Z Sochi wylatujemy po śniadaniu i z mozołem przebijamy się na wylot z miasta. Zajmuje to sporo czasu i wymaga koncentracji. Żar sakramencki, tankujemy i chłodzimy się lodami na stacji benzynowej. Żeby odbić w kierunku Majkopu musimy dojechać aż do Tuapse i dopiero stamtąd odbić na wschód w kierunku na Gornyj i dalej na Apszerońsk i Majkop. Droga jest zajebista jak już dotarliśmy do asfaltu bo ładny kawał lecieliśmy szutrówką w sakramenckim kurzu. Nie w sensie jakości asfaltu choć ten jest całkiem przyzwoity a im bliżej Majkopu tym lepiej ale z tego powodu że wokół są lasy a wzdłuż części drogi płynie sobie rzeczka co powoduje że klimat jest ciut bardziej przyjazny choć oczywiście dalej czujemy się jak na patelni. W każdym razie poprawa jest. Po drodze mały postój na chłodzenie cieczą i lody. Im bliżej Majkopu tym bardziej zbliżamy się do szaro – burego nieba co nieuchronnie zwiastuje nadchodzącą ulewę.
Sam Majkop jak jest nie wiemy ale to stolica Adygei z populacją ok 150 tys ludzi więc jak na warunki rosyjskie to wiocha. Sama Adygea jest o tyle ciekawa że jest enklawą a otacza ją Kraj Krasnojarski. Sama republika jest malutka a około połowy jej powierzchni zajmują lasy.
Przed Majkopem odbijamy w prawo i za kilkaset metrów zatrzymujemy się w knajpie na popas. W samą porę. Ledwie weszliśmy do środka nastąpiło oberwanie chmury czy jakie cholerstwo. W każdym razie zajebista ulewa. W samym lokalu jest pusto. Nie ma nikogo ale otwarte. Pytam nieśmiało czy da się zjeść. Da się. No to trochę tu zabawimy bo nie uśmiechało mi się gonić w tym deszczu.
Zamawiamy szaszłyki, popitkę i luzujemy pod dachem, który niestety jest dziurawy jak ser (siedzieliśmy na zadaszonym jakby tarasie) więc jesteśmy zmuszeni przenieść się do wnętrza lokalu.
Ciekawy kontrast widać w toalecie. Jedna jest męska i wygląda tak. To wersja de lux.

Natomiast damskiej wam nie pokażę bo nie chciałbym oglądać po raz wtóry osranej dziury w ziemi i ścian z betonu.
Szaszłyki chyba ze starego barana bo twarde jak beton ale spożywamy bo jesteśmy wygłodniali.

Deszcz w końcu ustaje i pozostaje nam nakulać ok 70 km do celu naszej podróży. Robi się już wieczór i po deszczu jest po prostu chłodno. Im bliżej celu tym bardziej mi się podoba to miejsce. Michał z Frankiem pognali do przodu a ja z Jurkiem niemrawo się turlamy podziwiając krajobrazy i szumiącą w dole rzekę. Rzeka jest naprawdę potężna a zwie się Biełaja. Nie jest może jakaś ogromna ale tworzy przełomy i w wąskich wąwozach doskonale widać jej siłę. Lokalna turystyka oparta jest na spływach pontonami po tej rzece. Deszcz dodatkowo spotęgował jej siłę i brudna kipiel nie jest tym miejsce gdzie chciałbym się przypadkiem znaleźć.
Po drodze znajdują się też źródełka, z których lokalesi czerpią wodę do baniek. Gonimy dalej, tak całkiem niespiesznie. Z Jurasem zatrzymujemy się na foty i faje a chłopaków już dawno ani nie widać ani nie słychać. Łapiemy się wreszcie przed samą miejscowością. Jest już porządnie szaro i wkrótce zacznie zmierzchać więc rozglądamy się za noclegiem. Wreszcie udaje się na jednej posesji namierzyć spanie pod dachem bo chmury zwiastują że nocą może jeszcze popadać a mając w głowie siłę wcześniejszej burzy to pie$%lę spanie w namiocie. Tym bardziej że tu już temperatura nie rozpieszcza i muszę latać w polarze. Nasz gospodarz wygląda na bandytę ale jest całkiem sympatyczny. Rodowity Adygejec. Mówi nawet po adygejsku. Język kompletnie niezrozumiały i nie ma nic wspólnego z rosyjskim ani z żadnym innym znanym mi językiem.
Same Xamyszki wyglądają wieczorem mało ciekawie ale sklep i knajpa jest.

Wypakowaliśmy bety i idziemy na zakupy. Rzutem na taśmę tuż przed zamknięciem udaje nam się kupić niezbędne produkty. Wracamy na bazę i siadamy przed jednym z domków z gospodarzem. Po chwili dołącza do nas jego kolega, który mieszka naprzeciwko i też wynajmuje pokoje. Wpadł oczywiście z flaszką. Do późnego wieczora raczą nas opowieściami o tej krainie i ludziach. Wskazują również miejsca które powinniśmy odwiedzić. Na pierwszy ogień mamy obok bazy miejsce mocy tzw. Dalmień który planujemy zobaczyć jutro z rana. Dodatkowo chłopaki wskazują nam drogę przez góry gdzie zajebiście widać bambaki i to kolejny nasz cel, zaraz po zaliczeniu punktu który zaznaczył Michał na tracku ale co to jest to sam sobie nie mógł przypomnieć.
Ale to jutro. Dziś spać.