Pełni obaw zbliżamy się do granicy, sądząc po pieszych (wyglądaja jak tzw mrówki) wiemy, że mamy dobry kierunek. Ludzie targają wszystko: pościel, koce jakieś chińskie badziewia, gary itp. Po stronie Armeńskie lekki bałagan, latamy od okienka do okienka. Celnik obsługuje 3 okienka na raz, non stop zmieniając stanowisko, schodzi nam tam myślę max 45-60min. Otwiera się brama i lecimy za rzekę na stronę Irańską. Po drodze mnóstwo wypasionych, chyba zarekwirowanych, fur.
Obserwuje ciągnący się korowód Irańczyków wśród nich kilku ewidentnie jest po spożyciu % , no tak za rzeką już tego nie ma.
Podjeżdżamy pod szlaban, jesteśmy proszeni o pozostawienie moto i udanie się na odprawę paszportowa, trwa to z 10 min wracamy do sprzętów. otwiera się szlaban przejeżdżamy parę metrów do odprawy celnej. Od razu proszeni jesteśmy o pokazanie CDP, jedno pytanie czy mam alkohol. Następnie do biura czekamy kilkanaście min wraca Pan z CDP i wita nas w Iranie. Szczeny nam opadają na podłogę .... to już? Przejeżdżamy przez ostatni szlaban i jesteśmy w Iranie.
Zaraz za szlaban szybka wymiana waluty, za 100$ dostajemy 12000000Riali.
Podjeżdża młodzieniec i oferuje karty sim do tel. Krzychu nalega aby kupic od razu bo to tylko 10$ za 10gB ok co mi tam. Procedura zakupu dwóch kart trwa chyba z 45 min. Paszporty, podpisy odciski palców itp. ale ok mamy i działają. Dłuższą ale lepszą drogą lecimy na Tabriz. Piękna pusta droga, zaczyna mi sie coraz bardziej podobać

.
Dojerżamy do miasta Jolfa, wszędzie napisy Aras Free Trade Zone (Jolfa), neony jakies kasyno w oddali (albo mi sie przewidziało), zaczyna zmierzchać. Nadmienię tylko, że ja i Krzychu jeździmy w okularach.
Robi się coraz ciemniej i coraz większy ruch. Powiem tyle qrwa jak oni jeżdżą to jest nie do opisania. Zapierdzielają ile fabryka dała, pasy ruchu dla nich znaczenia, światła są nie potrzebne, często z przodu postojówki maja kolor czerwony lub zmieniaja kolory

Jesteśmy na tyle zmęczeni, że na pierwszej stacji podejmujemy decyzję, że do Tabriz nie dojedziemy, najbliżej jest miasto Marand i tam poszukamy noclegu. Podpinamy się pod ciężarówke która mknie 80-100km/h i walczymy o życie w tym ruchu, aby tylko dojechać. Udaje się znajdujemy hotel w Marandzie za coś koło 10-15zl za osobę.
Okazuje się, że nasze karty tel nie działają, no cóż na miasto i trzeba szukać jakiegoś punktu sprzedaży telefonów. Chłopaki ni w ząb po angielsku ale dzwona do my frienda, okazuje się, że karty zostały zablokowane gdyż jesteśmy obcokrajowcami i nie możemy miec takich kart, jedyne wyjście to kupić i zarejestrować na jakiegoś Irańczyka (czy to do końca prawda to nie mam pojęcia). My friend tłumaczy to prze tel jednemu z chłopaków ze sklepu i biorą oni dwie karty na siebie. Ok, wszystko już działa.
Kierujemy sie w strone hotelu.
w każdym hotelu strzałka w kier Mekki
W całym mieście unosi się nieprzyjemny zapach palonych śmieci, musimy zamykać okna bo nie da się wytrzymać.