiej wybrać obiekt o większej ilości jurt. Z reguły mają mesę gdzie jest napalone i można posiedzieć w razie niepogody. Tutaj było okropnie, mokro, niemiło i syfiasto, co czkawką się odbiło następnego dnia.
Spadamy. Mamy do pokonania niewielką przełęcz, która i tak stanowi wyzwanie. Podjazd jest śliski ale nie ma tragedii. Po pokonaniu wzniesienia jedziemy już z górki i w końcu dobijamy do kamienistego podłoża. Kolejne kilometry prowadzą do rozjazdu.

W lewo na Torugart i w prawo w kierunku Narynia. Na rozstaju czekamy na resztę ekipy, która w końcu dojeżdża i już w komplecie kierujemy się na Naryń. Kierujemy się to dobre słowo bo to ponad stówa i to dobrze. Jedziemy więc drogą podobną do tej z dnia poprzedniego. Przecinamy rzekę i lecimy dalej. Po jakimś czasie trafiamy na post przy którym stoją motocykle. Ekipa z Włoch leci w przeciwnym do naszego kierunku.
Znajoma procedura, czyli paszporty , sprawdzanie permitu i można pogonić dalej. O dziwo za kilka kilometrów znajduje się drugi post nie wiadomo po co. Odlekepujemy się po raz kolejny i teraz serpentynami zjeżdżamy w dół do doliny. Pogoda znacznie się poprawia, jest można powiedzieć ładnie. Świeci słońce , jest coraz cieplej, jesteśmy niżej i pojawiły się drzewa. W dolinie płynie piękna rzeka.

Szutrówka jest dość ładna i zapitalamy aż miło. Kurzy się jednak niesamowicie i cały pył znów mamy w środku auta.
Kierunek Naryń. Motocykle dawno odjechały, wóz techniczny z przodu a ja za nim. Oczywiście udało nam się popieprzyć ścieżki więc nadrabiamy dobre 20 km aż dojeżdżamy do asfaltu. W końcu po wielu natłuczonych kilometrach trochę gładkiego asfaltu. Teraz jeszcze 40 kilo i wracamy do hotelu,w którym byliśmy parę dni temu. Mamy odebrać naszego zagubionego kolegę a jutro pogonić dalej.
W Naryniu udajemy się na popas do jednej z niewielu restauracji. Wreszcie można się porządnie najeść i napić. A naród spragniony.

Część towarzystwa szwęda się po mieście

Znajduję bankomat który nie wypluwa mi karty i udaje się w końcu wypłacić trochę kasy bo już sucho się robiło.
Wracamy do hotelu a tam ekipa niemieckich turystów na ruskich maszynach.

Nie bardzo da się z tymi Niemcami gadać pomijając fakt że wyglądają jak bohaterowie filmu dla dorosłych z lat 80.
W międzyczasie chyba z nudów chłopcy postanawiają wyczyścić gazior w DR bo ponoć się krztusi pod górę.

Gazior wyjęty i wyczyszczony. Poprawa zachowania motocykla zerowa. Ale za to było trochę zabawy.
Wpadają jeszcze świry z Australii, którzy jadą Corsami 1.0 do Mongolii. Świetni kolesie. Jutro mamy ponownie ruszyć w stronę Song Kul , odbić w góry i tam się poszwędać.