11 sierpnia - niedziela
Rano szybko się ogarniam. Zaparzam kawę, szybkie musli z jogurtem i na koń. Pomimo bliskiej obecności rzeki pranie prawie wyschło, resztę dosuszam na motocyklu. Polnymi drogami docieram do mostu i asfaltu i ruszam na południe w stronę kolejnego przejścia granicznego. Po godzinie jestem już w Serbii. Teren zaczyna falować i być coraz bardziej urozmaicony. Chłonę jak gąbka kolejne krajobrazy. Okolica, w której się znajduję jest całkiem podobna do naszego Podkarpacia, nawet domy są całkiem znajome. Myśli biegną do Polski i domu. Pogoda jest przepiękna a mi nigdzie się nie spieszy. Na postojach nie mogę również narzekać na brak towarzystwa. Do Afryki ciągną zarówno serbskie lwy jak również niezwykle niebezpieczne i głodne hieny rzucające się na Bogu ducha winnych motocyklistów. Takie moje małe Serengeti.
Z godziny na godzinę jest coraz ładniej.
Zakręt za zakrętem, podjazdy i zjazdy, ruch niewielki. Nieśpieszne popołudnie zamienia się w urokliwy wieczór. Po ostatnich przygodach aż ciężko się przestawić.
Zaczyna być bajkowo.
Kolejnego dnia planowałem się przedostać się przez granicę z Kosovem i następnie ruszyć do Macedonii. Tymczasem robiło się późno, więc pora była znaleźć jakiś nocleg. Najbliższa wodą, gdzie można by się rozłożyć z namiotem okazała się rzeka Uvac, płynąca sobie w stromym kanionie. Tego wieczoru a właściwie już nocy, dojechałem do końca wspomnianego kanionu, gdzie Uvac rozlewał się szeroko i właściwie wyczułem niż dojrzałem jakąkolwiek wodę. Było ciemno jak w przysłowiowej dupie, a poza tym dojazd do rzeki był utrudniony. Doświetlając sobie drogę halogenem po kamienistym pastwisku ruszyłem w kierunku brzegu, rozjeżdżając po drodze walające się wszędzie owcze bobki. Krążyłem trochę aż udało mi się odnaleźć kawałek żwirowej drogi, która prowadziła w kierunku rzeki. W pewnym momencie na poboczu drogi zamajaczył w światłach mojego motocykla zaparkowany w szczerym polu kamper. Nie był to jednak kamper do jakiego widoku można przywyknąć na oświetlonych kempingach z dostępem do prądu i wifi gdzie radyjko pogrywa najnowsze niemieckie hity ale oklejony naklejkami stary rzęch, który tylko jakimś cudem jeszcze nie zgubił silnika. Na burcie pojazdu udało mi się odczytać tajemniczy napis: Apios Racing Team.
No dobra pomyślałem, dziś wieczorem będę miał przynajmniej ciekawe towarzystwo. Samochodem podróżowało trzech Chorwatów, którzy z miejsca zaprosili mnie na kolację â jak się potem okazało jeden z nich był kucharzem. Oczywiście grzechem byłoby odmówić. Noc zapowiadała się chłodna, byliśmy u wylotu kanionu na około tysiącu metrów n.p.m. Na szczęście było czym się rozgrzać i o czym pogadać. Chłopaki co roku w wakacje wynajmują od znajomego samochód i podróżują razem po Europie. Znają się jeszcze sprzed czasów wojny w Jugosławii, potem ich drogi się rozeszły. Po wojnie, udało się zebrać ekipę sprzed lat i tak co roku gdzieś jadą â tym razem celem są greckie Meteory. Okazało się również, że tego dnia jadąc nad Uvec spotkali się z Noraly -
https://www.itchyboots.com/ , która tłucze się po całym świecie swoim Royal Entfieldem.
Rozmawialiśmy na różne tematy zarówno te dotyczące Chorwacji jak i Polski, aczkolwiek bardzo często schodziliśmy mimowolnie na tematy związane z wojną. Starałem się też zbytnio nie wnikać w rozmowie w stosunki chorwacko-serbskie.
Zimny wieczór skutecznie zniechęcił mnie do nocnych kąpieli, szczególnie, że rzeki nadal nie było widać. Umyłem się w butelce wody i wpakowałem do ciepłego śpiwora w namiocie.