Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.12.2019, 09:38   #27
Gończy
 
Gończy's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,200
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 2 godz 19 min 2 s
Domyślnie

ciąg dalszy..

Takie właśnie przemyślenia miałem w poniedziałek kiedy wyjeżdżałem z Prisztiny. Wieczorem zaplanowałem spać już w Macedonii.



Jak wiadomo plan był do osiągnięcia w sprzyjających warunkach. Był realny i w zasięgu ręki. Niestety warunki sprzyjające nie były. Dowiedziałem się o tym kiedy zdecydowałem się zgodnie z zaleceniami garmina wybrać drogę M2 zamiast wbić się i przelecieć drogą szybkiego ruchu R6.
Od Prisztiny do Uroševac jest tylko 40 km. Niestety prawie na całym tym odcinku non stop są miasteczka i zabudowania. Jakby tego było mało wszędzie łażą kozy, konie i krowy. Samochody jeżdżą wieczorami bez świateł i każdy za nic ma jakiekolwiek przepisy o ruchu drogowym. Kierunkowskazy nie są raczej potrzebne, parkuje się wszędzie gdzie się ma ochotę. Kto pierwszy na rondzie ten lepszy. Jakby tego było mało wieczorami w kafejkach siedzą chyba wszyscy pełnoletni mężczyźni z miasteczek, popijając kawę, herbatę i paląc. Na ulicy straszne korki, masa przechodniów, traktorów z przyczepami, naczepami, Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. Ktoś leje wodę po ulicy, ktoś krzyczy, wbiega przed samochody. Garmin prowadzi nieczuły przez same centra tych ludzkich skupisk. Po całym dniu jestem już zmęczony upałem więc jadę i nie zastanawiam się ile jeszcze. Chaos, armagedon i entropia, która szerzy się coraz bardziej. Przebijałem się więc ostrożnie prowadzony przez gps starając się wykrzesać z siebie jeszcze trochę uwagi. Odpalam dodatkowe oświetlenie dla swojego bezpieczeństwa. Jak będziecie kiedyś w okolicy to szczerze nie polecam Przejechanie tego odcinka zajęło mi jakieś dwie godziny.
Wieczorem przekraczam granicę z Macedonią, wcześniej gubiąc jeden zjazd i tracąc jakieś pół godziny. Celnik pyta czy wbić mi pieczątkę w paszport. W sumie nie planuję wjeżdżać jeszcze raz od strony Serbii do Kosowa więc macham ręką i się zgadzam. Zawsze to kolejna pamiątka w paszporcie. Tankuję motocykl, zjadam coś na szybko bo noc niedługo, a słońce już chowa się za góry. Pytam policjanta pijącego kawę czy gdzieś w okolicach Parku Narodowego można się przespać w namiocie. Twierdząco kiwa głową. No to na koń i lanca w dłoń. Mam przed sobą jeszcze kawałek drogi. Gdzieś w oddali majaczy Korab 2.764. m n.p.m. największy szczyt Półwyspie Bałkańskim. Decyduję się na ostatni skok nad jezioro Mamrewo. Robi się ciemno gdy wjeżdżam w górski las. Ruch zerowy. Serpentyna za serpentyną motocykl składa się ładnie w zakrętach. Płynie w mroku przecinając go światłami lamp. Wschodzi księżyc, gdzieś z prawej strony mijam Korab - szczyt od którego bierze nazwa całego masywu górskiego i przez który przebiega granica Albańsko-Macedońska i zmęczony dojeżdżam do jeziora.
Szkoda, że nie zajrzałem na jakieś googlemaps przed wyjazdem – myślę ale skąd mogłem wiedzieć, że przyjdzie mi szukać noclegu właśnie tu. Nie ma nigdzie dostępu do zbiornika. W świetle księżyca błyszczą kamienie wysokiego brzegu, a pod spodem lśni gładka spokojna tafla jeziora. Jeżdżę w okolicy tamy szukając jakichś krzaków, w górę i w dół, szukając miejsca gdzie można będzie odpocząć do rana. Chciałbym mieć okazję zobaczyć park w świetle poranka, szczególnie po tym jak polecił mi go Dario, który jechał podobną trasą jakiś tydzień przede mną.
Znajduję miejsce za jakimś pomnikiem gdzie planuję uderzyć w kimę na chodniku. Nie ma za bardzo miejsca na namiot, poza tym jest zimno bo jestem w miarę wysoko. W oddali schodzi jakaś zakochana parka. Podjeżdżam, a nuż coś podpowiedzą. Niestety poziom farta wyczerpał mi się najprawdopodobniej gdzieś w zatłoczonych uliczkach pomiędzy Prisztiną do Uroševacem.
Gaszę na chwilę Afrę aby pomyśleć, żeby za chwilę kiedy naciskam starter, dowiedzieć się, że królowa nie ma zamiaru odpalić.
No dobra zabiłem trochę akumulator, przyznaję się. Pewnie halogen zrobił swoje jak tłukłem się powoli w korkach po wsiach na ostatnim odcinku. Na szczęście mam z górki więc sprzęgło i hyc. Silnik zaskakuje, wyłączam nawigację, wolę naładować go teraz niż czekać do rana. Zmęczony postanawiam jechać dalej. Mam teraz prawie cały czas z górki, robi się coraz cieplej, księżyc pięknie przyświeca wisząc nad masywem Korabu. Miałem oglądać góry i widoki przy świetle dziennym ale przy blasku jasno świecącego księżyca jest niesamowicie i pięknie. Jakąś godzinkę potem rezygnuję z jazdy, zmęczenie daje o sobie znać. Zatrzymuję się na stacji benzynowej zamykanej na noc, ani żywej duszy. Stacja stoi pośrodku niczego. Jakieś ziarenko szczęścia udało mi się tego dnia jeszcze przechować bo tuż obok widzę rozciągnięty szlauch, z którego płynie non stop woda i szemrząc w trawie spływa w krzaki i hen w dół do potoku. Mam więc łazienkę tylko dla siebie. Parkuję motocykl pod drzewem, zimny prysznic, piję piwko, uzupełniam notatki i w śpiwór. Namiotu nie ma sensu rozkładać. Noc mija spokojnie. Woda z węża jak strumyk szemrze mi koło uszu. Od czasu do czasu podjeżdża jakiś samochód ale kierowcy jadą dalej widząc, że stacja jest zamknięta. Około drugiej jest już cichutko, zostały góry, niebo i gwiazdy.

Ostatnio edytowane przez Gończy : 19.12.2019 o 09:58
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem